poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 57.

Tobias
Tracę Tris z oczu i teraz rozciąga się przede mną panorama całego Chicago. Niewidzialny sznur zaciska się wokół mojego gardła. Nie mogę zaczerpnąć powietrza, z każdą kolejną próbą pętla na szyi się zwęża. Już nie oddycham, ja rzężę. Pomimo upalnego dnia po moim karku spływają zimne krople potu. Czuję się jakby poddawano mnie elektrowstrząsom. Chcę stąd uciec, ale ktoś zabetonował mi stopy. Przez szum krwi w moich uszach przedziera się szuranie pasów na linie, które przysunęła Tris. Suchość w ustach nie pozwala mi się odezwać.
- Słuchaj. – Tris na powrót pojawia się przede mną. Musi widzieć panikę w moich oczach, nie mogę jej na to pozwolić. Nie mogę się bać. Otwieram usta i zaciągam się powietrzem. Wydaję przy tym dziwny bulgoczący dźwięk. – Dobrze. – Tris kiwa do mnie z uznaniem. – Przypnę Cię u góry. Ja będę pod Tobą bo jestem mniejsza. – mówi do mnie szeroko otwierając usta, tak jakby nie była pewna czy rozumiem co się teraz dzieje. Nie mogę się poruszyć. – Tobias? – przez chwilę patrzy na mnie w milczeniu i w końcu wzdycha. – Schodzimy. – rozkazuje i odwraca się w stronę pasów. Wyciąga ramię żeby odpiąć jeden z nich, nie pozwolę jej na to. Rozbijam skałę, która pokrywała moją rękę i łapię ją za dłoń.
- Jedziemy. – warczę, zaciskam zęby, oddech świszczy mi w gardle. W oczach Tris błyska zrozumienie i coś na ślad podekscytowania. Z powrotem zapina karabińczyk i ruchem ręki zaprasza mnie abym wszedł do pasów. Czuję się jakbym ważył tonę. Stawiam pierwszy ociężały krok w stronę podestu. Tris dotyka mojego ramienia. Jej dotyk sprawia, że odczuwam lekką ulgę, ale panika, która krąży w moich żyłach nadal nie znika.
- Włóż tu ręce i głowę. – pokazuje na pasy. Tłumię w sobie wrzask i trzęsąc się wchodzę do pętli. – Rozluźnij się. – Tris zaciąga pas. Mówi to tak spokojnym i wyluzowanym tonem, że przez chwilę wyrywam się z macek strachu i patrzę na nią w szoku. – Przepraszam. – Czerwieni się, słyszę jak ostatnia sprzączka zostaje zatrzaśnięta i Tris odrywa rękę od moich pleców. Ból powraca gdy nie czuję jej przy sobie. Teraz, zamiast niemożności oddychania, moja klatka faluje w zabójczym tempie. Zaciskam powieki.
- Tobias?
- Mmm? – jęczę przez zaciśnięte usta
- Musisz mnie tutaj zapiąć. – otwieram oczy. Tris przylega do mojego brzucha plecami. – Tam na dole.
- To co wisi luzem? – dyszę.
- Tak. – sięgam w dół i natrafiam na dwa luźno wiszące paski. Drżącymi rękami zapinam je i mocno zaciągam. Szarpię, upewniając się, że dobrze to zrobiłem.
- Gotowy? – głos Tris jest przesiąknięty podekscytowaniem.
- Tak. – wypalam, starając się utrzymać oczy otwarte. Ramię Tris unosi się do góry.
- Podaj rękę. – przez moment się waham. Jeśli ją złapię, będzie to ostateczna zgoda. Krzyczę w duchu i chwytam dłoń Tris.
- Oddychaj. – przykłada moją dłoń do swojego serca. – Tak jak w krajobrazie strachu. Wciskam nos w zagłębienie pod jej szyją i stękam.
- Zrób to.
- Jesteś pewien? – słyszę, że się o mnie martwi. Nie chcę współczucia.
- Odepchnij się tymi cholernymi nogami zanim zmienię zdanie! – jęczę i spoglądam przed siebie. Ręce zaciskam mocniej na jej talii.
- Trzymaj się! – mówi rozentuzjazmowana i spycha nas w przepaść. Z moich ust wyrywa się krzyk. Wszystko się rozmazuje. Pędzimy z ogromną prędkością w dół. Wiatr sprawia, że nie mogę oddychać. Wysokość powoduje ucisk w żołądku. Coraz bardziej się rozpędzamy. Tris zaczyna krzyczeć, ale ona robi to ze szczęścia. Staram się spojrzeć na to z jej perspektywy i w ten sposób to piękne uczucie wolności wypełnia mnie całego, rozluźniam się, robię to na moment ale jednak to robię. W przypływie odwagi wyciągam jedną rękę w bok, drugą kurczowo ściskając bluzkę Tris. Mam nadzieję, że nie zrobią się jej siniaki. Biorę głęboki oddech i szeroko otwieram oczy. Pode mną rozciągają się malutkie budynki, ludzie maszerują ulicami. Krztuszę się wysokością i na powrót otulam Tris. Otwieram jedno oko i na nią zerkam. Szeroko się uśmiecha, w jej oczach błyskają wszelkie emocje: od ekscytacji, po szok, niedowierzanie, szaleńczą radość i rządzę adrenaliny. Przyciskam usta do jej szyi. Głowa pulsuje mi od nadmiaru szybkości, nogami oplatam małe ciało Tris. Czuję, że jak ją puszczę to rozpadnę się i polecę w dół. Przed nami pojawia się ściana, która w dramatycznym tempie się do nas zbliża.
- Tris. – skrzeczę w panice. -TRIS! - W uszach dźwięczy mi jej radosny śmiech, a ręka Tris sięga po coś do tyłu. Nagle szarpie nami do przodu i zatrzymujemy się dosłownie centymetry od ściany z cegieł. Tris krzyczy w euforii ostatni raz i klika zatrzaski. Spada na podłogę i ląduje na czworaka, wydając z siebie głuche westchnienie. Wiszę w górze nadal sparaliżowany. Każda część mojego ciała jest zdrętwiała. Tris podnosi na mnie wzrok.
- Odepnij się. – patrzy na mnie jakbym spadł z księżyca.
- Taka jesteś mądra? – zirytowanie rozsadza mi czaszkę. Widzę jak Tris przewraca oczami.
- Jak chcesz to możesz tam wisieć calutki dzień. Ja mam czas. – jej odpowiedź mnie ucisza. Sądzi, że to dla mnie przyjemność? W przypływie wściekłości odpinam zatrzask i spadam na ziemię. Zdzieram sobie skórę z nasad dłoni, ale szybko wstaję i podchodzę do rozluźnionej Tris, która opiera się o ścianę.
- Ty… - wytykam ją palcem. Już mam chwycić ją za bluzkę, ale ona wyciąga przed siebie rękę.
- Zeskoczyłeś. – staję jak wryty. Podpuszczała mnie. – Nadal sądzisz, że nie zasługuję na miano Erudytki?
- Tak, ponieważ ja nie lubię Erudytów. – wyjaśniam wycierając krew z dłoni o spodnie. Marszczę brwi, zastanawiam się czy to powiedzieć. Potrząsam głową i mówię prosto z mostu. – A Ciebie kocham. Co o tym myślisz, Tris? – podnoszę na nią wzrok.
- Myślę, że nie chcesz przyznać się do swojego błędu i teraz próbujesz odwrócić moją uwagę. – jej krtań drga w wyniku powstrzymywanego śmiechu.
- Mów co chcesz. – odpowiadam, podnoszę dłonie do oczu. Nadal się trzęsą. Nogi mam jak z waty, a kark mokry od potu. Tris unosi moją brodę. 
- Brawo. – uśmiecha się do mnie z nadzieją.
- Nie przypuszczaj nawet, że zjadę drugi raz. – prycham i przyciągam ją do siebie. Głaszczę po włosach i ciągnę za gumkę. Jej włosy rozsypują się po plecach. Przesuwam ustami po jej powiekach. Mój oddech przyspiesza. Teraz oboje jesteśmy przesiąknięci wiatrem. Tris staje na palcach i przyciska wargi do moich ust. Z moich żył wystrzela pożądanie. Nieśmiało dotykam jej języka moim. Tris mruczy coś w moje usta. Przesuwa palcami po szyi. Głośno dysząc, odrywam się od niej.
- Wracamy do domu? – szepczę do ucha Tris, trzymając dłonie na jej talii. Całuje mnie w policzek.
- Jak najszybciej. – puszcza do mnie oko. Dlaczego ona musi być taka uwodzicielska?! Pewnie nawet sobie nie zdaje z tego sprawy. Kręcę na nią głową i ciągnę za sobą. Truchtem zaczynamy biec w stronę siedziby Nieustraszonych.


Przepraszam za przerwę i łapcie :D 
Rozdział podszyty emocjami, wygląda tak, jak chciałam żeby wyglądał i jestem nim usatysfakcjonowana :D 
Dziękuję za to, że czytacie i za Wasze komentarze <3 
No i standardowe pytanie:
Co sądzicie o tym epizodzie? :D <3 

6 komentarzy:

  1. Dla mnie supe! Wyszło bardzo prawdziwie.
    LUBIE TO;)
    I dzięki, że dodałaś

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział. Nie przejmuj się przerwami - i tak piszesz częściej niż autorzy innych fanfikcji, które czytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle bardzo fajnie opisane z dbałością o szczegóły.

    OdpowiedzUsuń