poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 23.

Tris
Przechodzę po kolei przez wszystkie lęki do których jestem już przyzwyczajona. Wrony, zbiornik z wodą, bycie spalonym na polu, topienie się w oceanie, uprowadzenie… Ale potem sytuacja zmienia się w coś czego jeszcze widziałam. Przede mną pojawiają się realne sceny. Moja mama wybiega zza budynków prosto w linie ognia. Widzę jak jej ciało zostaje przedziurawione przez kule, jak pada na chodnik i leży w bezruchu.
- MAMO! – wrzeszczę z łzami w oczach. Odwraca się w moją stronę i widzę jej twarz. Szeroko otwarte zakrwawione oczy wpatrują się w moje. Z jej ran strumieniami zaczyna wypływać krew. Biegnę w jej stronę, chcę jej pomóc, zatamować krwawienie, ale gdy moja ręka już prawie dotyka jej ramienia ona rozpływa się w powietrzu. 
Nagle pojawiam się w ciemnym korytarzu. Domyślam się co zobaczę. I wtedy go widzę. Biegnie przed siebie wymachując bronią na wszystkie strony. Staję przed nim próbując go zatrzymać, ale on nawet mnie nie zauważa i niczym duch przenika moje ciało. Odwracam się i obserwuję jak mój ojciec pada martwy na podłogę. 
Odbiera mi głos.
Co teraz?                                                                                                                                                              
Caleb.
Na jego barkach podskakuje plecak a on sami zmierza w stronę pokoju, w którym czeka go śmiertelna dawka serum. – Caleb! – wołam. Spogląda na mnie, tylko przez chwilę, ale zdążam zauważyć na jego twarzy smutny uśmiech. – Stój! Ja to zrobię, jestem Niezgodna! To na mnie nie zadziała. Już raz to przeżyłam, błagam Caleb, zatrzymaj się! – wiem, że moje wołanie nie ma sensu ale to jest odruch. To wszystko jest tak realistyczne. Nie mogę się ruszyć i obserwuję jak Caleb naciska klamkę i wchodzi do pokoju. Podbiegam do drzwi i przez okno widzę jak leży nieżywy na podłodze.
Pojawiam się w innym miejscu. Widzę tylko ciemność. Nagle wszystkie światła się zapalają a ja stoję na szczycie jakiegoś budynku. Widzę Tobiasa. Stoi na krawędzi dachu. 
-Tobias! Nawet nie waż się tego robić! Rozumiesz?! – mówię z przerażeniem w głosie.
-Przykro mi Beatrice. Kocham cię, wiesz? – po tych słowach zeskakuje z dachu.
-NIE! – biegnę w stronę miejsca z którego zeskoczył i patrzę w dół. Wiem, że to jest symulacja. On żyje, on żyje – wiem to. Biorę rozbieg i zeskakuję z dachu. Muszę to przerwać. W połowie drogi po prostu znikam.
Jestem na sali operacyjnej. Wszystkie światła są zapalone i wypełniają salę jasnym blaskiem. Przede mną stoi inkubator. Powoli do niego podchodzę. Nachylam się i w środku niego zauważam niemowlaka. Jego twarz jest zakryta kołderką. Automatycznie, mimo że tego nie chcę, biorę go na ręce. Odgarniam mu pieluchę z głowy i spostrzegam, że nie ma twarzy. Krzyczę w przerażeniu. Nagle czuję ręce chwytające mnie od tyłu za ramiona. Nie mogę się ruszyć i zobaczyć kto jest tą osobą. Z ciemności wyłania się znajoma sylwetka. Tobias. Podchodzi do mnie, głaszcze po policzku i powoli wyjmuje mi z rąk dziecko. Chcę mu powiedzieć, żeby mi go nie odbierał, jednak nieznajomy zasłania mi ręką usta. Tobias spokojnie cofa się o krok do tyłu po czym powoli i wyraźnie mówi słowa, które są niczym sztylety wbijane mi w serce.
- Nigdy nie zostaniesz matką. – patrzy mi poważnie w oczy i upuszcza dziecko. Wrzeszczę i zaczynam się szarpać, ale po chwili nie mam ku temu powodu. Ręce, które mnie trzymały znikają, tak samo jak dziecko i kopia mojego przerażającego chłopaka. Zaczynam w kółko słyszeć płacz dziecka i słowa Tobiasa. „Nigdy nie zostaniesz matką. Nigdy. Nigdy” Zaczynam krzyczeć. Odwracam się i zauważam Tobiasa. To znowu przywidzenie? Nie, on podchodzi do mnie i obejmuje powtarzając:
- Tris, to jest tylko symulacja, to się nie dzieje naprawdę. – przyciska mnie mocniej, i próbuje sprawić żebym przestała się trząść.
- Jak się tu dostałeś? – szepczę mu w ramię.
- Wszedłem do twojego krajobrazu strachu, za pomocą strzykawki. Chodź, idziemy. – mówi opanowany i bierze mnie za rękę. Nagle wszystko znika.
Znowu znajduję się w pokoju, w którym przeprowadzane są symulacje. Ale tym razem jest ze mną Tobias. Opadam na kolana.
- Oni umierali naprawdę. – tępym wzrokiem wpatruję się w naprzeciwległą ścianę.
- Wiem, przykro mi. – głaszcze mnie po włosach i bierze mnie na ręce. Wie, że nie jestem w stanie się ruszyć. Niesie mnie z powrotem do pokoju i kładzie na łóżku. Całuje mnie w czoło a ja zaraz po tym odpływam.

wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 22.

Tris
Shauna wzięła mnie na zakupy do dziecięcego sklepu, i w wyniku tego okropnie bolą mnie nogi i jestem ekstremalnie wyczerpana. Siedzę w domu z wózkiem, łóżeczkiem dla dziecka, ciuchami i wieloma innymi. Cały ten sprzęt jest oczywiście czarny. Leżę na łóżku kiedy słyszę jak drzwi otwierają się i zamykają. 
- Co tu się stało? – Spoglądam na Tobiasa, który wygląda na przerażonego tymi wszystkimi rzeczami porozrzucanymi po pokoju.
- Shauna wzięła mnie na zakupy. – Tobias częściej nie wie gdzie jestem odkąd na powrót zaczął pracować w pokoju kontrolnym. Znów zostanie instruktorem gdy tylko napłynie nowa fala nowicjuszy. 
- Jak duże jest to dziecko? – na jego pytanie odpowiadam śmiechem, Tobias podchodzi do mnie z uśmiechem na twarzy. – Kocham ten dźwięk. – uśmiecham się, a on mnie całuje. – Chcesz żebym na razie to stąd zabrał? – kiwam głową i podnoszę się z łóżka. Mój brzuch się powiększył ale nie jest aż tak duży, żeby uniemożliwiał mi poruszanie się.
- Pójdziemy dzisiaj na obiad do kawiarni? – zagaduję. Tobias pomrukuje na swój sposób, który oznacza zgodę, i idę ubierać buty.
- Kocham Cię, Tris. – Niespodziewanie Tobias oplata mnie swoimi rękami i całuje mnie w szyję.
- Ja Ciebie też. – Tobias mówi mi, że mnie kocha gdy tylko zdarza się taka okazja. Dzieje się tak od momentu kiedy byłam na granicy śmierci. Wydaje mi się, że chce po prostu mieć pewność, że o tym wiem. Chwyta mnie za rękę i prowadzi w stronę drzwi


                                                              Miesiąc później

Budzę się rano i od razu biegnę do łazienki. Przyzwyczaiłam się do tego, że cały czas mam zawroty głowy i poranne nudności. Jestem w 6 miesiącu ciąży, a po za tym, że mam kupione rzeczy dla dziecka, nie jestem w ani jednym stopniu na niego gotowa. Gdy wracam do pokoju zastaję Tobiasa rozglądającego się po pokoju. Opieram się w progu drzwi a on mnie zauważa.
- Dzień dobry. – mówi, uśmiechając się lekko.
- Hej, - zaczynam iść w stronę części kuchennej, żeby nastawić wodę na herbatę, ale Tobias zagradza mi drogę. Patrzę na niego do góry.
- O co chodzi?
- O nic. – uśmiecha się i mocno mnie przytula. Wtulam twarz w jego szyję. Muszę stać na palcach, żeby to zrobić. Wdycham jego zapach. Zapach bezpieczeństwa. Odsuwam się do niego, daję mu całusa w policzek i wracam do parzenia herbaty.
- Też chcesz? 
- Nie, ale z chęcią spróbowałbym twojej kuchni. – patrzy na mnie z łobuzerskim uśmiechem. 
- Dobra, podejmę się tego zadania. – spoglądam na niego z wyższością, a on zachowuje powagę i siada na krześle. Odwracam się ale czuję na sobie jego wzrok. Mimo, że tego nie chcę, czerwienię się.
Gdy kończę przygotowywać jego śniadanie, stawiam je naprzeciwko niego.
- Smacznego. – mówię. Nie patrząc na mnie, ciągnie mnie za rękę, tym samym zmuszając do opadnięcia mu na kolana. Zaczynam się śmiać.
- Skoro tak bardzo chcesz ze mną zjeść to chociaż puść mnie żebym mogła wziąć sobie herbatę. – puszcza mi oczko i mnie uwalnia. Z herbatą w ręce zmierzam w stronę kanapy na której rozsiadł się ze swoim jedzeniem Tobias.

Gdy jestem w połowie drogi, czuję przeszywający ból w brzuchu. Łapię się za niego jedną ręką i kurczę się. Świat zaczyna mi wirować przed oczami. Kątem oka zauważam Tobiasa zrywającego się z kanapy. Czuję jak szklanka wyślizguje mi się z rąk, obraz dziwnie się przekrzywia i... wszystko znika.

Tobias
Tris upada na podłogę rozlewając herbatę na dywan. Szczęście w nieszczęściu, że się nią nie oblała. Biegnę do niej i rzucam się na kolana przy jej bezwładnym ciele.
- Tris! TRIS! Obudź się! –zaczynam panikować. Dlaczego zawsze coś musi jej się dziać?!
Podkładam jej ręce pod głowę i kolana i podnoszę ją. Wybiegam z mieszkania na nic nie patrząc. 
- LEKARZA! WEZWIJCIE LEKARZA! – drę się na cały korytarz. Z pokoju wybiega Zeke i Shauna.
- Cztery co to ma…?! – Jego wzrok spoczywa na Tris. Shauna głęboko wciąga powietrze.
- ZNAJDŹ LEKARZA! JUŻ!. – krzyczę, nogi zaczynają mi się trząść. Sprawdzam czy oddycha. Tak. Zeke zaraz po moich słowach wystrzeliwuje w stronę mieszkania jedynego doktora w Nieustraszoności.
Zaczynam za nim biec, a Shauna za mną. Nagle mnie olśniewa. Dziecko. To musi być związane z ciążą. I w tym momencie wbiegam do gabinetu lekarza, który od razu gdy pojawiam się w drzwiach każe położyć Tris na łóżku. Upadam na podłogę, chwytam się za włosy i tępym wzrokiem wpatruję się jak medyk próbuje ją ratować.
                                                                     ***
Łza wymyka mi się z oka i spływa po policzku zanim ląduje na trzęsącym się ciele Tris. Leży skulona na moich kolanach i płacze tak bardzo, że nie wiem ile jeszcze wytrzymam. 
- Tris proszę… - Próbuję ją podnieść żeby chociaż spojrzała mi w oczy, ale ona cały czas zasłania twarz ręką podczas gdy drugą przyciska do brzucha, w nawyku, który nabyła w ostatnich miesiącach. – Tris, zawsze możemy spróbować jeszcze raz… - ‘Choćby nawet teraz’ myślę. Łzy spływają mi po policzkach. Kulę się w sobie i próbuje odizolować od świata zewnętrznego. Ale przynajmniej jedno z nas musi być silne. – Tris, to się zdarza wielu ludziom. – Nie daje mi żadnego sygnału, że mnie usłyszała i wzdycham oplatając ją rękami w talii i mocniej przytulając jej małe ciało. Może, po prostu nie byliśmy gotowi.


Tris
Jakiś chory głos w mojej głowie podpowiada mi, że to dobrze, że straciłam dziecko. Nadal jestem zbyt młoda. Nic nie wiem o posiadaniu dziecka i o tym jak się nim zajmować. A Tobias i ja nawet nie wzięliśmy ślubu. Jest jeszcze ta druga część mnie, która myśli o tym, że szafka wypełniona dziecięcymi ubrankami nigdy nie zostanie użyta.
Kolejny szloch wstrząsa moim ciałem i słyszę jak Tobias coś mamrocze. Biorę głęboki wdech i siadam. Tobias przesuwa swoimi dłońmi po moich policzkach żeby pozbyć się łez.
- Już w porządku. – mówię zachrypniętym głosem. Tobias spuszcza głowę.
- Tris, nie mówmy o tym. Nadal dojrzewamy, a ty masz 17 lat. To było za wcześnie.– pociesza mnie i pochyla się do pocałunku. Dzieląca nas przestrzeń znika gdy obejmuję rękami jego szyję. – Załatwię dla nas obiad. – szepcze mi w usta. Pojedyncze łzy nadal spływają po mojej twarzy.
Tej nocy, gdy tylko słyszę, że Tobias zaczyna miarowo oddychać, wymykam się z łóżka. Zabieram tylko buty. Nie muszę się przebierać, ponieważ śpię w ciuchach przez cały czas. Gdy przemierzam Jamę zatrzymuję się przy pokoju w którym trzymane są zastrzyki stymulujące strach. Biorę jeden i zmierzam w stronę ‘’tego” pokoju. 
Pierwszy raz jestem tu sama więc chwile zajmuję mi zorientowanie się we wszystkich kontrolkach. Wbijam sobie igłę w szyję i naciskam tłok. Głęboki wdech, i wkraczam do pokoju. Teraz wystarczy tylko czekać w ciemności.



Co sądzicie?

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 21

Tobias
Budzę się słysząc krzyki Tris, ten dźwięk przyprawia mnie o dreszcze. Podrywam się do góry i w ciemności próbuję ją dostrzec. Gdy mój wzrok już się przyzwyczaja, zauważam ją na skraju łóżka. Krzyczy i płacze. Trzęsie się jakby została poddawana elektrowstrząsom. Natychmiast się nad nią pochylam i próbuję obudzić. 
-Tris. – szarpię ją lekko, ale widzę, że jest coraz gorzej. – Tris! – szturcham ją mocniej. Jest cała mokra od potu i zaczynam się o nią martwić. – TRIS! – I nagle otwiera oczy. To co w nich widzę mnie przeraża. Cierpienie, ponadludzkie cierpienie. Jaki sen mógłby doprowadzić ją do takiego stanu? Nawet nie chcę sobie wyobrażać. Przytulam ją i szepczę uspakajające słowa.
- Tobias? – słyszę jej cichy głos.
- Już wszystko w porządku. To był tylko sen. – głaszczę ją po plecach.
- Tak… tylko sen. – Wciąż jeszcze nie wyszła z szoku.
- Chcesz się przejść? Napić wody? – tylko kiwa głową w odpowiedzi. Podnosimy się powoli i ubieramy buty. Obejmuję ją w talii bo mam wrażenie, że w każdej chwili może upaść na podłogę. Zostawiam ją bezpieczną przy drzwiach, żeby miała czas ubrać kurtkę a ja idę po butelkę z wodą. Zamykam drzwi na klucz i dopiero teraz przychodzi mi na myśl żeby sprawdzić, która jest godzina: 5:30. Idziemy z Tris na dach budynku. Gdy docieramy na szczyt, od razu uderza mnie zimny podmuch wiatru. Nie podchodzę pod barierkę tylko siadam opierając się o jeden wystających kominów. Tris w milczeniu siada koło mnie.
- Opowiesz mi o czym był sen? – pytam, patrząc jak słońce powoli rozjaśnia horyzont. Tris natychmiast się spina i podciąga kolana pod brodę.
- O Tobie. I Marcusie. – mówi krótko i zwięźle. Na dźwięk jego imienia przechodzi mnie dreszcz. Zaczynam powoli rozumieć co musiało się jej śnić. – Bił Cię. Straciłeś przytomność.Nie mogłam nic zrobić. – łza spływa jej po policzku, ale wzrok jest twardy, utkwiony w czymś w oddali. O nie, nie chciałem żeby do tego doszło. Nie chcę, żeby płakała z mojego powodu. Przytulam jej małe ciało i głaszczę po blond włosach, które sięgają już poniżej ramion. Znowu przypomina dziewczynę, którą poznałem na inicjacji.
- To nic. Nikt nie wpuści go do miasta. To tylko sny. One ukazują nasze najgłębiej ukryte obawy. – Przyjmuje moje słowa w milczeniu. Nagle uśmiecha się i patrzy na coś w oddali. Słońce wyłoniło się zza horyzontu już prawie w całości i teraz rzuca pomarańczową poświatę. Piękne. Tris wstaje i wyciąga do mnie rękę. Chwytam ją z lekkim niepokojem.
- Co zamierzasz zrobić?
- Po prostu mi zaufaj. – uśmiecha się do mnie i zamyka mi oczy. – Nie otwieraj. – Całuje mnie w kącik ust i ciągnie powoli do przodu. Czuję jak wiatr się wzmaga. – Nie bój się. – Chyba już się domyśla, że wiem co kombinuje. Bierze moje ręce i kładzie je na metalowej barierce. Wciągam głośno powietrze. – Otwórz oczy. – mówi szeptem. Spoglądam na nią, nie na widok, który się przede mną rozciąga. Wtedy już na pewno spanikuję. Patrzę w jej wielkie oczy i ją całuję. Przyciąga mnie do siebie jak zwykle zaskakując mnie swoją siłą. Czuje jak się uśmiecha. Odrywamy się od siebie ale ja nadal nie otwieram oczu. Biorę głęboki oddech i odwracam głowę. Spoglądam przed siebie.
Zaciskam dłonie mocniej na lodowatej barierce i czuję tego powodu dotkliwy ból. Tris powoli odrywa moje ręce od metalu i splata je ze swoimi. Opiera się o mnie plecami i wpatrujemy się w ten piękny widok.
- To nie takie straszne prawda? – pyta, głośno nabierając powietrza.
- Mhm. – mruczę spięty. – Co Cię tak wcześniej zainteresowało? - pytam, próbując zmienić temat i czymś zająć moje myśli.
- To. – pokazuje palcem ciężarówki Serdecznych. – Codzienna dostawa. To z nimi przyjeżdżają do miasta Altruiści, żeby budować. – Nie wiem dlaczego, ale przy tym zdaniu zaciska pięści na mojej kurtce. – Kiedy będą wybory dowódców?
- Za około 5 miesięcy. Jak widzisz, Altruiści muszą doprowadzić się do porządku, Erudycja naprawić wszystkie urządzenia zniszczone w ich siedzibie i przy okazji zdemontować wszystkie kamery na terenie całego Chicago.
- Agencja już nie będzie ingerować w nasze sprawy, prawda?
- Nie. – odpowiadam. – Nie mają tutaj władzy. Już nie. Na razie wstępnie ustaliliśmy, że w każdej z frakcji wybierzemy 3 ludzi, którzy będą rządzić w każdej z nich. A żeby zapobiec nowym konfliktom, będą organizowane spotkania rad. Nawzajem będziemy się obserwować i co 2 miesiące robić sobie nawzajem kontrole. – Tris nic nie wie, ponieważ nie chciałem ją tym wszystkim obciążać ze względu na ciąże. Zaczynam się robić zbyt opiekuńczy. Krzywię się na tą myśl. Tris podnosi głowę do góry i przygląda mi się oczekując wyjaśnienia mojej miny.
- Jestem dla Ciebie zbyt pobłażliwy. Muszę Ci pozwalać na więcej, bo inaczej ode mnie uciekniesz. – mówię uśmiechając się zgryźliwie.
- Popieram. – Tris zaczyna się śmiać, odwraca się w moją stronę i przytula się mocniej. Potem po prostu podziwiamy wschód słońca.
Gdy jesteśmy już z powrotem w pokoju, zaczynam przygotowywać śniadanie.
- Czego sobie życzysz? – mówię siląc się na poważny ton.
- Hmm, sam wybierz. W końcu to ty jesteś kucharzem. – Tris uśmiecha się i do mnie podchodzi. Obejmuje mnie od tyłu.
- W ten sposób nie dam rady. Za bardzo mnie rozpraszasz. – patrzę na nią z udawaną urazą, ale gdy widzę jej minę zaczynam się śmiać.
- No dobra, jestem za bardzo głodna, żeby zaryzykować utratę posiłku ugotowanego przez mistrza kuchni Nieustraszonych. – W obronnym geście podnosi ręce do góry i robi krok w tył. Jestem trochę rozczarowany jej wyborem, ale odwracam się i kontynuuję przygotowywanie śniadania. ‘Muszę opatentować przepis na ciasto czekoladowe’ myślę, jednocześnie przyglądając się jak Tris kładzie się na łóżku i zaczyna przeglądać jakieś stare gazety.


Troszkę informacji co i jak. ;) Hope you like it! :D Jak się podoba do tej pory? :) ;D

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 20.

Tris
Idziemy opuszczonymi uliczkami. Naszym celem jest obszar na którym dawniej mieszkali Altruiści. Na którym dawniej mieszkałam ja sama. Gdy zbliżamy się do pierwszej ruiny małego szarego budynku, ściskam rękę Tobiasa mocniej. Żwir chrupie pod naszymi nogami, a my idziemy przez to upiorne pustkowie. Planuje się odbudowę tego terenu. Na razie wszyscy Altruiści mieszkają w Serdeczności ale codziennie przychodzą tutaj naprawiać swoje domy. Gdzieniegdzie porozstawiane są pierwsze rusztowania, a po wyschniętej trawie porozrzucane są narzędzia. W powietrzu unosi się dym z gruzów budynków. Wchodzimy do tego co pozostało z domu Tobiasa.
- Na pewno chcesz tu wchodzić? – pytam Tobiasa gdy stajemy w progu. Kiwa głową w odpowiedzi. Jego oczy są czujne, ale nie widzę w nich strachu.
- Chodź. – mówi ściszonym głosem, ale mocno i wyraźnie. Prowadzi mnie po schodach do góry. Do jego pokoju. Jedna ściana jest w całości wyburzona więc mamy widok na resztę budynków. Siadamy na rozdartej kanapie, jest prawie biała od tynku, który się na nią posypał. Opieram głowę na jego ramieniu.
- Bałeś się? – pytam.
- Hmm? – Tobias spogląda na mnie spod przymrużonych powiek, marszczy brwi.
- Jego. Marcusa. Mówiłeś mi o nim bardzo ogólnie. – rumienię się. Nie wiem czy powinnam zadawać mu to pytanie. Teraz boję się jego reakcji.
- Tak. – mówi szeptem. – Potrafił mnie pobić nawet z powodu najdrobniejszej błahostki. Raz posunął się do tego stopnia, że straciłem przytomność. A gdyby pytano mnie o siniaki w szkole, miałem mówić, że wdałem się z kimś w bójkę. – ściskam go mocniej za ramię. Otwiera oczy i zaczyna kciukiem zataczać kółka na mojej dłoni. – Ale to już nigdy się nie powtórzy. – Uśmiecha się do mnie smutno.
- Mylisz się. – zamieram. Ten głos. Jak to możliwe? Patrzę na Tobiasa, który jest w takim samym szoku jak ja. Jednak w jego oczach maluje się jeszcze coś oprócz szoku. Przerażenie. Odwracam wzrok z widoku na miasto i spoglądam prosto w zimne oczy Marcusa. Zaczerpuję powietrza. Czuję jak moje ręce zaciskają się w pięści.
- Co to tu robisz? – wstaję z kanapy. Ja się go nie boję, w przeciwieństwie do Tobiasa, który nadal tkwi w bezruchu na kanapie. Widzę jak na jego czole zbierają się kropelki potu. – Czego tutaj szukasz? O ile się nie mylę to zostałeś wygnany z Chicago.
- To prawda. Przyszedłem tylko obejrzeć mój stary dom. – powoli zmniejsza dzielącą nas odległość. – To zabronione? Pożegnać się z miejscem, w którym mieszkało się całe życie? – posyła mi lekki uśmiech. Ani trochę się nie waha. Po jego sposobie chodzenia orientuję się, że jest całkowicie rozluźniony – A, że tak się zdarzyło, że Was spotkałem, tylko urozmaiciło mi wycieczkę.
Odwracam się do Tobiasa, stoi za mną lekko wysunięty w lewą stronę. Zauważam, w nim pewną zmianę. Jego nastawienie do Marcusa się zmieniło, teraz jest w stanie go zaatakować. Kładę rękę na jego ramieniu.
- Tobias…- ignoruje mnie.
- Marcus, chcemy stąd wyjść. – Mówi powoli i spokojnie, zapewne stara się żeby jego głos nie drżał. Marcus ani drgnie, stoi cały czas w progu.
- Obawiam się, że to niemożliwe.
- Zobaczymy. – warczy Tobias i z pewnością siebie rusza na Marcusa, ale gdy pokonuje połowę odległości, zamiera w bezruchu. Wlepiam wzrok w lufę pistoletu, który znajduje się w dłoni Marcusa.
- No widzisz jak to jest… Tobiasie. – Nie mogę uwierzyć, że człowiek jest w stanie wlać tyle jadu w jedno słowo. – Pod ścianę. – Spogląda na mnie, z drwiącym uśmieszkiem na twarzy. – Ty też.
Posłusznie stajemy pod jedną z ocalałych ścian. Tobias spogląda na mnie i bezgłośnie wypowiada ‘Kocham Cię’. Zamykam oczy i opieram czoło o zimny beton. Nie mogę nic zrobić. Czuję łzy wzbierające w moich oczach. Co się stanie z dzieckiem? 
- Myślicie, że to wszystko pójdzie tak łatwo? O nie… Beatrice, - krzywię się na dźwięk swojego imienia na jego ustach. – Siadaj na kanapie. – Wykonuję polecenie, a on w międzyczasie krępuje Tobiasa, po czym podchodzi do mnie i robi ze mną to samo. – To teraz zobaczymy ile jesteście wytrzymać. Wyciąga pas i zmierza w stronę Tobiasa.
- Nie! – z moich ust wyrywa się krzyk. Nagle wiem co zamierza robić. Torturować nas, żebyśmy nawzajem obserwowali jak cierpimy. – NIE!
- Cicho, chyba, że ty chcesz być pierwsza. – Marcus mówi cichym głosem, przypomina drapieżnika, który bawi się swoją ofiarą. Wzrok Tobiasa każe mi zamilknąć.
Marcus powoli zgina pas i uderza z całej siły w jego plecy. Wrzeszczę, a więzy wpijają mi się w nadgarstki. Drugie uderzenie zostawia na jego plecach krwawe rozcięcie. – Proszę, nie! - Nagle nie mogę nic mówić. Nie słychać mojego krzyku. A Tobias nadal cierpi. Pas trafia go w głowę metalową sprzączką i widzę jak jego ciało osuwa się bezwładnie na ścianę. Łzy ciurkiem spływają mi po policzkach. Nie mogę nic zrobić! Wpadam w furię i próbuję uwolnić moje ręce. – PRZESTAŃ! – krzyczę bezgłośnie. Marcus nie przestaje. 


Czuję jak ktoś mną szarpie.


Ciało Tobiasa przypomina krwawą miazgę.

- Tris! – Słyszę jego głos. Gdzie on jest? Woła mnie gdzieś z oddali. Słyszę jego głos jakbym znajdowała się pod taflą wody.- Tris!
I nagle otwieram oczy. Jestem cała mokra a moje ciało się trzęsie. Patrzę na Tobiasa, który pochyla się nade mną. – Tris. Już. Uspokój się. Wszystko w porządku. Jestem tutaj. – Przytula mnie i nerwowo głaszcze po włosach i plecach.
- Tobias? – patrzę na niego oczami pełnymi łez. 

Sen. 
To był sen.

Wzbudziłam trochę emocji? ;)

czwartek, 2 lipca 2015

Rozdział 19.

Tobias
Gdy skończyliśmy posiłek poszliśmy zobaczyć co u Zeke’a i Shauny. Ich mieszkanie znajduje się naprzeciwko naszego. W sumie to apartament Zeke’a, ale to oczywiste, że po ślubie Shauna się do niego wprowadziła. Otwieram drzwi bez pukania, przyzwyczajenie.
- Hej Zeke, - wołam. Nie ma odpowiedzi, więc wchodzę głębiej do pomieszczenia. Ciągnę Tris za sobą.
- Jak myślisz gdzie poszli? – pyta mnie.
- Nie mam pojęcia, może mieli coś jeszcze przynieść do mieszkania. Masz ochotę trochę pozwiedzać? – uśmiecham się do niej szeroko. - Dawno tu nie byliśmy.
- Jasne, dlaczego nie. – Tris lekko się uśmiecha, biorę ją za rękę i ruszamy korytarzami.
Idziemy w ciszy, słuchając uderzeń naszych butów. Nigdy nie czułem się tutaj tak swobodnie. Teraz nic mi nie zagraża, i mam ukochaną osobę przy sobie. Widzę jak Tris się mi przygląda.
- Co jest takiego ciekawego, że się na mnie patrzysz? - mówię.
- Ty. Tęskniłeś za tym prawda? Odkąd stąd wyjechaliśmy nigdy nie widziałam Cię takiego… opanowanego. Znowu przypominasz mi mojego wielkiego instruktora Cztery... – odpowiada przesadzonym tonem i chichocze. Chwytam ją w tali i przerzucam przez ramię.
- Nie waż się obrażać przywódcy Nieustraszonych! – karcę ją żartobliwie. Biegniemy przez środek jamy, krzycząc na cały głos. Parę głów obraca się w naszą stronę uśmiechając się, a niektórzy śmieją się kręcąc głowami. Mimo, że na nas patrzą nic sobie z tego nie robię. Gdy się tutaj przeprowadziliśmy, okazało się, że spora część Nieustraszonych wróciła tutaj ze swoimi rodzinami. Na razie wszystko jest w fazie organizacji. W żadnej z frakcji nie ma wybranych przywódców. Po prostu próbujemy wszystko ustabilizować. Dorośli dołączyli do swoich starych frakcji, a dzieci razem z nimi. Nie ma bezfrakcyjnych. Teraz każdy ma prawo zacząć życie od nowa. Za parę miesięcy odbędzie się kolejna ceremonia wyboru.
Nawet nie zauważyłem kiedy przestałem biec. Nadal trzymam Tris przerzuconą przez ramię, nawet się nie rzuca. Marszczę brwi, ona nie lubi jak ją tak trzymam. Szybko ściągam ją z siebie i spostrzegam, że jest bezwładna. Zaczynam panikować.
- Tris? Tris! Hej, halo! – kładę ją na ziemi i potrząsam nią. Klękam i przykładam ucho do jej klatki piersiowej, oddycha. Co to ma być? – TRIS! – wołam, czuję jak trzęsą mi się ręce, co mam robić? 
- Mam Cię! – Tris gwałtownie podrywa się do góry i powala mnie na ziemię. Wrzeszczę ze strachu. Patrzę oszołomiony, a ona przyciska mnie do zimnego betonu. Jesteśmy koło przepaści. Po prawej jest barierka, przeszywa mnie zimny dreszcz. Drew, Peter, Al. Jeden nie żyje, a o tamtej dwójce pewnie w najbliższym czasie usłyszę.
- To nie było śmieszne. – patrzę na nią poważnie. Ale ona tak się śmieje, że poddaję się i też się uśmiecham. – Dobra koniec tych żartów. Obiecałem Ci wycieczkę, więc będziesz ją miała. - Tris niechętnie ze mnie schodzi muskając ustami moje czoło.
- Jestem jak to powiedziałaś: Wielkim Instruktorem Cztery, więc masz się mnie słuchać. Chodź.

Tris
Domyślam się gdzie prowadzi mnie Tobias, ale nie daję tego po sobie poznać. Na chwilę zatrzymujemy się pod nieznanym mi pomieszczeniem, a gdy patrzę pytająco na Tobiasa on tylko ściska mi rękę i wchodzi do pokoju. Po chwili wraca i znowu mnie gdzieś prowadzi. Idziemy do przepaści. Uśmiecham się na samo jej wspomnienie. Powoli schodzimy po mokrych i zimnych kamieniach, znajdujemy ”naszą” półkę skalną. Tobias nie wiadomo skąd wyciąga kocyk.
- Jaki z Ciebie gentleman.
- To moja druga natura, nie wiedziałaś o tym? – szeroko się uśmiecha. Rozkłada kocyk po czym razem się na nim kładziemy. Szum wody jest ogłuszający. Ach, jak ja za tym tęskniłam. Co jakiś czas na twarze spadają nam kropelki wody. Siedzimy chwilę w ciszy, ale po jakimś czasie odzywa się Tobias.
- Tęsknisz za rodziną? – jego pytanie mnie zaskakuje.
- Z Calebem nadal utrzymujemy kontakt, bo pociąg cały czas kursuje pomiędzy frakcjami, ale rodzice… - Czuję, jak na moim policzku pojawia się nowa kropla wody. To chyba łza, ponieważ jest ciepła. Tobias wyciera ją opuszkami palców. – Myślę, że są szczęśliwsi tam gdzie obecnie przebywają. To wszystko miało cel. Pomyślałeś kiedyś, że jeśli oni by nie zginęli... Mogło by nas tutaj nie być? - Tobias spogląda w ciemność, ale czeka aż skończę. - Nie mogę o nich zapomnieć, nie chcę, to nie byłoby fair. Tak samo nie mogę zapomnieć o Uriahu i … Willu. Zasłużyli na to aby zostać zapamiętanymi. Widziałam mamę… powiedziała, że jest szczęśliwa…
- Zaraz, widziałaś swoją matkę? – Tobias patrzy na mnie niezrozumiale. Uświadamiam sobie, że nikomu jeszcze nie powiedziałam co czułam podczas śpiączki.
- Tak, zaraz po postrzeleniu, powiedziała, że jest ze mnie dumna. Dała mi wybór: Pójść z nią, albo zostać tutaj. Słyszałam Was wszystkich. Mówiliście do siebie po imieniu więc wszystkich skojarzyłam, ale Ciebie nie, bo wszyscy nazywali Cię Cztery. Dopiero gdy powiedziałeś mi swoje imię coś we mnie pękło. I się wybudziłam. – widzę jak w jego oczach malują się po kolei wszystkie uczucia. Niedowierzanie, szok, troska, miłość.
- Wybrałaś, że zostajesz. – On nie pyta. Po prostu stwierdza.
- Nie mogłam Was.. Ciebie opuścić. Widziałam, jak cierpisz. Ty i Caleb, no i Christina. Oni wszyscy są tam gdzieś bezpieczni. A ja czułam, że nadal muszę coś tutaj zrobić.
Przyciska swoje usta do moich, a ja odwzajemniam pocałunek. Całuje mnie coraz mocniej i wplątuję swoje ręce w jego włosy. Obciął się. Uśmiecham się i przyciskam go do niego całą długością swojego ciała. Gdy się od siebie odrywamy, nie tylko ja nie mogę złapać oddechu.
- Mam dla Ciebie niespodziankę. – uśmiecha się tajemniczo. Patrzę na niego pytającym wzrokiem.
- Poczekaj chwilkę. – Wstaje i wspina się do góry. Jest w swoim żywiole, śmieję się. Dawno tak dużo się nie uśmiechaliśmy. A tak powinno być zawsze. Wcześniej nic nie było w porządku, a teraz powoli wszystko wraca na swoje miejsce. Po około 5 minutach Tobias wraca i kładzie się z powrotem na kocyku. Niesie coś w ręce, nie mam bladego pojęcia co to jest. Kładzie to między nami i podnosi szmatkę. Teraz przede mną położona jest tacka z pokrywką. Jedzenie?
- Przyniosłeś mi obiad? – patrzę na niego niepewnie. Nie chce go urazić. Ale po nim, mogę spodziewać się dosłownie wszystkiego.
- Niekoniecznie. – Podnosi pokrywkę, i na tacy ukazują się dwa kawałki czekoladowego ciasta Nieustraszonych. Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami i z piskiem rzucam mu się w ramiona.



No bo jaki to piknik bez ciasta czekoladowego?! :D  8 000 wyświetleń! Dziękuję! <3 Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :D Z niecierpliwością czekam na opinie. Być może coś jest nie tak i muszę coś poprawić? Dajcie znać! :) :D <3