Tobias
Budzę się, gdy słońce dopiero wyłania się zza
horyzontu. Głowa Tris spoczywa na mojej klatce piersiowej, a jej ręka leży na
zabandażowanej ranie w lewym boku. Musiała jeszcze raz wstać gdy usnąłem,
ponieważ wcześniej nie miałem założonego opatrunku. Delikatnie przesuwam dłonią
po jej policzku. Słyszę jak coś mamrocze pod nosem.
- Musimy ruszać. – mówię, lekko ściskając rękę
Tris.
- Wiem. – otwiera oczy, spogląda na moją ranę i z powrotem je
zamyka. – Ale co my właściwie mamy zamiar zrobić? Luna zapewne już dawno temu
wywiozła gdzieś Christinę.
-Jeśli się postaramy to przynajmniej znajdziemy
Lunę, i zmusimy ją do powiedzenia gdzie ukryła Chris.
- Ochrona jest wzmocniona. Przedarcie się do niej
będzie praktycznie niemożliwe.
-Odkąd jesteś taką pesymistką? – patrzę na Tris,
która nadal się nie rusza.
- Odkąd o mało co nie wykrwawiłeś się na moich
oczach. – krzywi się.
- Przeżyłem. Ty też. A teraz naszym zadaniem jest
sprawić aby nadal tak było. Nie mam zamiaru tkwić tutaj w oczekiwaniu na jakiś
cud. Wolę zaryzykować, bo nawet jeśli tego nie zrobimy to nas zabiją. A tak
przynajmniej jest jakaś szansa. – tłumaczę cierpliwie. Tris zaczyna mnie
denerwować. Jesteśmy uwięzieni, a ona chce się poddać.
– Zejdź ze mnie. – mówię. Patrzy na mnie zdziwiona.
- Jesteś wściekły?
- Ja chcę tylko wstać… - uśmiecham się lekko
rozbawiony jej postawą. Tak szybko zmienia humory. Całuję ją w policzek, gdy
się podnosi.
-Delikatnie. – Tris z niepokojem spogląda to na
moją twarz, to na ranę po postrzale.
Ostrożnie napinam mięśnie brzucha sprawdzając jak
wielki będzie ból. Pojawia się lekkie szczypanie, ale po za tym nic. Podciągam
się do pozycji siedzącej i ledwo co udaje mi się stłumić krzyk. Czuję jakby
rozrywano mi lewy bok. Jakby żywcem zrywano mi mięśnie. Tris natychmiast
przysuwa się do mnie i pozwala o siebie oprzeć. Dyszę ciężko słuchając bicia
jej serca. Tris głaszcze mnie po włosach.
- Dasz radę. – mówi spokojnym głosem. Teraz to ona
czegoś ode mnie wymaga. Nawzajem się motywujemy. Unoszę się i samodzielnie
siadam na podłodze. Na razie nie jest tak źle.
- Tylko nie rób tego gwałtownie. Bo jeszcze
wszystko pogorszysz. Powoli. Patrz mi w oczy i zrób to na spokojnie.
Patrzę na Tris i pogrążam się w jej spokojnym spojrzeniu.
Chwytam ją za ręce i prostuję nogi. Łzy napływają mi do oczu gdy znajduję się
na właściwej wysokości. Tracę władzę w nogach i spadam na Tris. O dziwo,
utrzymuje mnie w pionie. Wtulam twarz w jej szyję. Nogi mam ugięte i na razie
nie dam rady stanąć o własnych siłach. To co czuję jest nie do opisania. Jakby
piłowano ci ciało i dodatkowo przypalali je ogniem. Łzy spływają mi po
policzkach i wsiąkają w czarną bluzę Tris.
- Spokojnie. Dobrze Ci idzie. Odpocznij trochę. –
masuje mi dłonią plecy, ale czuję, że mój ciężar ją przytłacza. Tris widzi jak
napinam mięśnie żeby podjąć kolejną próbę i mocniej chwyta mnie za ramiona. Gdy
unoszę głowę widzę, że oczy Tris są szkliste od łez. – Uda ci się. – mówi
szeptem.
Wkładam całą swoją siłę w ten jeden ruch i udaje mi
się stanąć na nogach samodzielnie. Towarzyszy temu okropny, rwący ból w boku,
ale potrafię go znieść.
- Mówiłam. – Tris śmieje się, a łzy spływają jej po
policzkach. Pochylam się i mocno ją całuję.
- Tylko dzięki Tobie. – I przypominam sobie o jej
stopie. - Twoja noga. Pokaż. – mówię,
poważnie na nią spoglądając. Tris próbuje to ukryć, ale widzę jaki ból sprawia
jej rana na stopie. Dociera do mnie, że płakała ze względu na poparzenie na
którym musiała stanąć, żeby mnie unieść. Przeklinam pod nosem i z jękiem ruszam
w stronę krzesła,