sobota, 11 czerwca 2016

Epilog

4 lata później

Tobias
Wyskakuję z pociągu, robię przewrót i wstaję na równe nogi. Poprawiam kurtkę na ramionach i ruszam przed siebie. Muszę przejść kilkaset metrów żeby dojść do centrum miasta. Tam mają już na mnie czekać. Przechodzę obok domków Altruistów i zauważam parę znajomych twarzy. Kiwam głową na znak, że ich zauważyłem i lekko się uśmiecham. Kolejne parę metrów pokonuję, idąc przez opuszczone bloki. Przed wojną mieszkali tu bezfrakcyjni. Na chwile obecną wałęsa się tutaj kilka osób. Są to ludzie, którzy nie zaakceptowali powrotu do systemu frakcyjnego. Na razie dajemy im spokój. Są kontrolowani przez strażników z Nieustraszoności. Każdy jest zobowiązany do powiadomienia Rady gdy tylko zobaczy coś podejrzanego z ich strony. Ustanowiliśmy nowy organ. Rada została utworzona ze względu na bezpieczeństwo. Wliczają się do niej przywódcy wszystkich frakcji, zebrania organizujemy dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Zdajemy ogólne raporty. Na razie nasz system się sprawdza. Nie zgłaszane są żadne próby gnębienia czy kradzieży.
Mijam budynki edukacyjne. Już mogę dojrzeć skrawek głównego placu. Krok automatycznie mi przyspiesza gdy przypominam sobie, po co tam idę. W oddali migają mi czarne ubrania. To zapewne Christina i Daniel, pełniący wieczorną wartę na mieście. Słońce powoli chowa się za budynkami. Jego ostatnie promienie nadają miastu urok. Światło przebija się przez bluszcze, które porastają zniszczone wieżowce. Ludzie z wszystkich frakcji przechadzają się po głównym placu. Powstają już pierwsze uprzedzenia. Niektórzy Prawi są niezbyt uprzejmi dla Erudytów. Jednak założyliśmy specjalny oddział. Jego budynek znajduje się tuż przy szkołach. Pracują tam Erudyci i Altruiści. Gdy gdzieś w mieście wybucha konflikt, Nieustraszeni reagują natychmiastowo, potem przekazują prowodyrów w ręce Altruistów. Ci zabierają ich do budynku i tam rozwiązuje się pokojowo wszystkie kłótnie. Na razie ten system się sprawdza.
Niezgodni którzy zamieszkiwali domy jednorodzinne zostali tam gdzie byli. Nie wtrącamy się w ich sprawy a oni nie wtrącają się w nasze. Gdy się o nich dowiedziałem nie byłem zadowolony z pomysłu zniesienia frakcji, dlatego cieszę się obecnego stanu rzeczy. Nie jeden raz pokłóciłem się przez to z Tris, ponieważ ona popierała ich ideę. Jednak po mojej stronie opowiedzieli się inni przywódcy frakcji. Nie obyło się bez cichych dni pomiędzy mną a moją żoną. Mieszkańcy Chicago nie wiedzą o istnieniu Niezgodnych. Może kiedyś to zmienimy, ale na razie nie chcemy siać zamętu.
Siadam na stopniach zniszczonego bloku. W tłumach wędrujących mieszkańców próbuję dostrzec tych, na których czekam. Powinni już tu być. Zamierzam kolejny raz sprawdzić godzinę, kiedy ich zauważam.
Na czele biegnie dwulatek z czarną, bujną czupryną. Jasnoniebieskie oczy błyszczą w ostatnich promieniach słońca. Włosy co chwila opadają mu na czoło, a ten uporczywie je odgarnia. Wstaję i z szerokim uśmiechem podchodzę do malca. Podnoszę go do góry, chłopak owija nogi i ręce wokół mnie i uwiesza się jak małpka.
- Hej – witam go wesoło i całuję w czoło.
Za nim, szybkim krokiem podąża jego, starsza o dwa lata, siostra.
- Ethan! Wolniej! – narzeka blondynka, ale sama biegnie dwa razy szybciej. Długie włosy związane w kucyk kołyszą się to w jedną, to w drugą stronę.  Niemalże czarne, bystre oczy wpatrują się we mnie z radością.
- Może to ty zwolnij Ivy? – odzywa się inny znajomy głos. Podnoszę wzrok na spokojnie idącą za nimi Tris. Uśmiech mimowolnie wypływa na moją twarz. Łapię jej spojrzenie i na chwilę się zatrzymuję. Budzi mnie rwanie w ręce. To Ivy próbuje wskoczyć mi na ramiona. Chwytam ją w pasie i usadzam na biodrze. Oboje są drobnej postury i jak na swój wiek ważą mało.  Tris podchodzi do nas i głaszcze Ethana po głowie.
- Czas na nas – mówi do dzieci i zabiera chłopaka z moich rąk. Cmokam ustami udając naburmuszonego i przerzucam Ivy na barana.
- Trzymasz się? – pytam i klepię dziewczynkę po nogach.
- Taak! – piszczy w podekscytowaniu bo wie co mam zamiar zrobić. Mocno ją chwytam i puszczam się biegiem w stronę torów. W oddali słyszę śmiech Tris.
                                                          ***
- Usnęli? – pytam szeptem Tris, która cicho zamyka za sobą drzwi do mieszkania.
- Na szczęście – wzdycha i opiera się o drzwi. Włosy ma potargane a na policzku widnieje brązowa plama po czekoladzie, którą dała Ethanowi. Podchodzę bliżej i delikatnie całuję ją w policzek przy okazji zlizując trochę słodyczy.
- Jak chcesz czekolady to powiedz – uśmiecha się kpiąco i kładzie rękę na moim torsie – Jest w szafce.
- Czekoladę zostawimy na później – odpowiadam i głaszczę ją po policzku. – Idziemy?
Tris kiwa głową, splata swoją dłoń z moją i ruszamy korytarzem. W Jamie jest dzisiaj organizowana impreza. Wszyscy Nieustraszeni powoli się w niej zbierają. Zanim się na dobre rozpocznie minie jakaś godzina. Kierujemy się z Tris w stronę kładki nad przepaścią. Ostatnio spędzamy tam dużo czasu sam na sam. Teraz, kiedy nie ma Nowicjatu, siedzę w pokoju kontrolnym na zmianę z Tris. Nie chcę jej całkowicie obarczać opieką nad dziećmi i upierałem się, żeby po równo podzielić nasze obowiązki. Rzeka szumi coraz głośniej, a my z Tris siadamy na krawędzi skały tuż obok mostu. Przyzwyczailiśmy się, że tędy prawie nikt nie chodzi i możemy zachowywać się tu w pełni swobodnie.
- Hałas ich nie obudzi? – myślę na głos
- Mają za twardy sen – śmieje się i wtula twarz w moją szyję. – Skoro twoje chrapanie ich nie budzi…
Palcem kłuję ją w bok, a ta zgina się pod wpływem łaskotek.
- Zaraz zaczną nas szukać – mówię i całuję ją w usta.
- Nie znajdą – odpowiada i oddaje pocałunek.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – uśmiecham się łobuzersko, szybko podnoszę ją na ręce i biegnę przed siebie.

No i koniec!
Tak, postanowiłam to skończyć niezbyt sprytnie urywając wątek.
Przepraszam Was wszystkich, którym dałam nadzieje na dłuższe losy, ale niestety oddaliłam się od tematu Niezgodnej. Mimo wszystko na zawsze pozostanie w moim sercu tak jak i wszyscy czytalnicy.
Naprawdę Was uwielbiam! Gdyby nie wy, pewnie nigdy nie odkryłabym przyjemności, którą czerpię z pisania! 
Jeszcze raz dziękuję, kocham Was misiaki!
No i takie info z innej paczki:
Może ktoś tu czyta mnie na wattpadzie i to ff o Sheo. 
Wrzuciłam dzisiaj rozdział i mam zamiar dokończyć tego fanfica, bo nie ładnie jest zostawiać niedokończonej pracy. ;D
Także do zobaczenia w innych fanfickach a może jeszcze tutaj coś wrzucę! :D
(Mam fazę na wszelkiego rozdzaju lemony więc.......*lennyface*)
KOCHAM WAAAS <3
DZIĘKUJĘ! <3

czwartek, 14 kwietnia 2016

Rozdział 68.

Tris

- Co tu jest grane? – pytam i unoszę brwi w oczekiwaniu na wytłumaczenie.

Kobieta podnosi się z podłogi i zostawia męża opartego o ścianę. Dzieci przysuwają się do mężczyzny i chwytają go za ręce. Krzywię się w środku, wiem jak się muszą czuć. Ich spokój zostaje zaburzony przez członka Nieustraszoności. Tych którzy „wywołali” wojnę.
- Nie musicie się bać, po prostu moim obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa innym.
- A nas możesz tak traktować? – mężczyzna odparowuje kiwając w moją stronę głową. Ma niski gardłowy głos, który jest jeszcze bardziej zniekształcony przez szmatkę którą zaciska na mostku nosa.
- To ty mnie zaatakowałeś – prycham i rozglądam się po pomieszczeniu. Zauważam kanapę i wskazuję na nią palcem. – Nie będzie ci wygodniej na sofie?
- Tu jest w porządku. – mamrocze i powoli unosi się na nogach.
- Niczego ze mną nie próbuj – mówię od razu. – Albo stój gdzie stoisz albo siadaj, to obojętne, ale w tej chwili macie zacząć wyjaśniać cokolwiek. Jeśli tego nie zrobicie zabiorę was do naszej kwatery.Tam pogadamy w obecności innych. Niekoniecznie milszych ode mnie.
Mężczyzna chwyta za ręce dzieci i delikatnie ciągnie je w stronę kanapy. Chłopczyk i dziewczynka od razu biegną w stronę zielonego tapczanu, a ich matka opiekuńczo kładzie dłoń na ramieniu mężczyzny. Po chwili przemyśleń, ruszam z miejsca i szybko podchodzę do kobiety. Jej mąż w ułamku sekundy, z szybkością o którą bym go nie podejrzewała, zasłania ją swoim ciałem i patrzy na mnie wyzywająco.
- Spokojnie. Chcę tylko się przedstawić.
- Możesz to zrobić z odległości – parska i wypycha kobietę zza swoich pleców w stronę dzieci.
- Jak chcecie – rzucam obojętnie i usadawiam się na fotelu naprzeciw. – Słucham. Musicie się streszczać bo moi nowicjusze zaraz skończą trening.
Kobieta rzuca mężczyźnie zaniepokojone spojrzenie. Czyżby się obawiała większej ilości osób w tym terenie? Szatynka odchrząkuję i zaczyna mówić.
- Mieszkamy tutaj od paru lat. – gdy słyszę pierwsze zdanie zamieram. Parę lat? To już zaczyna być niepokojące. – Tak, żyliśmy tutaj jeszcze przed wojną. – wyjaśnia gdy widzi moją minę. – Pewnie cię to zdziwi, ale Altruiści wiedzieli, że istniejemy. Dawali nam rzeczy potrzebne do przetrwania, a my pomagaliśmy im w innych sprawach. Równo warta wymiana.*
Milczę nawet gdy wiem, że kobieta nie ma zamiaru dodać nic więcej. Kolejna nieodkryta tajemnica. Czyli jest ich jeszcze więcej?
- Znaliście kogoś o imieniu Natalie? – pytam prostu z mostu. Być może moja matka jako wysłanniczka Agencji miała z nimi coś wspólnego.
- Nie – kobieta kręci głową, ale kątem oka zauważam jak mężczyzna drga na dźwięk tego imienia.
- Kłamiesz- przenoszę wzrok na ojca dzieci, które skulone wtulają się w boki matki. – Ty coś wiesz. Nie ma sensu mnie oszukiwać. Może i oblałam test na Prawą, ale czegoś nauczyłam się od mojej przyjaciółki.
- Parę razy zleciła nam robotę. - odpowiada i patrzy mi w oczy.
- To moja matka. – odparowuję coraz bardziej zniecierpliwiona. – Nie żyje i chcę się o niej dowiedzieć jak najwięcej.
Widać, że moim wyznaniem spowodowałam szok u kobiety. Jej oczy rozszerzyły się mimowolnie.
- Nie żyje? – mamrocze w moją stronę.
- Zabili ją żołnierze pod kontrolą Jeanine. – wyjaśniam pośpiesznie. W moim sercu pojawia się jeszcze ukłucie bólu, ale wiem, że tam gdzie teraz się znajduje, jest jej lepiej. – Co jeszcze o niej wiecie?
- To ona znalazła nam ten dom… Widziała w jakich okropnych warunkach żyliśmy…
- Czekaj.. Nie byliście w żadnej z frakcji? Nie zdaliście nowicjatu? – dopytuję zaniepokojona.
- Wiesz co to jest… - kobieta zerka niepewnie na męża, ale ten kiwa głową. – Niezgodność?
Zamieram. Nie mogę oddychać, ruszyć się, cokolwiek. Znowu wracam do przyszłości? Nie chcę tego, nie mam ochoty wspominać najgorszych momentów mojego życia.
- W-wy… - waham się – Wy wszyscy jesteście Niezgodni, prawda? – czuję gorąco z tyłu głowy.
Odpowiada mi pojedyncze kiwnięcie głowy.
- Jakim cudem uniknęliście wykrycia i wiecie cokolwiek co się dzieje teraz na zewnątrz? – pytam, czując się pusta w środku. Zaczynam drętwieć.
- Ostrzegli nas Altruiści, jeszcze przed nocą ataku. Kazali się schować i nie wychodzić. –odpowiada zamyślona i po chwili dodaje – w piwnicach mieliśmy przygotowane jedzenie i wszystkie środki potrzebne do przeżycia na właśnie taką chwilę. Altruiści się nie pojawiali więc dopiero niedawno spostrzegliśmy, że wszystko wróciło na swój dawny tor.
 Ostatnie pytanie – myślęostatnie..
- Ilu Was jeszcze jest? – pytam, wzrok zasłaniają mi powoli czarne plamy. Czuję jak żółć podchodzi mi do gardła. Obraz przesuwa się mi się przed oczami gdy zaczynam szukać jakiegokolwiek pojemnika do którego mogłabym zwymiotować.
- Oprócz nas, około 20 osób. Nie wiem czy przeżyli. Tylu nas było przed wojną. Są rozmieszczeni w 4 innych domkach. – kobieta podnosi wzrok znad splecionych na swoich kolanach dłoni i patrzy na mnie – Dobrze się…?
- Muszę do toalety – przerywam jej i szybko wstaję. – Gdzie ona jest?
- Na dole – odpowiada błyskawicznie i podchodzi do mnie. Słyszę szarpanie, zapewne jej mąż nie chce pozwolić jej do mnie podejść, ale kobieta chyba postawiła na swoim bo jej ręce obejmują mnie w talii. – Siadaj, nie możesz chodzić w takim stanie. Przyniosę miskę. Połóż się.
Mimo, że szatynka nie jest ode mnie o wiele starsza, słucham się jej. Głos z tyłu głowy podpowiada mi, że to niebezpieczne. W każdej chwili mogą mnie zabić. Nie mają podstaw aby mi ufać, tak samo jak ja nie mam podstaw aby ufać im.
Słyszę uderzenia stóp o schody i przy mojej głowie pojawia się kobieta z szklanką wody i starym, białym wiadrem. Nachyla się do mnie i szepcze do ucha słowa, które sprawiają, że zasycha mi w gardle.
- Jesteś w ciąży, prawda? – przykłada mi do czoła zimny okład. Dlaczego jest dla mnie miła? Przed chwilą pobiłam jej męża. Zastraszałam jej rodzinę. Delikatnie kiwam głową. Kobieta wzdycha – Tak myślałam. – odwraca się do tyłu i mówi – John, weź dzieci na dół, poradzimy sobie.
Prychnięcie dobiega z mojej lewej strony, ale dzieci i ich ojciec schodzą na niższe piętro.
- Czemu mi pomagasz? – pytam, powoli zaczynam wracać do pełnej sprawności.
- Altruiści nas czegoś nauczyli, wiesz. – patrzy mi w oczy i siada na stole przed kanapą na której leżę.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale jestem teraz w trudnej sytuacji. – odpowiadam. – Nie mogę po prostu zignorować waszego istnienia. Muszę powiadomić o tym innych.
- Domyśliłam się. Ale czy nie po to wybraliście nowe władze? Żeby być lepszymi liderami? Na pewno znajdziecie rozwiązanie. – jej wzrok zmienił się. Patrzy na mnie z pewnością siebie, ale z jej oczu nie bije żaden dystans. I chyba nie wspominałam o wybieraniu nowych liderów?  – Ty też jesteś Niezgodna, prawda? Doskonale wiesz, że nie pasujemy do jednej frakcji. Nie możemy się dostosować.
- Wiem – prycham i podnoszę się do pozycji siedzącej. W moją stronę zostaje wyciągnięta ręką z wodą. Kiwam głową w podziękowaniu i biorę ją w swoje ręce. – Myślałam nad tym przez pewien czas…- przez moment waham się, czy mogę powiedzieć to, co chodzi mi po głowie od paru miesięcy ale dociera do mnie, że rozmawiam z taką samą osobą jak ja, która myśli na kilka sposobów. Ona może mi pomóc podjąć racjonalną decyzję. – Zastanawiałam się…
- Nie masz czasu. – kobieta mówi szybko – Nowicjusze czekają, zaraz będą cie szukać. Nie chcemy kłopotów.
- Wiesz więcej niż mi mówiłaś, prawda?
Kobieta uśmiecha się tajemniczo i kiwa głową.
- Twoja matka była moją przyjaciółką. – widząc pytanie czające się w moich oczach, od razu odpowiada. – Tak, jestem z Agencji. Mój mąż o niczym nie wie. Nikt z pozostałych nie wie. Miło by było gdybyś utrzymała to w tajemnicy. A teraz mów, nad czym się zastanawiałaś?
Mierzymy się przez chwilę wzrokiem. W końcu uśmiecham się kącikiem ust i odpowiadam.

- Nad zniesieniem systemu frakcji.


*Ach ten Ed i FMA Brotherhood XDD
Ja nie wiem jak to jest XD Nie mam na nic pomysłu, ale jak w końcu siądę do klawiatury i zacznę pisać to w głowie pojawia mi się milion scenariuszy jak to rozegrać. XD Pełna spontaniczność. XD No ale najważniejsze jest, że pojawił się rozdział . :D
I jeszcze mam troszkę pomysłów :D. Enjoy! <3

czwartek, 7 kwietnia 2016

Wyjaśnienia

Pewnie oczekujecie, że teraz wyjawię ogromną tragedię która mnie spotkała bądź brak czasu wywołany nadmiarem nauki...
Jednak tak nie będzie.
Co tu dużo mówić.
Bałam się wejść tutaj i zobaczyć wszystkie Wasze komentarze, które przyprawiły by mnie o masakrystyczne wyrzuty sumienia.
Ale wiecie jak to jest jak człowiek się w pewnym momencie wypali z pomysłów?
U mnie tak się stało.
Zarówno Niezgodna i jak i to ff o Sheo o którym piszecie po prostu... no po prostu już mnie tak bardzo jak kiedyś to nie interesuje. Nie jestem w to tak wciągnięta jak kiedyś.
ALE
To nie oznacza że przerwę, bo wiem jakie to wkurw***ące kiedy ktoś zacznie i nie skończy czegoś pisać. XD
Spodziewajcie się jeszcze dwóch rozdziałów. 
Jednego - który skończy wątek zaczęty w poprzednim rozdziale.
Drugiego - Epilogu 3 bądź 5 lata później który napisałam jeszcze gdy dodawałam rozdziały na bieżąco na stronie.

Jeśli ktoś jeszcze dotarł do tej części to muszę zaznaczyć:
To nie tak że już nie mam ochoty pisać.
MAM i to w CHOLERĘ wielką. XD
Potrafię w głowie obmyślić całego jakiegoś fanfika i wystarczy to przelać na papier.
Ale są one o innych rzeczach po prostu (teraz mam akurat fazę na anime).
Skończę Alive w najbliższym czasie, ale może być PRAWDOPODOBNE, że wstawię tu jeszcze jakieś oneshoty z ich życia czy coś :P

Odnośnie FF o SHEO:
Tam jestem w kompletnej dupie. XD Parring słabo mnie już rusza (no jestem szczera) i cholera nie mam najmniejszego pomysłu. A jeśli miałabym na to jakiś pomysł to fanfiction stałoby się lemonem XD.
Jeśli nie wiecie co to lemon to wiedzcie że to dla... dla... powinnam powiedzieć 18+ no ale sama takie czytam więc... po prostu dla dojrzałych, o.

Także w tej chwili zabieram się za pisanie. Nie wiem czy to dzisiaj skończę. Postaram się. Obiecuję.
Dziękuję Wam za Wasze wytrwanie. <3

wtorek, 1 marca 2016

Rozdział 67.

Tris
Z nieba leje się żar. Czuję, że mój podkoszulek jest już cały mokry. Za moimi plecami brzmią ciężkie oddechy nowicjuszy. Bieg trwa niecałe pół godziny, a ja już padam z nóg. Zaciskam pięści bo jestem na siebie zła. Nie mogę nic poradzić na mój brak energii a i tak wściekam się z tego powodu. Postanawiam zrobić przerwę na picie i zwalniam kroku.
- Pięć minut przerwy, napijcie się. – nastolatkowie wzdychają z ulgą. Unoszę oczy ku górze. Jeszcze parę miesięcy taka odległość była dla mnie niczym. Ocieram ręką czoło i sama odkręcam swoją butelkę z wodą. Łapczywie wypijam połowę jej zawartości i siadam na popękanym krawężniku. Dochodzi czwarta po południu. Cztery jest ze swoimi przy murze i pokazuje im zabezpieczenia. Wróci zapewne późno dlatego nie śpieszę się z powrotem do siedziby. Przed sobą mam obrzeża miasta. Szeregi jednorodzinnych, zniszczonych domków. Ciągną się przecznicami dookoła głównych zabudowań miasta. Na moje oko tylko w pięciu z nich ostały się szyby w oknach. Promień słońca kłuje mnie w oko. W przedostatnim budynku alejki światło odbiło się od szkła i błysnęło mi przed oczami, ale jeszcze na moment przed tym coś zobaczyłam. Daję głowę, że coś się tam ruszyło. Wstaję z krawężnika i przechodzę w cień. Nie mam pojęcia czy ktoś tam może być. Chyba nikt nie byłby na tyle nierozsądny żeby się tam ukrywać? Zaniepokojona podchodzę do nowicjuszy po drodze skanując resztę okolicy.
- Widzicie ten szereg domów? – patrzę w przeciwną stronę i zataczam ręką koło, które ciągnie się równolegle przez dwie przecznice a łączy przecinając podwórka po przeciwnych stronach. Potakują więc kontynuuję – Macie zrobić jeszcze 15 okrążeń. To jakieś 1,5 godziny biegu. Co 3 okrążenia możecie zrobić sobie przerwę na nawodnienie. Nie życzę sobie kantowania. Jeśli kogoś przyłapię to osobiście się z nim policzę.
- W jaki sposób? – Terry rusza brwiami w zabawny sposób i sprośnie na mnie patrzy.
- Czy ty nie myślisz o niczym innym tylko o twoich zboczeniach? – odpalam i uśmiecham się słodko. Rozlegają się pojedyncze chichoty i mimo, że Terry jest zakłopotany to tego nie pokazuje i nadal szczerzy się w głupim uśmiechu. – Zachowaj te fantazje dla swojego kolegi. – kończę sama zawstydzona tą kwestią. Chłopaki buczą na Terrego a ja odwracam się zanim zobaczą rumieniec na mojej twarzy. – Zaczynajcie! – wołam i odchodzę od nich kawałek. Nowicjusze zbierają się w grupki i zaczynają powolny trucht. Gdy znikają za zakrętem natychmiast ruszam w stronę końca przecznicy. Oglądam się jeszcze parę razy za siebie aby być pewną, że nikt za mną nie idzie. W połowie drogi, zza paska spodni wyciągam pistolet i zwalniam kroku. Prycham na myśl, co by zrobił Tobias gdyby mnie teraz zobaczył. Przyciskam się plecami do ściany budynku i delikatnie wychylam głowę w stronę okna. Nie mogę nic ujrzeć, ponieważ zasunięta jest zasłona. Schylam się do poziomu parapetu żeby nie było mnie widać i podchodzę do drzwi. Są drewniane, zatrzaśnięte na dwa zamki. Czekam parę minut aż mój oddech się uspokoi i nasłuchuję nowych dźwięków. Może i jestem na swoim terenie i wojna już się skończyła, ale nie znaczy to, że ktoś ze zwolenników starej wizji miasta się ostał. I nie wykluczone jest, że jest on niebezpieczny. Nie wychylając głowy zza ściany sięgam ręką do klamki, naciskam ją i tak jak się spodziewałam drzwi nie ustępują. Przez głowę przelatuje mi myśl, że powinnam była kogoś ze sobą zabrać. Upewniam się czy wszystko jest na swoim miejscu i w razie czego mogę sięgnąć po dowolną broń jaką mam przy sobie. Odbezpieczam pistolet i odsuwam się od budynku. Pewnie staję na dwóch nogach i strzelam w zamek. Klamka odskakuje w bok z metalicznym trzaskiem. Po czole spływa mi pojedyncza kropla potu. Nogą pcham drzwi do środka. W pomieszczeniu panuje półmrok a zimno bije od każdej z betonowych ścian. Staję w progu i uważnie się rozglądam. Wszystko wygląda jakby niedawno było używane. Na stole nie ma śladu kurzu, krzesła są na swoich miejscach a część kuchenna błyszczy czystością. Marszczę nos, nie podoba mi się to. Naprzeciwko mnie znajdują się schody na poddasze. Trzymając broń w gotowości rozglądam się za zejściem do piwnicy i sprawdzam szafę. Nie znajduję w niej nic oprócz starych płaszczy. Z góry dobiega mnie odgłos skrzypienia i od razu moja głowa podrywa się w miejsce z którego doleciał ten dźwięk. Ktoś stąpa po deskach. Najciszej jak potrafię przeładowuję broń, tłumię dźwięk za pomocą koca, który położony był na jednym z krzeseł.  Odkładam materiał na swoje miejsce i powoli wspinam się po schodach. Przeklinam w duchu gdy trzecia z kolei deska skrzypi pod moimi nogami. Zerkam do góry ‘I tak już pewnie wiedzą, że tu jestem. Nie mogę pokazać strachu’ Ostatnie schody pokonuję w biegu.
- Ręce do góry i pod ścianę! – krzyczę i sekundę potem wskakuję na ostatni schodek. Przez małe, trójkątne okno wpada tutaj zaledwie smuga światła. Hamuję odruch opuszczenia broni gdy zauważam dwójkę dzieci pod przeciwległą ścianą. Przed nimi stoi kobieta i zasłania je swoim ciałem. ‘ Kobieta + dzieci = …’ Czuję przeszywający ból przy podstawie czaszki. Kobieta krzyczy, jeszcze bardziej przyciskając do siebie synów, ktoś łapie mnie za kark. Prycham gdy czuję tak prymitywny chwyt. Wyrzucam prawy łokieć za siebie jednocześnie wsuwając piętę między nogi napastnika. Zahaczam stopę o jego nogę i szarpie do przodu. Mężczyzna wydusza z siebie ciężki oddech i przechyla do tyłu. Zaraz za mną znajdują się schody, więc szybko wyciągam rękę w jego stronę i łapię za kołnierz. Mocno ciągnę go do siebie i usuwam się z drogi, pada na podłogę twarzą do przodu.
- Nie ruszaj się. – mówię spokojnym głosem i celuję do niego z pistoletu. – Nie mam zamiaru Was skrzywdzić, ale jeśli mnie sprowokujecie, będę zmuszona się obronić.
Mężczyzna na podłodze wyciąga ręce do góry. Jedną z nich przeciera nos, na jego palcach widnieje krew. Marszczę brwi i chowam broń do kabury. Nie był mnie w stanie powstrzymać nawet gdy miał po swojej stronie efekt zaskoczenia więc prawdopodobieństwo, że teraz to zrobi jest poniżej zera. Cofam się o krok do tyłu.
- Czekajcie tutaj. Nie ruszajcie się ani nic nie planujcie, wiecie że nie dacie mi rady. – patrzę na kobietę znaczącym wzrokiem i zbiegam po schodach na dół. Zabieram ścierkę  i moczę ją zimną wodą z kranu.  Nie znam ich, ale nie mogę więcej patrzeć na takie sceny. Z powrotem wdrapuję się na piętro. Ponownie skanuję wzrokiem rodzinę. Mężczyzna przysunął się do kobiety, która pomaga mu zatamować krwotok. Podchodzę i wyciągam rękę z mokrą szmatą. – Proszę.
Szatynka patrzy na mnie niepewnie, po czym zabiera wilgotny okład z mojej ręki. Oceniam ją na jakieś 28 lat. Mężczyzna zapewne jest w jej wieku. Dzieci wyglądają na sześciolatków. Wycofuję się na bezpieczną odległość i zakładam ręce na piersi.
- Co tu jest grane? – pytam i unoszę brwi w oczekiwaniu na wytłumaczenie.


W końcu jest xd
Nooo.... xd Rozdział niezwiązany z ogółem ale mam nadzieję, że był ciekawy?
Proszę piszcie swoje opinie bo być może wypadłam z ich charakterów i znowu ich zniekształciłam (chociaż tutaj akurat tylko o Tris chodzi XD)

sobota, 27 lutego 2016

Info

Żyję, wszystko ze mną okej, pamiętam o Was i wgl ;D
Sytuacja wygląda tak, że miałam bardzo ciężki tydzień i nie mam często nie mam czasu pisać. Dzisiaj zebrałam się i jestem w gdzieś około połowie ;P Także proszę Was o jeszcze troszeczkę cierpliwości bo rozdział pojawi się w przeciągu 1-3 dni ;D A może nawet dzisiaj ;P
Do następnego! ;)

poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział 66.

Tobias
Klaszczę w dłonie, wszystkie twarze kierują się na mnie. Czuję na sobie wzrok Kiry. Śmieje się pod nosem. Dokładnie wie co teraz będzie miało miejsce. Gdy Tris przy mnie nie ma, to właśnie z tą szesnastolatką często spędzam wolny czas. Jest w niej coś, co wydaje mi się znajome. I oboje szanujemy swoje życie.  Nie wypytujemy o nic. Każdy mówi to, co chce i co ma ochotę powiedzieć.
- Ustawcie się przed stołami. – Moi podopieczni bez dyskusji podchodzą do ław, a transfery patrzą na mnie pytająco. Spoglądam na Tris opartą o ścianę. Spojrzenie, które teraz wbija w podłogę, jest w stanie zabić. Krztuszę się śmiechem. – Tak, transfery też. – Reszta nastolatków niepewnie zerkając na Tris, dołączają do reszty. Przesuwam wzrokiem po rzędach, rozłożonych na blatach stołów, noży. – A teraz, czeka was rzucanie nożami. Na ścianach narysowane są cele. Dobierzcie się w pary.
Wszyscy natychmiast się mieszają. Z ciekawością patrzę jak Kira bierze do swej pary Dante.
- Dobrze. Pod koniec dnia będziecie rzucać nożami w swojego kolegę z pary. Żeby nie było zbyt niebezpiecznie, celować będziecie w okolicach brzucha. Im bliżej ciała, tym więcej punktów. – zbieram się w sobie, żeby się nie uśmiechnąć na to, co zaraz powiem. Odchrząkuję. – Pokażę wam na przykładzie. Tris podejdź pod ścianę. – W końcu podnosi na mnie wzrok. Wręcz emanuje od niej gniew, nie ukrywam przed nią, że mi się taka podoba i uśmiecham się znacząco. Daję gwarancję, że przez sekundę się rumieni. Posłusznie maszeruje w wyznaczone miejsce, splata palce za plecami i ponownie wbija we mnie wzrok. Na sali panuje pełna napięcia cisza. – Dla jasności, będę celował w okolicach głowy.
- Już nie będziesz miał się z kim lizać w przerwach pomiędzy treningami. – rechocze Martinez. Zaciskam pięści, dziękując, że w obecnej chwili nie mam nic pod ręką.
- Lepiej schowaj się pod stół. Bo może mi się omsknąć i nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności trafię w twój łeb. – mówię i zaciskam zęby. Nowicjusze odsuwają się od chłopaka o dobry metr, a za mną słyszę prześmiewcze parsknięcie. Natychmiast odwracam się w stronę Tris, jej oczy błyszczą figlarnie. Szybkim, pewnym krokiem podchodzę do stołu i chwytam trzy noże. Podrzucam, przejeżdżam palcem po ostrzu.
- Oczy otwarte. – mówię, patrząc jej poważnie w oczy. Tris przestaje się uśmiechać. Mierzymy się spojrzeniami i nie tracąc z nią kontaktu wzrokowego rzucam pierwszym nożem. Wbija się w ścianę dwa centymetry od szyi Tris. Nie drgnęła, chociaż nawet mnie przeszył dźwięk ostrza wbijanego w drewno. Chwytam następny, wypuszczam powietrze z płuc. Wzrok skupiam na jedynym punkcie, który teraz się dla mnie liczy. Nóż przecina powietrze, zatrzymuje się idealnie nad głową Tris. Marszczę brwi i obracając broń w ręku zastanawiam się, które ucho przeciąłem jej w trakcie inicjacji. Uśmiecham się do Tris i celuję w drugie. Szybki, celny rzut. Dostrzegam czerwoną kroplę, która pojawia się na jej uchu. Na twarzy Tris nie maluje się ani jedna oznaka bólu. Odwracam się do nowicjuszy i unoszę brwi.
- Łatwizna. – podnoszę następny nóż i podrzucam w górę.
- A jednak trafiłeś jej w ucho – odzywa się Emma
- Chciałem to zrobić – odpowiadam i zastanawiam się czy dobrze zrobiłem. Dziewczyna patrzy na mnie teraz jak na jakiegoś popaprańca. Kolejny raz podrzucam nóż ale on nie wraca już do mojej dłoni. Strzał z pistoletu, jaki został oddany, odbija się echem w sali. Wpatruję się w tępe narzędzie, które teraz leży na ziemi i posiada wgniecenie po kuli. Powoli odwracam głowę do tyłu.
- A tak się celnie strzela – warczy Tris, wsuwa broń z powrotem do kabury i mija mnie, przy okazji trącając ramieniem. Jej złość kładzie granice mojej wytrzymałości. Śmiech wyrywa mi się z gardła. Kira do mnie dołącza, ale milknie porażona spojrzeniem Tris.
- Do roboty. – mówię do zdezorientowanych nastolatków. Mijając mnie, Kira uderza mnie w bok.
- Co jest? – pytam nieco zirytowany. Nie lubię zbyt bliskich kontaktów z innymi osobami.
- Idź do niej. – odpowiada surowo. Patrzy na mnie ze ściągniętymi brwiami. – Poważnie.
Odchodzę od Kiry bez słowa. Czyżbym naprawdę, aż tak bardzo uraził Tris?
Odnajduję ją w pomieszczeniu naprzeciwko sali treningowej. Przyciska chusteczkę do ucha próbując zatamować krwawienie.
- Jesteś zła? – pytam nieco zdezorientowany.
- Dlaczego miałabym być? – odpowiada pytaniem. W jej głosie nie dostrzegam złośliwości. Jedynie nutkę ironii.
- Boli? – podchodzę bliżej i odciągam jej dłoń od ucha. Oczy Tris śledzą moją twarz. Staram się skupić na uchu. U góry jest lekko przecięte, ale nic po za tym. Rozluźniam ramiona. Wracam spojrzeniem do Tris. Nadal na mnie patrzy jednak teraz na jej twarzy gości lekki uśmiech. Przykładam rękę do jej policzka. – Jeśli Cię uraziłem, przepraszam.
- Musisz bardziej się postarać, jeśli chcesz mnie urazić. – wzdycha i siada na stole za nią. Odsuwam kartki papieru i rozrzucone plastikowe kubki i usadawiam się obok niej. Po chwili Tris opiera głowę na moim ramieniu.
- Chyba nie mam ochoty próbować – całuję ją w czubek głowy. Nie wiadomo, która strona wyszłaby z tego pojedynku cało.
- Myślisz, że się tam nie pozabijają? – pyta cicho i patrzy w stronę zamkniętych drzwi. Przez chwilę myślę o nowicjuszach.

- Są bezpieczni – odpowiadam równie cicho jak Tris.

Musicie się przygotować na dłuższą przerwę, ponieważ teraz pisanie mi zajmie trochę czasu xD.
Do następnego i dziękuję <3

sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 65.

Tobias
- Tris, wstawaj. – mówię znudzonym głosem. Od pół godziny próbuję zwlec ją z łóżka. Mamy dzisiaj w planach niespodziankę dla nowicjuszy.
- Minuta – Przeciąga samogłoski i wbija twarz w poduszkę. Minęło 14 dni nowicjatu, w końcu musiało się to stać. Zbuntowała się i nie ma zamiaru wyjść spod kołdry. Gdyby nie dziecko, w tej chwili pociągnąłbym za prześcieradło i zwalił ją na podłogę.
- W tej chwili – rozkazuję i podnoszę się na nogi. – Jeśli nie wstaniesz pójdę złożyć zażalenie do lidera frakcji.
- Śmiało, możesz zacząć prowadzić monolog. – Tris śmieje się w poduszkę i przekręca w moją stronę. Gdy tylko widzę nadarzającą się okazję, błyskawicznie łapię ją za ręce, które wystawiła nad głowę żeby się rozciągnąć i siłą sadzam ją na skraju łóżka.
- Sama dałabym radę. – mamrocze zdegustowana. Łapie mnie za szelki od spodni i ciągnie w dół. Nie mogąc pozwolić aby moje spodnie wylądowały u stóp, automatycznie kucam. Teraz znajduję się na wysokości jej twarzy. Cmoka mnie głośno w usta.
- To było dziwne. – stwierdzam zaskoczony.
- Chciałeś powiedzieć sprytne. – uśmiecha się poprawiając włosy.
- Może – pomagam doprowadzić jej fryzurę do porządku i wstaję przelotnie całując ją w czoło. – Koniec wygłupów. Dzisiaj zrobimy im podchody.
- Twój pierwszy raz? – pyta, przechodząc do części kuchennej.
- Dadzą sobie radę. – odpowiadam wymijająco. Nie muszę jej mówić, że nie wiem czy cała ta zabawa się uda.
- W takim razie… dobrze. – mówi, nie wiem dlaczego, rozbawiona.
- Co – nie akcentuję pytania.
- Masz 5 minut – Tris zajada się drożdżówką
- Najwyżej to będzie ich wina. Mogli nie przychodzić o tak wczesnej porze. – niewinnie wzruszam ramionami.
- Ja nie będę oszukiwać swoich nowicjuszy i mam zamiar zdążyć, dlatego albo zabierasz się ze mną, albo cię tutaj zostawiam. – zarzuca bluzę na ramiona i zaczyna iść w kierunku wyjścia.
- Przed chwilą nie chciałaś wyjść z łóżka. – burczę, wkładam do ust kawałek  bułki i truchtem dołączam do Tris.
                                                                                  ***
Tris wchodzi do małego pomieszczenia wielkości naszych starych sal lekcyjnych. Oprócz starego projektora oraz zatkniętego za pasek moich spodni pliku kartek nie ma tu nic. Podchodzi do mnie, a transfery dołączają do reszty pod ścianę. To zabawne jak Tris może się zmienić. Rano nie miała na nic ochoty. Oprócz żartów oczywiście. A teraz stoi tu poważna jakby ktoś umarł. Na jej biodrach wisi pas, z tyłu ma przyczepiony do niego nóż, z boku zwisa kabura z bronią w środku. Ta wersja Tris zawsze będzie mi się podobała. Włosy nieco zasłaniają jej twarz i zmuszam się aby trzymać ręce przy sobie.
- Dzisiaj się pobawimy. – informuję nowicjuszy. – Podchody, to jest to czym się dzisiaj zajmiemy.
Nastolatkowie patrzą na mnie wyczekująco, aż będę kontynuował.
- Po siedzibie rozstawione są podpowiedzi. Jest ich mało, więc bądźcie spostrzegawczy. Waszym celem jest zlokalizowanie 3 skrzynek. Następnie musicie odnaleźć nas. – Tris bardzo skąpo tłumaczy zasady. – Podzielcie się na grupy. Transfery na dwie i urodzeni tutaj też na dwie. Macie nauczyć się współpracy. Każda niesubordynacja będzie karana.
Podchodzę do nowicjuszy i każdemu rozdaję po jednej kartce.
- To mapy naszej siedziby. Znajdźcie coś do pisania i jeśli ktoś do nas dotrze, zaliczymy mu zadanie tylko wtedy gdy na kartce będą zaznaczone miejsca spoczynku skrzynek. – mówię.
- Zrozumiano? – pyta Tris, mierząc ich wzrokiem.
Rozlegają się pojedyncze pomruki, po chwili stoją przed nami grupy po sześć do ośmiu osób.
- Za dziesięć minut ktoś otworzy tą salę. To znak na rozpoczęcie zadania. Zapamiętajcie jedno. Praca zespołowa. – przypominam, otwieram drzwi i wychodzę za Tris. Przekręcam kluczyk w zamku i chowam go do spodni.
- Nikt im nie otworzy, prawda? – Tris patrzy na mnie karcąco, ale w kącikach ust czai jej się uśmieszek.
- To w tym schowku ktoś jest? – pytam udając zaskoczonego i również się uśmiecham.
- Trzy osoby mają zegarek na ręku, będą aż tak domyślni? – Tris ignoruje moje pytanie. Ruszamy ciemnym korytarzem do umówionego pomieszczenia.
- Gorzej dla nich jeśli nie – odpowiadam tylko  i splatam jej palce z moimi. Przyjemne iskierki przebiegają po mojej skórze. Po kilku minutach marszu wchodzimy do pokoju kontrolnego, Gus i Anderson jak zwykle siedzą rozwaleni na krzesłach, ale na nasz widok momentalnie się prostują. Tłumię uśmiech.
- Coś się dzieje? – Gus wstaje zaniepokojony. Podchodzę do niego i ściskam mu rękę. Już się przyzwyczaiłem.
- Nie, ale przejmujemy wartę – na moje słowa Anderson krztusi się kawą i szeroko uśmiecha do Gusa – Myślę, że zajmie nam to cały dzień. – kończę. Gdy widzę spojrzenie młodszego kolegi Gusa ledwo co zachowuję powagę. Jego spojrzenie jest mordercze i nie wiem co by się stało gdyby Gus się teraz odezwał.
- Okey – mówi i patrzy na Andersona zniesmaczony. Ten natychmiast się rozluźnia i uśmiecha
- To my już idziemy – młody mówi szybko i ciągnie Gusa za rękę. On chyba zrobi wszystko, żeby tylko urwać się z pracy. Chłopaki zamykają drzwi a ja obracam się i patrzę na Tris.
- Nie wiem co o tym sądzić – zaczyna – Oni…?
- Nie! – zaprzeczam, szeroko otwierając oczy – Gus ma dziewczynę! Co do Andersona pewny nie jestem. Ale on po prostu nie chce tu siedzieć. – Tris uśmiecha się zakłopotana.
- Chociaż, gdybym patrzył na to z innej perspektywy to faktycznie, stwierdziłbym to samo co ty. – stwierdzam. Zerkam na zegarek i unoszę brwi zdziwiony. – Już 15 minut minęło. Zobaczmy co się u nich dzieje. – siadam przed środkowym komputerem i umiejętnie wstukuję odpowiednią sekwencję. Czuję ręce Tris na moich ramionach. Głowa mi drga ale tylko uśmiecham się sam do siebie i kontynuuję pracę. Na każdym z komputerów pojawiają się obrazy z wszystkich pokojów.
- Tutaj – mówi Tris, która nagle pojawia się po mojej lewej stronie. Faktycznie, na monitorze pokazana jest komórka, w której zamknęliśmy nowicjuszy. – Już coś wyczuwają.
- Taak… - przeciągam samogłoski. – Nie wszyscy.
Połowa siedzi oparta o ścianę i widzę, że zamykają im się oczy. Dante i Brian gadają ze sobą stojąc pod drzwiami. Terry sprawdza zawiasy, a Kira ogląda każdy kąt w pomieszczeniu.
- Myśli, że gdzieś schowaliśmy klucz? – Tris parska śmiechem, a mnie zadziwia jej zachowanie. Obracam się na krześle w jej stronę. – Co? – patrzy na mnie zdezorientowana. Trzęsę głową i wracam do obserwacji.
- Patrz – mówię. Do Terrego dołączył Ryan i próbują podnieść drzwi, żeby wyskoczyły z zawiasów. Jednocześnie z Tris na siebie patrzymy i wybuchamy śmiechem. Obraliśmy tą samą taktykę gdy Christina zamknęła nas w pokoju w dniu naszego wesela. Kiedy widzę szczery uśmiech Tris, nie mogę się pohamować i chwytam ją za ręce, przyciągam do siebie i namiętnie całuję. Tris siada okrakiem na moich kolanach, jej dłonie wędrują po moim karku. Ten dotyk przenika mnie do szpiku kości. Wsuwam jej ręce pod bluzkę i mocniej do siebie przyciskam. Jej wargi są łapczywe, a ja staram się nadążyć i całować ją równie żarliwie. Jej chwyt na moich włosach słabnie, marszczę brwi i patrzę na nią do góry. Opiera swoje czoło o moje i szybko oddycha.
- To nic – mówię i całuję ją w policzek. Domyślam się, że Tris się zmęczyła. Staram się nie myśleć o dziecku, bo tylko się denerwuję. Cały czas mam wrażenie, że to nadal za wcześnie. Tris wtula twarz w moją szyję i poprawia się na moich kolanach. Po chwili podnosi głowę, opiera się skronią o mój policzek i patrzy w stronę ekranu.
- Nie ma ich – jej głos jest wyprany z uczuć, patrzy na mnie poważnie i kiwa głową w stronę monitorów. Delikatnie zsuwam ją z nóg i cofam nagranie.
- Ile my…? – zagaduję i uśmiecham się szyderczo.
- Przestań. – odpowiada i na jej twarz również wypływa szeroki uśmiech. Docieram do kluczowego momentu. Terremu i Ryanowi udało się ściągnąć drzwi z zawiasów, ale nadal ich nie otworzyli. Brian dokończył dzieła taranując drzwi barkiem.
- Sprytnie – komentuję i szukam transmisji na żywo.
- Podzielili się według swoich upodobań – Tris pokazuje palcem na poszczególne ekrany. Zamiast czterech grup, jest około 6 mniejszych i większych.
- Zobaczymy, jak dalej sobie poradzą. – z zaciekawieniem przyglądam się grupom.
- Obstawiamy? – Tris z powrotem usadawia się na moich kolanach, obejmuję ją w pasie i patrzę jej przez ramię.
- O co zakład? – przechodzę do sedna
- Jak wygram, robisz mi masaż przez tydzień. – Jej stawka mnie zaskakuje. – Ostatnio bolą mnie plecy – dodaje, naśmiewając się ze mnie.
- Dobrze… a jak przegrasz? – Tris nie odzywa się przez chwilę, a mi przychodzi do głowy idealny pomysł. – Rzucę w ciebie nożami przy nowicjuszach.
- Jeśli myślisz, że się ciebie boję, to grubo się mylisz. – prycha i stuka palcem w ekran.
- Brian, Terry, Ryan i Emma – decyduje Tris. Zaciskam wargi, bo to ja chciałem na nich postawić.
- Kira, Dante i Cat. – mówię. Raz się żyje.

- No to zaczynamy zabawę – podsumowuje Tris i zaczynamy śledzić naszych faworytów.


Noooooooooooo :D Jeszcze jeden gotowiec i lecę ze swoimi świeżymi :D 
Dzięki i do następnego :D

wtorek, 2 lutego 2016

Rozdział 64.

Tris
Po krótkim spotkaniu z Tobiasem wracam do treningu. Podchodzę do Terry’ego , który ćwiczy razem z Dante. Dostrzegam, że ich ramiona są zbyt spięte. Nie mają przez to wystarczającej swobody, potrzebnej do odparcia ataku. Staję przed nimi, zasłaniając im worek treningowy.
- Opuśćcie ręce. – Chłopaki z wahaniem zerkają na siebie i powoli spuszczają ręce. – Weźcie głęboki oddech i się rozluźnijcie.
- Ale…
- Róbcie to, co mówię. – przerywam Dantemu. Terry drapie się po ramieniu, potrząsa rękami i nogami, biorąc duży haust powietrza. – Dobrze. – chwalę obu. – Wasze ciało musi być sprężyste i gotowe na wszystko. Jeśli nadal będzie tak spinać wasze tyłki, to z miejsca przegracie pierwszą walkę.
- Dzięki. – odpowiada Dante i kiwa na mnie głową.
- Ćwiczcie dalej. – rzucam i idę dalej.
Cat trenuje sama na ostatnim worku. Hugh stoi obok niej i wyraźnie próbuje nawiązać rozmowę. Odzywa się we mnie niechęć. Ona jest dla niego za miła. Lepiej, żeby nie okazała się zbyt naiwna. Blair i Olivia ćwiczą na sobie. Gdy jedna uderza, druga się uchyla. Przechodzę obok nich.
- Tak trzymać. – posyłam lekki uśmiech w stronę dziewczyn. Olivia rozpromienia się. W tej chwili jest jej kolej do wysunięcia ciosu, ale widocznie moje słowa ją rozproszyły. Obraca się w stronę Blair i tak, jakby dostała zastrzyk energii, z impetem wbija pięść w twarz koleżanki, która nie zdążyła zrobić uniku. Rozlega się nieprzyjemny trzask łamanej kości. W pewnej chwili nawet zastanawiam się czy to nie pękła kostka Olivii, ma bardzo chude dłonie. Ale gdy zauważam strumień krwi wypływający spomiędzy palców Blair moje wątpliwości wyparowują. Wołam do Patricka, który znajduje się najbliżej drzwi, żeby przyniósł ręcznik. Chłopak natychmiast wylatuje z sali. Szybkim krokiem podchodzę do klęczącej przed Blair Olivii.
- Blair przepraszam, naprawdę, nie chciałam, musisz… - jej litania przeprosin nie ma końca.
- Liv uspokój się, nic mi nie jest. – mamrocze dziewczyna. Dante znikąd pojawia się obok mnie i podsuwa krwawiącej dziewczynie jakiś materiał. Dopiero gdy zaczyna już przesiąkać krwią, orientuję się, że to jego koszulka. Gdy dziewczyna zaczyna powoli dochodzić do siebie, wołam przyglądających się nam nowicjuszy.
- Wracać do ćwiczeń! – zerkam na rudowłosego chłopaka. – Dante biegnij po nowy T-shirt. – w odpowiedzi obdarza mnie miłym uśmiechem i powoli odchodzi.
- Idź na ławkę. Jak przejdzie to mnie zawołaj. – odzywam się do Blair.
- Nic mi nie jest. – zaprzecza blondynka. – Już przestało się lać. Widzisz? – odrywa ręcznik od nosa.
- Mhm. – mamroczę. Wytrzymała dziewczyna. – Tuż po lewej, po wyjściu z sali, masz umywalkę. Umyj się i wracaj do treningu.
- Wytłumacz tej idiotce, że nic mi nie jest. – Blair przewraca oczami na Olivie, która zmartwiona patrzy na nas ze swojego stanowiska do ćwiczeń.
- Idź już. – mówię. – Załatwię to.
Przesuwam ręką po włosach i podchodzę do Olivii. Jej wzrok podąża za koleżanką, która właśnie wyszła z sali.
- Nic jej nie jest. Ona bardziej martwi się o Ciebie niż o siebie. Zawsze tak panikujesz?
- Nie wiem. To znaczy… po prostu bardzo często zaliczam wpadki. – odpowiada, czerwieniejąc.
- Czyli chcesz powiedzieć, że nie pierwszy raz walnęłaś kogoś prosto w nos? – nie mogę powstrzymać uśmiechu wypełzającego mi na twarz.
- To już chyba piąty raz… - burczy pod nosem. Ale widzę, że też ma ochotę się śmiać.
- Wiesz, w walkach Ci się to przyda. Jednak na razie postaraj się powstrzymać te swoje zapędy, dobrze? – przyjaźnie szturcham ją w ramie. Dziewczyna potakuje, ale kolejny raz nerwowo spogląda w stronę wyjścia.
- Oh, Na Boga, no dobra, idź do niej…-  wzdycham. – Ale za 5 minut widzę was z powrotem. – z ust Olivii wydobywa się westchnienie ulgi i zanim się obracam, ona znika w przejściu.
Moją uwagę kolejny raz przykuwa Charlie. To chyba najbardziej roztrzepana osoba jaką kiedykolwiek widziałam. Tym razem za szeroko rozstawiła nogi. Zaczynam się zastanawiać, czy będzie to mądre posunięcie, jeśli pozwolę jej walczyć. Jej ręce latają na wszystkie strony. Współczuję workowi. Muszę to przerwać.
- Koniec! – krzyczę. – Wszyscy odchodzą od worków. Ustawcie się na linii – polecam i odchodzę w tył do białej tablicy. – Wiecie co to jest?
Słyszę jedynie uspakajające się oddechy.
- To tablica na której będziecie oceniani. Może ktoś słyszał, dawniej Ci najsłabsi odpadali. Teraz raczej nie będzie takiej zasady.
- Raczej? – Terry patrzy na mnie niespokojnie.
- Ci najlepsi dostają najlepszą robotę. Z kolei najsłabszym trafiają się te najmniej ciekawe zajęcia. A o niektórych nie chciałbyś słyszeć. Jutro ja i Cztery przedstawimy Wam początkowe statystyki. Więc lepiej się starajcie. Jutro także odbędą się Wasze pierwsze walki. Teraz – przyglądam się grupie – Idziemy pobiegać.
                                                                               ***
- I wtedy Kate złapała za rękę to dziecko i… - Wyciągam rękę do Christiny. Posłusznie milknie i od razu przybiera postawę do działania. Właśnie przerwałam jej raport z całego dnia spędzonego na patrolowaniu ulic. Historia była ciekawa, ale nie tak jak to co przed chwilą mignęło mi przed oczami. Czarne włosy, smukła, wysoka sylwetka i ta swoboda ruchu. Kira nie jest taka pewna siebie i z pewnością nie miałaby powodu przychodzić pod nasz apartament o dziesiątej wieczorem.
- Kto to do cho…? – ponownie zatykam usta Christiny. Przyjaciółka ściąga moją dłoń z ust. – Mam pomysł – szepcze – Przejdę się tam, niby mimochodem, zobaczę kto to jest. Zaraz jestem z powrotem.
Kiwam głową i ponownie przyglądam się postaci. Po raz kolejny puka do drzwi. To nie może być ktoś znajomy. Każdy z nich wie, że do Tobiasa ot tak o tej porze się nie przychodzi. Christina mija dziewczynę. Po upływie minuty znowu stoi za mną.
- Kojarzysz Victorię? – pyta lekko zdyszana.
- Tak. -  moje przypuszczenia się sprawdziły. – Tylko co ona chce od Cztery?
- Kto ją tam wie. – Christina wzrusza ramionami. – Moment, dlaczego tu stoimy i po prostu jej nie spytamy?
Tym pytaniem wytrąca mnie z równowagi.
- Po prostu poczekajmy co zrobi, ok?
- Daniel na mnie czeka, miałam Cię odprowadzić a stoimy tu już jakieś dziesięć minut. Coś dla mnie przygotował. – Ostatnie słowa Christiny są przesycone podekscytowaniem.
- Myślisz, że to już? – pytam i kolejny raz wychylam głowę aby spojrzeć na dziewczynę. Patrzę z powrotem na moją towarzyszkę. – Znalazłaś gdzieś pierścionek?
- No nie, ale kto go tam wie. On jest inny. – unosi brwi, uśmiechając się chytrze. Tłumię śmiech. Odwracam się i ją przytulam. – Do zobaczenia jutro.
- Pa – żegnam się. Słyszę skrzypienie drzwi. Christina ma racje, po co ja właściwie tu stoję? To moje mieszkanie. Wychodzę zza rogu i pewnym krokiem kieruję się do uchylonych drzwi mieszkania w których stoi już Tobias. Victoria patrzy na niego z uśmiechem. Oblewa mnie rumieniec gdy widzę jego linię bioder ponad zsuwającym się ręcznikiem. Dziewczyna nic sobie z tego nie robi. Bez słowa przechodzę obok niej i staję za Tobiasem. On natychmiast obejmuje mnie w talii.
- Czego chcesz?- rzuca oschle do dziewczyny. Ona mierzy mnie badawczym wzrokiem, po czym z kpiącym uśmieszkiem odpowiada;
- Spytać się o której jutro trening. – jej ton głosu jest dziwny. Marszczę brwi.
- O dziewiątej zbieramy się pod siatką. Wychodzimy w teren. Mówiłem wam o tym. Na następny raz radzę słuchać, nie będę powtarzać. – kontrast między ich nastawieniem razi w oczy. Tobias najwyraźniej niezbyt ją lubi. Ona zachowuje się… w sumie nie wiem jak to nazwać. – Jeszcze coś?
- Nie. – odpowiada słodkim głosikiem. Jeszcze raz na mnie patrzy i odchodzi bez słowa. Tobias prycha i zatrzaskuje drzwi.
- To było… - zaczynam
- Dziwne, wiem. Ta dziewczyna jest niepokojąca. I sprytna. – kończy. Ściąga ręcznik i zakłada spodnie. Odwracam wzrok.
- Wpadłam na pewien pomysł. – mówię wchodząc do łazienki.
- Rozpiera mnie ciekawość – słyszę jak rozkłada się na kanapie.
- Co ty na to abyśmy urządzili jakąś konkurencję? Transfery na urodzonych w Nieustraszoności? – wołam podczas gdy puszczam wodę pod prysznicem. Nie otrzymuję odpowiedzi. Postanawiam skończyć kąpiel i dopiero podjąć rozmowę.
Po kilkunastu minutach wchodzę do salonu. Tobias czyta gazetę. Siadam mu w nogach i pociągam łyk wody z butelki.
- Niezłe – nagła odpowiedź Tobiasa mnie zaskakuje. Gazetę ma już opuszczoną na kolana i teraz patrzy na mnie.
- Tylko trzeba wymyślić coś konkretnego. Pewne dyscypliny, wiesz, coś dla każdego.
- Każdy ma być przygotowany na wszystko. – mruga do mnie. – Ale coś wymyślimy.
Po upływie dziesięciu minut spędzonych na rozmowie o naszym dniu, nagle sobie coś przypominam.
- Wstawaj, Shauna i Zeke już czekają - mówię patrząc na zegarek. Tobias jęczy w odpowiedzi.
- Dlaczego, akurat gdy jestem zmęczony oni wymyślają sobie jakieś idiotyczne imprezy?
- Będziesz miał okazję ich zapytać. – Wyciągam do niego rękę. Chwyta ją, ale tylko symbolicznie. Nie ma opcji bym zdołała go podnieść. Wstając całuje mnie w policzek. Zatrzymuję go i chwytam za podkoszulek. Mocno go całuję. – To ma być zabawa. Nie chodzi o to, żebyś zanudził się na śmierć i marudził.

- Wiem. – Oddaje mi pocałunek. – Tylko się droczę. – uśmiecha się lekko, chwyta za rękę i prowadzi za drzwi. 



Ok, mam lekki pomysł na ciąg dalszy :D Do następnego! <3

czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział 63.

Ważne informacje pod rozdziałem! :)

Tobias
Biegnę truchtem przez korytarze, zmierzam w stronę stołówki. Nie pamiętam czy kazałem im się tam stawić, więc mam nadzieję, że są na tyle domyślni i zastanę w jadalni całą piętnastkę. Zwalniam do szybkiego marszu, mijam pokój kontrolny, przez okienko zauważam Andersona tasującego w rękach karty. Niektórzy odpoczywają poprzez lenistwo, ale nie ja. Spokój i cisza sprawiają, że czuję się nieswojo. W ciszy zawsze kryje się coś niepokojącego. Przypominam sobie scenę sprzed paru minut. W tamtym milczeniu było więcej niż mogliśmy sobie powiedzieć. Jednak czuję wewnętrzny strach przed braniem odpowiedzialności za kolejną osobę. Jeśli zawiodę, nie będzie już odwrotu. Tris nie może mnie wspierać. To ja mam pomagać jej. To ja mam być silny, to ode mnie zależy nasza przyszłość. Nie mogę pozwalać sobie na takie słabości. Nigdy więcej nie pokażę jej jak bardzo się waham. Przecieram czoło ręką i ganię sam siebie. Koniec ze strachem. Ech, ile razy sobie już to obiecywałem? Docieram do stołówki. Rozchylam dwuskrzydłowe drzwi i ku mojej satysfakcji od razu wyłapuję twarze wpatrujących się we mnie nowicjuszy. Siedzą w sumie przy trzech różnych stołach. Spoglądam na zegarek zapięty na przegubie mojej lewej ręki. Kiedy upewniam się, że jadalnia otwarta jest już dwie godziny, wołam do wszystkich na sali.
- Koniec posiłku! Wszyscy oprócz nowicjuszy mają opuścić stołówkę! – Po pomieszczeniu nie przetaczają się żadne szepty, wszyscy potulnie wstają i wychodzą. Witam się z Amarem i Danielem mijających mnie w przejściu. W końcu kroki cichną a ja podchodzę do pierwszego z brzegu stołu i biorę z niego bułkę z czymś co wygląda na sałatę. Z całego zamieszania nic wcześniej nie zjadłem. Odkąd Tris się do mnie wprowadziła staram się jeść z nią w mieszkaniu.
- Dzisiaj zaczynamy prawdziwe szkolenie – przełykam kęs – plan jest następujący: 3 pierwsze godziny spędzimy w sali treningowej. Jako, że się tu urodziliście już teraz odbędą się dwie pierwsze walki. – zauważam jak Connor ukazuje zęby w uśmiechu. To w żadnym przypadku nie jest miły uśmiech. Przednie zęby ma zakrzywione do przodu. Będę musiał go pilnować. – Potem czeka was parę rundek dookoła siedziby. Lepiej dla was jeśli wygodnie się ubraliście. -  z trzaskiem odkładam kubek z herbatą i rzucam papierek po bułce na stół. Skręcam w lewo i znanymi korytarzami ruszam w stronę Sali treningowej. Po dwóch minutach marszu nie wytrzymuję i warczę.
- Mathias, zamknij jadaczkę albo każę komuś uciąć Ci język. Może wtedy przestaniesz gwizdać. - Wesoły uśmiech spływa z twarzy Latynosa.
- Gorzej dla nas. Wtedy zacznie pluć i… - odzywa się Ryan. Większość osób wybucha śmiechem. Piorunuję go wzrokiem, a on unosi ręce w geście przeprosin.
Powoli zbliżamy się do celu. Wraz z przekroczeniem progu rozległego pomieszczenia o betonowych ścianach i zakurzonej kamiennej podłodze moje nozdrza wypełnia zapach orzeźwiającego, podziemnego powietrza. W kącie Sali rozbrzmiewają jęki wysiłku. Domyślam się, że Tris już tutaj jest. Moja głowa automatycznie wędruje w tamtym kierunku. Tak jakby coś mnie do niej przyciągało, jakby domagała się mojej uwagi nawet nie wiedząc, że przy niej jestem. Przesuwam dłonią po karku i zmuszam się do wbicia wzroku w podłogę. Leniwie macham ręką do nowicjuszy i ruszam w stronę mat rozłożonych pod przeciwległą ścianą. Opieram się o nią tak, żebym miał widok na wszystkie stanowiska. Zaplatam ręce na piersi.
- Wszyscy stają koło swojej maty. – rekomenduję i obserwuję krzątających się nastolatków. – Teraz na ziemię i 20 pompek.
Niektórzy patrzą na mnie z niedowierzaniem. Właśnie to się dzieje gdy jestem dla nich miły.
- Już! – krzyczę. Jeremy wzdryga się, ale mój ton powoduje jego natychmiastowe zejście do parteru. – Jeden, dwa, trzy – zaczynam głośno liczyć. Z drugiego końca Sali dobiega mnie parsknięcie. W moim przypadku trudno byłoby go nie rozpoznać. Z oporem spoglądam w jej stronę. Tris szczerzy się do mnie. Czy ona jest poważna? – Sześć, siedem, osiem – numer dziewięć ulega zniekształceniu, ponieważ z trudem powstrzymuję śmiech. Kątem oka dostrzegam zaciekawione spojrzenie Kiry. Po jej ustach błąka się uśmiech. Surowo patrzę na Tris. W jej oczach błyska upór. Jak zwykle chce postawić na swoim. Gdy w liczeniu docieram do drugiej dziesiątki, odpycham się od ściany.
- Stop! – wołam i wzrokiem wskazuję liny za ich plecami. – Do góry, potem do połowy schodzicie w dół i zeskakujecie na maty.
- Połamiemy sobie nogi. – burczy Mateo do Isaaca. Jego ostrożny wzrok wskazuje na to, że raczej nie chciał abym to usłyszał. Na nieszczęście dla niego.
- Luis. – zwracam się do niego po nazwisku. – Chcesz coś przedyskutować?
- Nie. – odpowiada zmieszany, patrzy na mnie z widocznym strachem w oczach. Odwracam się od niego usatysfakcjonowany.
- Gdy dam znak, ruszacie. – przyglądam się im aby mieć pewność, że są gotowi – Zaczynajcie. – rozkazuję i przechodzę na środek naszej małej powierzchni przeznaczonej do tego rodzaju ćwiczeń. W podłodze powstało dużo nowych zapadnięć. Będziemy musieli to zabetonować. Po mojej prawej rozlega się jęk i głuche uderzenie o matę. Odwracam się, a moje brwi wędrują do góry. Dziewczyna odrzuca swoje czarne włosy do tyłu i spogląda na mnie prowokującym wzrokiem. W jej szarych oczach dostrzegam coś dziwnego. Zaczynam czuć się niezręcznie, odchrząkuję i wciskam dłonie do kieszeni.
- Możesz przejść na drugą stronę Sali. Zaraz będziemy biegać. – mamroczę do Victorii. Rozróżniam ją od Kiry tylko dzięki kolorze tęczówek. I może też dzięki temu, że Victoria roztacza wokół siebie aurę niepokoju. Jest tajemnicza. Natomiast Kira jest urodzoną Nieustraszoną i naprawdę ją lubię. Wyciągam szyję do góry i obserwuję resztę. Brian właśnie powoli zsuwa się na dół, ale reszta nie dotarła jeszcze nawet na szczyt. Victoria musiała kantować. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że to niemożliwe osiągnąć taki czas. Mój wzrok po raz kolejny zmierza ku drugiej instruktorce. Tris daje teraz lekcje jak poprawnie wysuwać cios. Jest pochłonięta pouczaniem Charlie. Po jej gestykulacji wnioskuję, że próbuje zmusić dziewczynę do szerszego rozstawienia nóg. Narwana nastolatka robi to źle, ale wykłóca się że już szerzej się nie da. Tris z cierpliwością poprawia nogi Charlie stopami. Czuję ukłucie dumy, może to dziecinne, ale cieszę się, że to ja uczyłem Tris walczyć. Kolejne uderzenia w maty każą powrócić mi do rzeczywistości. Zerkam na liny czy jeszcze ktoś tam został. Zaciskam usta, żeby powstrzymać śmiech, mniej więcej w połowie, z przerażoną miną wisi Isaac.
- No, skacz. – mówię. – To nic trudnego, nawet ten tchórz Luis skoczył.
- Mam lęk wysokości. – jęczy chłopak. ‘No to mamy coś wspólnego.’ mówię w myślach. Oczy ma szkliste od łez. Zaciskam ręce na linie i jednym ruchem szarpię ją do przodu. – Nawet nie waż mi się krzyczeć. – warczę. Nie będę znosił tutaj czyichś łez. – Masz wybór: skaczesz albo czekasz aż twoje ciało samo odmówi posłuszeństwa i spadniesz. A wtedy nie gwarantuję, że wyjdziesz z tego cało. – patrzę na zegarek. – Masz dwie minuty.
Widzę, jak Isaac porusza ustami, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Czasem szantaż to najlepszy sposób na przezwyciężenie strachu. Ręce chłopaka zaczynają drżeć.
- Pośpiesz się, zaraz spadniesz. – mówię znudzonym głosem. W pewnej chwili zaciska powieki i puszcza się. Ląduje na czworakach i sam dźwięk temu towarzyszący, mówi mi, że zdarł skórę u nasad dłoni.
- Nie było tak trudno. – klepię go po plecach gdy ruszam w kierunku reszty nowicjuszy. Ustawili się przy ścianie i teraz każdy po kolei skupia na mnie swój wzrok.
- Bieg wahadłowy. – wołam. – Piętami dotknijcie ściany. Ręce przyłóżcie do podłogi. Od końca Sali dzieli was 10 metrów. Waszym zadaniem jest 7 razy dotknąć tej ściany przy której stoimy, co daje 14 długości do przebiegnięcia. – przestaję mówić. Po ich twarzach błąkają się kpiące uśmieszki. Ja również się uśmiecham.
- W mniej niż minutę. – kończę. Rozlegają się protesty pełne oburzenia. Zaczyna mnie to nudzić.
- Co jeśli komuś się nie uda? – Abby zerka na mnie z ukosa.
- Będziecie próbować do skutku. – odpowiadam. – Przygotować się! – krzyczę i przysuwam zegarek do oczu. Spoglądam na nowicjuszy i gdy upewniam się, że są gotowi, daję im znak, że mogą zaczynać. Do przodu od razu wybija się Kira. Po 30 sekundach ma nad resztą 5 metrów przewagi. Na czas dobiegła dwunastka.
- Jeremy, Emma, Connor. – wywołuję pechowców, stoją oparci o swoje kolana i próbują złapać oddech. – Od nowa.
Ze spokojem przyjmuję mordercze spojrzenia.
- Reszta macie 15 minut przerwy. – kiwam głową w stronę ławek za filarem. Odwracam się z powrotem w stronę trójki szesnastolatków. – Start.
Tym razem ruszyli tak szybko, że w powietrzu wzbijają się teraz tumany kurzu. Moją uwagę przykuwa drobna postać z kolanami podciągniętymi pod brodę. Podczas gdy inni poszli się napić, Kira siedzi pod ścianą i patrzy w stronę… transferów. A konkretnie jednego. Niby odważna, a jednak. Cicho idę w jej stronę.
- Ja też zauważam pewne rzeczy. – odzywam się za jej plecami. Kira wzdryga się zaskoczona. Wcześniej zauważyła jak patrzę na Tris. Teraz ja widzę, jak ona obserwuje inną osobę.
- Jak ma na imię? – pytam zaciekawiony.
- Dante. – odpowiada niemal natychmiast, tak samo szybko piorunuje mnie wzrokiem. Domyślam się, że raczej nie chciała tego powiedzieć. – Odwal się. Po co ja Ci o tym mówię?
- Bo nie możesz już tego dłużej w sobie dusić. – wyjaśniam nawet nie myśląc nad sensem mojej wypowiedzi. Kieruję na nią swój wzrok. Patrzymy na siebie w ciszy.
- Nie jesteś zbytnio dobry w udzielaniu porad. – stwierdza po chwili.
- W związkach raczej też nie.
- Ona chyba tak nie twierdzi. – Kira kiwa w stronę Tris.
- Prawie dźgnąłem ją nożem. - Wykrzywiam usta w grymasie.
- Musi Cię kochać. – dziewczyna wybucha śmiechem.
- Teraz ty mi udzielasz porad? – patrzę na nią z pobłażaniem. Coraz bardziej się do niej przekonuję.
- Tylko stwierdzam fakt. – odpowiada i zaczyna się podnosić. Rzuca ostatnie spojrzenie chłopakowi z rudymi włosami postawionymi do góry i równo ze mną rusza w stronę grupy. Wszyscy siedzą ma ławkach i pogrążeni są w swobodnych rozmowach. Emma leży wykończona na podłodze z ręką zarzuconą na oczy. Nad nią pochyla się Ryan i próbuje wcisnąć jej butelkę z wodą. Patrzę która godzina, 2 w południe.
- Macie godzinę wolnego! Stołówka otwarta jest jeszcze przez 30 minut. Po upływie czasu chcę Was wszystkich widzieć przy wyjściu z siedziby. – informuję i wychodzę z sali. Jednak moje plany krzyżuje widok Tris opartej o skrawek ściany przy drzwiach. Bez słowa chwytam ją za rękę i wyciągam z pomieszczenia. Sekundę potem przyciskam wargi do jej ust. Tris odwdzięcza mi się przyjemnym mruknięciem. Opieram czoło o jej własne i uspokajam oddech.
- Wychodzę z nimi na zewnątrz. Wrócę dopiero wieczorem. – przesuwam palcem po jej dolnej wardze.

- Do zobaczenia. – odpowiada tylko i uśmiecha się do mnie. Puszczam ją i odchodzę.

A więc!:
Do końca mam napisane 3 rozdziały + epilog.
Zastanawiałam się nad tym już od dawna, czy nie dopisać jeszcze paru i dodać jakiś specjal jeszcze. Ale są dwie strony medalu:
- Alive nie ruszałam od pół roku i pisałam tylko swoje inne ff, więc istnieje możliwość, że nie wstrzelę się w klimat.
- Ale istnieje też możliwość, że z tego coś może wyjść xD
Ogólnie to kończy się tak jakby w połowie inicjacji, a ja dopisałabym tak aby owa inicjacja dobiegła końca no i ten specjal jeden. Więc byłoby jeszcze 5+ rozdziałów.
Jednak sama tego wszystkiego nie jestem pewna bo boje się, że... że tak powiem spierdolę to XD.
Musicie dać mi czas na obmyślenie czy coś dam radę wycisnąć z siebie.
Teraz pytanie:
Chcecie abym dopisała jeszcze parę rozdziałów, czy zostawić tak jak jest i skończyć po tych 3 rozdziałach i epilog?