piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 51.

Tobias
Elliot ustawia mnie w jakimś miejscu i każe się nie ruszać.
- Jak Cię zawołam to ściągnij to z oczu. – szepcze mi do ucha. Prycham w odpowiedzi. Słyszę ciche rozmowy po moich obu stronach. Co to za pomysł żeby zapraszać wszystkie frakcje na ślub dwójki byłych Altruistów? Im dłużej myślę o ludziach, którzy teraz mnie obserwują, tym bardziej zaczynam się stresować. Gdzie jest Tris? Gdzie w ogóle jestem ja sam? Do moich uszu dociera gwizd Amara, tylko on potrafi tak gwizdać i prawdopodobnie to jest sygnał. Powoli unoszę rękę i zsuwam sobie opaskę w dół. Opada na moją szyję. Ostre światło słońca przez chwilę mnie oślepia i dopiero po dłuższym momencie ją dostrzegam. Stoi naprzeciwko mnie, po drugiej stronie czerwonego dywanu. Wciągam powietrze przez zaciśnięte zęby. Tris ma na sobie czarną sukienkę, a blond włosy błyszczą w słońcu i spływają po jej nagich ramionach. Oczy ma szeroko otwarte, czarny tusz do rzęs sprawił, że jasny, błękitny kolor przechodzi w głębszy odcień niebieskiego. Jej usta są lekko rozchylone. Widać, że płakała, ale powoli jej twarz przybiera naturalny kolor. Jest… piękna, ale to i tak nie opisuje tego jak wygląda w moich oczach. Od pobiegnięcia do niej powstrzymuje mnie tylko przerażająca ilość osób, które na nas patrzą. Tris jest silna, ale przez chwilę zauważam jej zdezorientowanie gdy odrywa ode mnie wzrok. Patrzy się gdzieś w lewo i widocznie otrzymuje odpowiedź, ponieważ jej noga posuwa się lekko do przodu. Nie zwracając uwagi na gapiów, bezgłośnie wypowiadam słowo - „Piękna”. Tris odpowiada mi nieśmiałym uśmiechem i z większą pewnością siebie rusza w moją stronę. Gdy jest już metr ode mnie, nie wytrzymuję. Robię krok do przodu i ujmuję jej dłoń. Uśmiecham się lekko i odwracamy się w stronę starszego mężczyzny. Ma na sobie szary garnitur i włosy zaczesane do tyłu . Moje oczy na chwilę się rozszerzają, ponieważ uświadamiam sobie, że będę musiał wygłosić przysięgę. Rozluźniam uścisk dłoni i zaczynam powoli wysuwać swoją dłoń, jestem zagubiony, ale ona chwyta mnie mocniej i nie pozwala na rozdzielenie naszych rąk. Chyba wie, że jestem zdezorientowany. Jakaś cząstka mnie denerwuje się, że ona tak dobrze mnie zna, a jeszcze inna cieszy się, że nie muszę jej niczego wyjaśniać. Ściskam jej dłoń w podziękowaniu i zaczynam kciukiem rysować kółka na zewnętrznej stronie jej ręki. To musi naprawdę dziwnie wyglądać. Taka drobna dziewczyna i wyższy od niej o ponad pół głowy chłopak, ubrani na czarno, biorą ślub na ogromnym trawniku przed siedzibą Erudycji i Prawości. Parskam, rozbawiony tą niedorzecznością. Czuję na sobie pytający wzrok Tris, ale kręcę głową nie spoglądając w dół. Wiem, że gdy tylko przeniosę na nią swój wzrok nie będę mógł się już oderwać. Altruista ruchem ręki ucisza zebranych. Wzdycham, nie tak wyglądają wesela Nieustraszonych.
- Zebraliśmy się tutaj aby połączyć tą dwójkę więzłem małżeńskim…
- Błagam, darujmy sobie to… - mamroczę do mężczyzny. Na jego twarz wypełza szeroki uśmiech. Posyłam mi zdawkowy uśmiech, a ja czuję się przez to bardzo dziwnie.
- Dobrze, a teraz bez ogródek. – wzdycham z ulgą gdy słyszę jego słowa. – Czas na przysięgi.
- Kto chce zacząć? – oczy wychodzą mi z orbit. Mam wyznać swoje uczucia do Tris przed nimi wszystkimi?! Jestem w stanie potwierdzić tą formułkę, którą powie, ale nie będę opowiadał wszystkich moich przeżyć z Tris na oczach wszystkich frakcji! Ręka mi się poci, patrzę nerwowo na Tris. Ona też nie jest z tego zadowolona. Posyła mi sekundowy uśmiech i kręci przecząco głową do mężczyzny. On zamiast być urażonym, tylko się śmieje.
- A więc: Czy ty, Cztery, bierzesz tą oto Tris Prior za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską? – mam urywany oddech, kręci mi się w głowie i szumi mi w uszach. Nie spodziewałem się, że te słowa mogą mieć tak wielką moc. Odwracam się w stronę Tris. Przenoszę wzrok na mężczyznę, unosi brwi i kiwa na mnie głową. Z powrotem spoglądam jej w oczy. Patrzy na mnie , nie uśmiecha się. Ja także nie. To śmiertelnie poważna sytuacja. Nawet nie ma porównania do tego co czułem na Ceremonii Wyboru. Przełykam ślinę, głęboko patrzę jej w oczy i powoli mówię to jedno, najważniejsze w tej chwili słowo.
- Tak. – z moich ust wydostaję się zachrypnięty szept. Jestem na siebie zły, że zabrzmiałem tak słabo. Jakbym nie był pewny swojej decyzji. Nie odrywamy od siebie wzroku, badając swoje twarze i obserwując każdy swój najmniejszy ruch. Jej niebieskie oczy, teraz skupione i pełne powagi. Lekko zaciśnięte usta, które tyle razy całowałem, a to i tak zdecydowanie za mało. Zmarszczone brwi i zaróżowione policzki. Po tym co przeżywałem z Marcusem, po tym jak odkryłem spisek Erudytów… Nigdy nie przypuszczałem, że spotkam kogoś takiego. Zaciskam szczęki próbując opanować emocje. Usta Tris poruszają się i słyszę jak cichym głosem odpowiada na coś, czego nie słyszałem.
- Tak. – w jej oczach pojawiają się łzy. Nie, proszę nie płacz, bo wtedy ja tego nie zniosę i również pójdę w twoje ślady! – proszę ją w myślach. Czuję jak wilgotnieją mi oczy.
- Możesz pocałować pann… - nie daję mu dokończyć, przyciągam do siebie Tris i mocno całuję. Tris rozchyla wargi, a ja pogłębiam pocałunek. Czuję jej ręce w moich włosach, kładę jej dłoń na karku i powoli zwalniam. Wlewam w ten moment całe moje uczucie jakim ją darzę. Delikatnie się odsuwam. Nasze oddechy są nierówne, szybkie, głośne. Oddycham jej powietrzem, a ona moim. Pachnie jak zwykle, wiatrem i czymś słodkim. Unoszę powieki, Tris nadal ma zamknięte oczy i chyba próbuje się uspokoić. Wracam do rzeczywistości i ze zgrozą stwierdzam, że panuje martwa cisza. Tris otwiera oczy i przez chwilę wpatrujemy się w siebie, bojąc się rozejrzeć.
- Cholera… -szepczę. Tris powstrzymuje śmiech spowodowany moją reakcją. Kiwa na mnie głową i obracamy się w stronę czerwonego dywanu. Każda głowa, każda para oczu patrzy się na nas z otwartymi ustami. Tris łapie mnie za rękę, uspokaja. Nagle wszyscy zaczynają wiwatować, można by pomyśleć, że ćwiczyli tą reakcję, ponieważ to wszystko jest takie zsynchronizowane. Czuję ręce na plecach. To Zeke i Elliot pchają nas do przodu. Z pewnością siebie obejmuję Tris w talii i ruszamy przez środek. W tłumie wyłapuję parę znajomych twarzy: Amar, Cara, Caleb, Peter, Matthew i… on. Przyciskam do siebie Tris mocniej. Podnosi głowę.
- Co się dzieje? – widzę w jej oczach troskę. Kiwam głowę w jego stronę.
- Co on tutaj robi? – mój głos drży. Dlaczego ja nadal się go boję? Przecież jestem silniejszy, wyższy, sprawniejszy… Tris się prostuje. Domyślam się, że go zobaczyła.
- Wątpię, żeby Christina go tu zaprosiła. Nie zwracaj na niego uwagi, na razie. Zaraz powiadomimy Nieustraszonych. Pozbędą się go. – szepcze i przyciska policzek do mojej klatki piersiowej. Dochodzimy do końca dywanu i wszyscy ustawiają się do nas w kolejce.
- Kolejna niespodzianka. – Tris wzdycha znudzona. Śmieję się nerwowo i całuję ją w czoło.
- Pięknie wyglądasz. – szepczę je do ucha, lekko je całując. Tris bierze głęboki wdech, a ja uśmiecham się z tego jak na mnie reaguje.
- Dzięki. – policzki ma czerwone i przygryza wargę. – Gotowy?
- Na co?
- Życzenia… i pierwszy taniec? – uśmiecha się do mnie nieśmiało.
- A ty jesteś gotowa? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Myślę, że tak. Myślę, że zawsze byłam gotowa. – coś zaciska mi się w brzuchu i przyciskam usta do czubka jej głowy.
- Dziękuję. – mówię. Chcę poruszyć pewien temat.
- Za co? – unosi głowę zdziwiona.
- Za to, że mnie nie opuściłaś. W sumie to dwa razy byłaś już martwa. – Widzę w jej oczach ból.
- Nie chciałam Ci tego robić. Nie chciałam żebyś cierpiał…
- Potem o tym porozmawiamy. – mówię cicho, pierwsi goście się zbliżają. Obejmuję ją.
- Tris, nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę! – piszczy Christina i rzuca się na moją żonę. O matko, ale to brzmi. Daniel podchodzi do mnie i ściska moją dłoń.
- Wszystkiego dobrego! Odważny jesteś, nie ma co. – śmieje się i przyjacielsko klepie mnie po plecach.
- Co w tym odważnego? – pytam, wiem co mu chodzi po głowie. Prowokuję go do odpowiedzi, aby wkurzyć dziewczyny.
- Ja bym z Chris nie wytrzymał. No daj spokój, kobiety to same problemy! A Nieustraszone to już w ogóle. Normalna to ci najwyżej da w twarz, a te nasze mogą nas dotkliwie okaleczyć! – wybuchamy śmiechem. Danielem wstrząsają spazmy wesołości i nie zauważa Christiny, która nagle chwyta go za kark, podnosi i wymierza porządnego plaskacza w policzek. Ja i Tris łapiemy się za brzuchu w kolejnych atakach szaleńczego śmiechu. Daniel jest oszołomiony, ale gdy już się opanowuje, przyciąga do siebie Christinę i całuje. Tris mruga do mnie porozumiewawczo, na co ja odpowiadam uniesieniem kącika ust. Po przywitaniu wszystkich znajomych odwracamy się, chcąc uniknąć witania z obcymi. Kiedy Christina zaczyna pchać nas w stronę parkietu a my nie szczędzimy odmów, słyszę jego głos. Prostuję się odruchowo i powoli wracam do poprzedniej pozycji. Idzie w stronę najbliższego domu. Podążam za nim do tego momentu, kiedy stajemy się niewidoczni dla ludzi na placu.
- Marcus. – mówię. Czuję obecność Tris za moimi plecami.
- Tobias. – patrzy mi w oczy. Wygląda obleśnie. Jest nieogolony, ma potargane włosy, a ubrania wyglądają jakby prał je w kałuży. Nie jestem nawet ciekawy gdzie teraz żyje. – Wszystkiego najlepszego synu.
- Nie nazywaj mnie swoim synem. – rzucam. Sięgam do tyłu ręką. Nie wyczuwam Tris i natychmiast się odwracam. Stoi na parę metrów dalej i mnie obserwuje. No tak, mam sobie sam poradzić. Jednak po jej sposobie patrzenia, wiem, że pomoże mi jeśli będę jej potrzebował.
- Czego chcesz?- zwracam się do niego, zakładam ręce na piersi.
- Tylko Cię zobaczyć. – przesuwa wzrokiem po moim ciele i zaczynam czuć się jak dawniej. Znowu mnie ocenia, orientuje się czy nadal może mieć nade mną kontrolę.
- Już się napatrzyłeś. Przez te wszystkie lata. – Marcus spogląda gdzieś w bok i znów zwraca swój wzrok na mnie.
- Jak widzisz, wyszło Ci to na dobre. Jesteś szczęśliwy. – jego oczy są puste. Nie wyrażają żadnych emocji. Natomiast ja kipię od złości. W dwóch susach pokonuję dzielącą nas odległość i nie dotykając go, zbliżam się do niego, aż nasz twarze dzielą centymetry.
- Ty, wywróciłeś moje życie do góry nogami. Zrujnowałeś moje dzieciństwo. To ona sprawiła, że wszystko wróciło na swoje miejsce. Nic dla mnie nie zrobiłeś. – wyrzucam te słowa z największą pogardą na jaką zasługuje. – Nie jestem Ci nic dłużny. Powiem więcej: Gdybym był taki jak ty, leżałbyś już tutaj na ziemi i błagał o to abym przestał Cię bić. Ale nie jestem Tobą, I nie chcę Cię tu więcej widzieć. – jeszcze przez chwilę, milcząc, wpatruje się w mój podbródek, ponieważ dotąd sięga mi wzrostem. – Wyjazd. – w końcu podnosi na mnie oczy i lodowatym spojrzeniem wwierca się w moją duszę. Prycha.
- Jesteś taki jak ja.
- Nie uda Ci się mnie sprowokować. Wynoś się stąd. – Nagle jego ręka wystrzela do przodu i spinam wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na ból. A jednak, już zawsze będę się go bał. Słyszę tylko głuchy plask. Otwieram oczy i widzę dłoń Tris zaciśniętą na jego nadgarstku. Marcus patrzy na nią groźnie.
- Tobias coś powiedział, wynoś się stąd. – patrzy na niego pogardliwie.
- Jest odważniejsza od Ciebie, tchórzu. – rzuca. Odwraca się, przechodzi koło Tris i niespodziewanie pcha ją z całej siły. Zrywam się z miejsca i doskakuję do niej w ostatniej chwili, nie pozwalając aby upadła. Jego uderzenie wydusiło z niej oddech i teraz z trudem łapie powietrze. Przykładam jej rękę do policzka.
- Wszystko w porządku?
- Tak. – odpowiada, biorąc szybkie, płytkie oddechy. Upewniam się, że stoi prosto i ruszam w stronę Marcusa. Nigdy więcej jej nie dotknie. Mnie też. Nadal idę, gdy biorę zamach i walę go pięścią w szczękę. Słyszę trzask. Marcus pada na ziemię, a ja kopię go w żebra. Osłania głowę rękami.
- Boisz się?! – syczę. Wściekłość rozsadza mnie od środka. Mnie mógł bić, ale Tris nie ma prawa. – Myślisz, że kim ty jesteś? – patrzę na niego z góry, butem przyciskam jego brzuch do podłogi. – Powiem Ci kim jesteś. – Zabieram nogę. – Nikim. Jesteś nikim. – odwracam się od skulonego Marcusa. Tris patrzy to na mnie to na niego.
- Tris. – patrzę na nią. – Przepraszam. – podchodzę i łapię ją za ręce. Przyciskam czoło do jej czoła. – Przepraszam. – szepczę z zamkniętymi oczami. Usta Tris muskają moje.
- Nie jesteś nim. I nigdy się nim nie staniesz. – dłonią przesuwa po mojej klatce piersiowej. Jej oczy są zbyt szczere, aby mogła kłamać. Próbuję jej uwierzyć. Kiwam głową i całuję ją w policzek. Tris się prostuje i wzdycha z ulgą.
- To co? Chyba czas na pierwszy taniec. – uśmiecha się do mnie od ucha do ucha. Odpowiadam tym samym i łapię ja za rękę. Teraz nie czekają nas już żadne niemiłe niespodzianki. Pozostaje tylko cieszyć się resztą dnia.
 

8 komentarzy:

  1. Przeczytałam 3 ostanie rozdziały razem żeby mieć więcej emocji na raz. Są bardzo, bardzo dobre. Masz ogromny talent!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie już Cię nudzą moje komentarze, wiecznie tylko super, wspaniale itp.
    Tylko to szczera prawda, znów super i wspaniały rozdział :) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdziały w narracji Cztery uwielbiam, liczę na noc poślubną :D : D

    OdpowiedzUsuń
  4. zwracasz uwagę na szczególy które sprawiają, że tworzysz fajny klimat. Mega plus za dzisiejszy rozdział.

    OdpowiedzUsuń