czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział 63.

Ważne informacje pod rozdziałem! :)

Tobias
Biegnę truchtem przez korytarze, zmierzam w stronę stołówki. Nie pamiętam czy kazałem im się tam stawić, więc mam nadzieję, że są na tyle domyślni i zastanę w jadalni całą piętnastkę. Zwalniam do szybkiego marszu, mijam pokój kontrolny, przez okienko zauważam Andersona tasującego w rękach karty. Niektórzy odpoczywają poprzez lenistwo, ale nie ja. Spokój i cisza sprawiają, że czuję się nieswojo. W ciszy zawsze kryje się coś niepokojącego. Przypominam sobie scenę sprzed paru minut. W tamtym milczeniu było więcej niż mogliśmy sobie powiedzieć. Jednak czuję wewnętrzny strach przed braniem odpowiedzialności za kolejną osobę. Jeśli zawiodę, nie będzie już odwrotu. Tris nie może mnie wspierać. To ja mam pomagać jej. To ja mam być silny, to ode mnie zależy nasza przyszłość. Nie mogę pozwalać sobie na takie słabości. Nigdy więcej nie pokażę jej jak bardzo się waham. Przecieram czoło ręką i ganię sam siebie. Koniec ze strachem. Ech, ile razy sobie już to obiecywałem? Docieram do stołówki. Rozchylam dwuskrzydłowe drzwi i ku mojej satysfakcji od razu wyłapuję twarze wpatrujących się we mnie nowicjuszy. Siedzą w sumie przy trzech różnych stołach. Spoglądam na zegarek zapięty na przegubie mojej lewej ręki. Kiedy upewniam się, że jadalnia otwarta jest już dwie godziny, wołam do wszystkich na sali.
- Koniec posiłku! Wszyscy oprócz nowicjuszy mają opuścić stołówkę! – Po pomieszczeniu nie przetaczają się żadne szepty, wszyscy potulnie wstają i wychodzą. Witam się z Amarem i Danielem mijających mnie w przejściu. W końcu kroki cichną a ja podchodzę do pierwszego z brzegu stołu i biorę z niego bułkę z czymś co wygląda na sałatę. Z całego zamieszania nic wcześniej nie zjadłem. Odkąd Tris się do mnie wprowadziła staram się jeść z nią w mieszkaniu.
- Dzisiaj zaczynamy prawdziwe szkolenie – przełykam kęs – plan jest następujący: 3 pierwsze godziny spędzimy w sali treningowej. Jako, że się tu urodziliście już teraz odbędą się dwie pierwsze walki. – zauważam jak Connor ukazuje zęby w uśmiechu. To w żadnym przypadku nie jest miły uśmiech. Przednie zęby ma zakrzywione do przodu. Będę musiał go pilnować. – Potem czeka was parę rundek dookoła siedziby. Lepiej dla was jeśli wygodnie się ubraliście. -  z trzaskiem odkładam kubek z herbatą i rzucam papierek po bułce na stół. Skręcam w lewo i znanymi korytarzami ruszam w stronę Sali treningowej. Po dwóch minutach marszu nie wytrzymuję i warczę.
- Mathias, zamknij jadaczkę albo każę komuś uciąć Ci język. Może wtedy przestaniesz gwizdać. - Wesoły uśmiech spływa z twarzy Latynosa.
- Gorzej dla nas. Wtedy zacznie pluć i… - odzywa się Ryan. Większość osób wybucha śmiechem. Piorunuję go wzrokiem, a on unosi ręce w geście przeprosin.
Powoli zbliżamy się do celu. Wraz z przekroczeniem progu rozległego pomieszczenia o betonowych ścianach i zakurzonej kamiennej podłodze moje nozdrza wypełnia zapach orzeźwiającego, podziemnego powietrza. W kącie Sali rozbrzmiewają jęki wysiłku. Domyślam się, że Tris już tutaj jest. Moja głowa automatycznie wędruje w tamtym kierunku. Tak jakby coś mnie do niej przyciągało, jakby domagała się mojej uwagi nawet nie wiedząc, że przy niej jestem. Przesuwam dłonią po karku i zmuszam się do wbicia wzroku w podłogę. Leniwie macham ręką do nowicjuszy i ruszam w stronę mat rozłożonych pod przeciwległą ścianą. Opieram się o nią tak, żebym miał widok na wszystkie stanowiska. Zaplatam ręce na piersi.
- Wszyscy stają koło swojej maty. – rekomenduję i obserwuję krzątających się nastolatków. – Teraz na ziemię i 20 pompek.
Niektórzy patrzą na mnie z niedowierzaniem. Właśnie to się dzieje gdy jestem dla nich miły.
- Już! – krzyczę. Jeremy wzdryga się, ale mój ton powoduje jego natychmiastowe zejście do parteru. – Jeden, dwa, trzy – zaczynam głośno liczyć. Z drugiego końca Sali dobiega mnie parsknięcie. W moim przypadku trudno byłoby go nie rozpoznać. Z oporem spoglądam w jej stronę. Tris szczerzy się do mnie. Czy ona jest poważna? – Sześć, siedem, osiem – numer dziewięć ulega zniekształceniu, ponieważ z trudem powstrzymuję śmiech. Kątem oka dostrzegam zaciekawione spojrzenie Kiry. Po jej ustach błąka się uśmiech. Surowo patrzę na Tris. W jej oczach błyska upór. Jak zwykle chce postawić na swoim. Gdy w liczeniu docieram do drugiej dziesiątki, odpycham się od ściany.
- Stop! – wołam i wzrokiem wskazuję liny za ich plecami. – Do góry, potem do połowy schodzicie w dół i zeskakujecie na maty.
- Połamiemy sobie nogi. – burczy Mateo do Isaaca. Jego ostrożny wzrok wskazuje na to, że raczej nie chciał abym to usłyszał. Na nieszczęście dla niego.
- Luis. – zwracam się do niego po nazwisku. – Chcesz coś przedyskutować?
- Nie. – odpowiada zmieszany, patrzy na mnie z widocznym strachem w oczach. Odwracam się od niego usatysfakcjonowany.
- Gdy dam znak, ruszacie. – przyglądam się im aby mieć pewność, że są gotowi – Zaczynajcie. – rozkazuję i przechodzę na środek naszej małej powierzchni przeznaczonej do tego rodzaju ćwiczeń. W podłodze powstało dużo nowych zapadnięć. Będziemy musieli to zabetonować. Po mojej prawej rozlega się jęk i głuche uderzenie o matę. Odwracam się, a moje brwi wędrują do góry. Dziewczyna odrzuca swoje czarne włosy do tyłu i spogląda na mnie prowokującym wzrokiem. W jej szarych oczach dostrzegam coś dziwnego. Zaczynam czuć się niezręcznie, odchrząkuję i wciskam dłonie do kieszeni.
- Możesz przejść na drugą stronę Sali. Zaraz będziemy biegać. – mamroczę do Victorii. Rozróżniam ją od Kiry tylko dzięki kolorze tęczówek. I może też dzięki temu, że Victoria roztacza wokół siebie aurę niepokoju. Jest tajemnicza. Natomiast Kira jest urodzoną Nieustraszoną i naprawdę ją lubię. Wyciągam szyję do góry i obserwuję resztę. Brian właśnie powoli zsuwa się na dół, ale reszta nie dotarła jeszcze nawet na szczyt. Victoria musiała kantować. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że to niemożliwe osiągnąć taki czas. Mój wzrok po raz kolejny zmierza ku drugiej instruktorce. Tris daje teraz lekcje jak poprawnie wysuwać cios. Jest pochłonięta pouczaniem Charlie. Po jej gestykulacji wnioskuję, że próbuje zmusić dziewczynę do szerszego rozstawienia nóg. Narwana nastolatka robi to źle, ale wykłóca się że już szerzej się nie da. Tris z cierpliwością poprawia nogi Charlie stopami. Czuję ukłucie dumy, może to dziecinne, ale cieszę się, że to ja uczyłem Tris walczyć. Kolejne uderzenia w maty każą powrócić mi do rzeczywistości. Zerkam na liny czy jeszcze ktoś tam został. Zaciskam usta, żeby powstrzymać śmiech, mniej więcej w połowie, z przerażoną miną wisi Isaac.
- No, skacz. – mówię. – To nic trudnego, nawet ten tchórz Luis skoczył.
- Mam lęk wysokości. – jęczy chłopak. ‘No to mamy coś wspólnego.’ mówię w myślach. Oczy ma szkliste od łez. Zaciskam ręce na linie i jednym ruchem szarpię ją do przodu. – Nawet nie waż mi się krzyczeć. – warczę. Nie będę znosił tutaj czyichś łez. – Masz wybór: skaczesz albo czekasz aż twoje ciało samo odmówi posłuszeństwa i spadniesz. A wtedy nie gwarantuję, że wyjdziesz z tego cało. – patrzę na zegarek. – Masz dwie minuty.
Widzę, jak Isaac porusza ustami, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Czasem szantaż to najlepszy sposób na przezwyciężenie strachu. Ręce chłopaka zaczynają drżeć.
- Pośpiesz się, zaraz spadniesz. – mówię znudzonym głosem. W pewnej chwili zaciska powieki i puszcza się. Ląduje na czworakach i sam dźwięk temu towarzyszący, mówi mi, że zdarł skórę u nasad dłoni.
- Nie było tak trudno. – klepię go po plecach gdy ruszam w kierunku reszty nowicjuszy. Ustawili się przy ścianie i teraz każdy po kolei skupia na mnie swój wzrok.
- Bieg wahadłowy. – wołam. – Piętami dotknijcie ściany. Ręce przyłóżcie do podłogi. Od końca Sali dzieli was 10 metrów. Waszym zadaniem jest 7 razy dotknąć tej ściany przy której stoimy, co daje 14 długości do przebiegnięcia. – przestaję mówić. Po ich twarzach błąkają się kpiące uśmieszki. Ja również się uśmiecham.
- W mniej niż minutę. – kończę. Rozlegają się protesty pełne oburzenia. Zaczyna mnie to nudzić.
- Co jeśli komuś się nie uda? – Abby zerka na mnie z ukosa.
- Będziecie próbować do skutku. – odpowiadam. – Przygotować się! – krzyczę i przysuwam zegarek do oczu. Spoglądam na nowicjuszy i gdy upewniam się, że są gotowi, daję im znak, że mogą zaczynać. Do przodu od razu wybija się Kira. Po 30 sekundach ma nad resztą 5 metrów przewagi. Na czas dobiegła dwunastka.
- Jeremy, Emma, Connor. – wywołuję pechowców, stoją oparci o swoje kolana i próbują złapać oddech. – Od nowa.
Ze spokojem przyjmuję mordercze spojrzenia.
- Reszta macie 15 minut przerwy. – kiwam głową w stronę ławek za filarem. Odwracam się z powrotem w stronę trójki szesnastolatków. – Start.
Tym razem ruszyli tak szybko, że w powietrzu wzbijają się teraz tumany kurzu. Moją uwagę przykuwa drobna postać z kolanami podciągniętymi pod brodę. Podczas gdy inni poszli się napić, Kira siedzi pod ścianą i patrzy w stronę… transferów. A konkretnie jednego. Niby odważna, a jednak. Cicho idę w jej stronę.
- Ja też zauważam pewne rzeczy. – odzywam się za jej plecami. Kira wzdryga się zaskoczona. Wcześniej zauważyła jak patrzę na Tris. Teraz ja widzę, jak ona obserwuje inną osobę.
- Jak ma na imię? – pytam zaciekawiony.
- Dante. – odpowiada niemal natychmiast, tak samo szybko piorunuje mnie wzrokiem. Domyślam się, że raczej nie chciała tego powiedzieć. – Odwal się. Po co ja Ci o tym mówię?
- Bo nie możesz już tego dłużej w sobie dusić. – wyjaśniam nawet nie myśląc nad sensem mojej wypowiedzi. Kieruję na nią swój wzrok. Patrzymy na siebie w ciszy.
- Nie jesteś zbytnio dobry w udzielaniu porad. – stwierdza po chwili.
- W związkach raczej też nie.
- Ona chyba tak nie twierdzi. – Kira kiwa w stronę Tris.
- Prawie dźgnąłem ją nożem. - Wykrzywiam usta w grymasie.
- Musi Cię kochać. – dziewczyna wybucha śmiechem.
- Teraz ty mi udzielasz porad? – patrzę na nią z pobłażaniem. Coraz bardziej się do niej przekonuję.
- Tylko stwierdzam fakt. – odpowiada i zaczyna się podnosić. Rzuca ostatnie spojrzenie chłopakowi z rudymi włosami postawionymi do góry i równo ze mną rusza w stronę grupy. Wszyscy siedzą ma ławkach i pogrążeni są w swobodnych rozmowach. Emma leży wykończona na podłodze z ręką zarzuconą na oczy. Nad nią pochyla się Ryan i próbuje wcisnąć jej butelkę z wodą. Patrzę która godzina, 2 w południe.
- Macie godzinę wolnego! Stołówka otwarta jest jeszcze przez 30 minut. Po upływie czasu chcę Was wszystkich widzieć przy wyjściu z siedziby. – informuję i wychodzę z sali. Jednak moje plany krzyżuje widok Tris opartej o skrawek ściany przy drzwiach. Bez słowa chwytam ją za rękę i wyciągam z pomieszczenia. Sekundę potem przyciskam wargi do jej ust. Tris odwdzięcza mi się przyjemnym mruknięciem. Opieram czoło o jej własne i uspokajam oddech.
- Wychodzę z nimi na zewnątrz. Wrócę dopiero wieczorem. – przesuwam palcem po jej dolnej wardze.

- Do zobaczenia. – odpowiada tylko i uśmiecha się do mnie. Puszczam ją i odchodzę.

A więc!:
Do końca mam napisane 3 rozdziały + epilog.
Zastanawiałam się nad tym już od dawna, czy nie dopisać jeszcze paru i dodać jakiś specjal jeszcze. Ale są dwie strony medalu:
- Alive nie ruszałam od pół roku i pisałam tylko swoje inne ff, więc istnieje możliwość, że nie wstrzelę się w klimat.
- Ale istnieje też możliwość, że z tego coś może wyjść xD
Ogólnie to kończy się tak jakby w połowie inicjacji, a ja dopisałabym tak aby owa inicjacja dobiegła końca no i ten specjal jeden. Więc byłoby jeszcze 5+ rozdziałów.
Jednak sama tego wszystkiego nie jestem pewna bo boje się, że... że tak powiem spierdolę to XD.
Musicie dać mi czas na obmyślenie czy coś dam radę wycisnąć z siebie.
Teraz pytanie:
Chcecie abym dopisała jeszcze parę rozdziałów, czy zostawić tak jak jest i skończyć po tych 3 rozdziałach i epilog?

środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 62.

Tris
- Jak było wczoraj? – Tobias pyta mnie z drugiego końca pokoju. Wciąga na siebie intensywnie czarne spodnie. Podkoszulek w takim samym kolorze przerzuca sobie przez ramię. Mięśnie jego brzucha napinają się gdy zapina pasek. Pomimo całego spędzonego z nim czasu, czerwień i tak oblewa moją twarz. Mam ochotę przejechać ręką po każdej wypukłości jego klatki piersiowej, ale się powstrzymuję. Nie mogę cały czas o nim myśleć. Nawet jeśli sprawia mi to niewyobrażalną przyjemność. Przesuwam dłonią po czole i zbieram myśli.
- Wszystko wyszło okay. Jak można było się domyślić Hugh i Greg czepiali się o najdrobniejszy szczegół. Mało brakowało, a postąpiłabym tak jak Eric z Chris. – Tobias zakręca butelkę z wodą i odkłada ją, a mi podaje herbatę. Z wdzięcznością zabieram od niego kubek. Opiera się o stół i wbija we mnie wzrok, jako znak, że ponownie mnie słucha. – W końcu kazałam im zostać za karę 2 godziny. To musiała być najwspanialsza chwila w ich życiu. 120 minut przeznaczonych na uderzanie w worek treningowy, robienie pompek i parę kolejek podciągania się na drążku. Dobre jest to, że gdy odprowadzałam ich do kwatery nie pisnęli ani słowa. – posyłam mu łagodny uśmiech.
- Rozwiałaś wszelkie moje obawy. – podchodzi do mnie i zabiera mi kubek z rąk.
- Jakie obawy? – nasze oddechy się mieszają. Już z tej odległości czuję zapach Tobiasa: metal, mydło i słaba woń skały. O ile skała może mieć zapach.
- Że sobie nie poradzisz. – podchodzi jeszcze bliżej i trąca mój nos swoim.
- Jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć? – tracę dech w piersiach. W jego ciemnoniebieskich oczach mogę teraz dostrzec każdą jaśniejszą plamkę . Przymykam powieki gdy jego usta muskają moje. Smakuje zimną wodą. Zarzucam mu ręce na szyję i splatam palce na jego karku, przyciągając go jeszcze bliżej. Łapie mnie w talii i całą do siebie przyciska, czyniąc ten pocałunek bardziej intensywnym.
- O której kazałaś przyjść tym niewychowanym dzieciakom? – jego szept obija się w mojej czaszce. Udaje mi się tylko wykrztusić:
- Mamy czas. – zanim znowu odbiera mi oddech. Tobias też nie oddycha równomiernie. Łapię powietrze, a jego usta niemal natychmiast opadają na moje. Napór bioder Tobiasa obraca mnie i pcha do tyłu. Za kolanami czuję krawędź łóżka. Wsuwam palce za pasek Tobiasa.
- Niepotrzebnie je ubierałeś. – szepczę. Cichy, ponętny śmiech Tobiasa wypełnia pokój. Nagle dziwne uczucie, nie nieprzyjemne, wręcz przeciwnie – miłe, kiełkuje w moim brzuchu. Zaskoczenie spowodowane tym zjawiskiem odsuwa mnie od Tobiasa.
- Tris? – oddycha bardzo szybko, ale jego oczy, które już zdążyły pociemnieć stają się czujne. Patrzę na niego zdezorientowana. Nie znam się na tych rzeczach, ale chyba właśnie poczułam kopnięcie. Zaczynam się jąkać.
- Tris, co się dzieje? – dłońmi zwraca moją głowę w jego stronę. Ściągam ręce Tobiasa z mojej twarzy.
- Nie jestem pewna… - zdezorientowanie zastępuje teraz szok i niedowierzanie. Przygryzam wargę. Osuwam się na łóżko i siedząc obserwuję jak Tobias przede mną kuca. Biorę głęboki oddech i jednym tchem wypowiadam tą niewiarygodną wiadomość. – Chyba poczułam kopnięcie.
Oczy Tobiasa rozjaśniają się, a jego ramiona opadają w skutek upływu napięcia. Podnosi się powoli i siada obok mnie.
- Proszę, nie strasz mnie tak. – spogląda mi w oczy. Jego wzrok przesuwa się w dół, na mój brzuch. W kąciku ust czai mu się uśmieszek. – Mogę…?
- Tak. – odpowiadam krótko. Nie wiem dlaczego, ale jest w tym ruchu coś intymnego. Ręka Tobiasa powoli przykrywa mój brzuch.
- Uspokój się, bo przez bicie twojego serca go nie usłyszę. – odzywa się skupiony. Czerwienię się. To jego wina, że tak się dzieje. Lecz spełniam jego prośbę i biorę powolne, miarowe oddechy.
- Lepiej? – szepczę. Nie chcę mącić tej wyjątkowej ciszy. Tobias kiwa głową w odpowiedzi. Na twarz wypełza mu krzywy uśmieszek.
- Jak ty się tam mieścisz, co? – jego głos jest łagodny, pełen… miłości. Kiedyś nie rozumiałam jak można kochać coś, co jeszcze nie istnieje, ale teraz rozumiem. Cichy głos Tobiasa kontynuuje: - Spokojnie... – Jestem w szoku, Tobias zachowuje się tak… inaczej.
- I ty się bałeś, że staniesz się taki jak ojciec? – spoglądam na niego pocieszająco. Tobias niezauważalnie zerka na mnie do góry.
- To była prywatna rozmowa. Nie powinnaś była podsłuchiwać. – mamrocze. W moich oczach zbierają się łzy. Czasem zastanawiam się czy u mężczyzn może wykształcić się szósty zmysł, bo Tobias od razu skierowuje całą swoją uwagę na mnie, a nawet na mnie nie patrzył. Więc skąd wiedział, że mam ochotę płakać? – Hej, nic się nie stało. Następnym razem wystarczy poprosić o możliwość uczestniczenia w naszych rozmowach. – Na te słowa jeszcze więcej łez cieknie mi po policzkach. Dawniej zastanawiałam się, czy człowiek jest w stanie zdzierżyć tyle nieszczęść. Teraz zastanawiam się czy jest możliwe otrzymać tyle szczęścia w zamian. Tobias ociera kciukami moje policzki. – Chodź tu. – Otwiera ramiona, a ja wtulam się w niego, wciskając szyję w miejsce pod jego szczęką. I siedzimy tak przez dłuższą chwilę. – Jesteś taka smutna że płaczesz? Czy taka szczęśliwa?
- Zdecydowanie to drugie. – odpowiadam. – Powiedziałeś, że to on? – Tobias rozluźnia uścisk i teraz patrzy na mnie, opartą na jego ramieniu. Ściąga brwi.
- Myślałem raczej o tym pod względem: dziecko. Ale myślę, że to będzie chłopak. – uśmiecha się do mnie.
- Co jeśli będzie dziewczynka? – pytam, ciekawa jaka będzie odpowiedź.
- Z obu będę się tak samo cieszyć.
- To dobrze, bo teraz czeka nas 26 dzieci do wychowania. – rzucam i od razu zrywam się na nogi. – Chyba trochę się spóźniliśmy.
- Raczej nie będą z tego powodu zawiedzeni. – mówi i zakłada na siebie podkoszulek. Wciągam na nogi buty i zarzucam na ramiona kurtkę. Otwieram drzwi, w międzyczasie zawiązuję włosy.

- Zapinaj ten pasek i chodź. – pośpieszam go. Uśmiecha się łobuzersko i ostentacyjnie zatrzaskuje klamrę. Wybucham śmiechem. Tobias podbiega do drzwi, łapie swoją kurtkę do ręki i całuje mnie przelotnie w policzek. – Powodzenia, kochanie. – Nie widzi mojej reakcji, ponieważ już idzie szybkim krokiem przez korytarz, ale ja powoli, z uniesionymi brwiami zamykam drzwi. Rzadko mnie tak nazywa, to nie w jego stylu. Jednak to jedno słowo wypowiedział w taki sposób, że moje zaskoczenie zamienia się w przyjemne mrowienie w brzuchu. Z uśmiechem zaczynam biegnąć w stronę kwatery nowicjuszy.

Taki trochę inny Tobias :P 
A propo smaku wody... Tak, wg mnie woda ma smak! :D Wiem to, ponieważ jej nie lubię xD A żeby nie lubić wody, to smak musi komuś nie podpasować, prawda? :D 
Troszku się już do końca zbliżamy... Ale zastanawiałam się nad... Nie, powiem Wam to dopiero jak rzeczywiście będzie prawie koniec.
Inny Tobias, woda ma smak, skała ma zapach... Dużo nowości, co? XDDD 
Dziękuję i do następnego <3 <3

wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 61.

Tobias
Głowa opada mi na bok, policzkiem ląduję na czymś wyjątkowo ciepłym i miękkim. Macki snu co chwila łapią mnie w objęcia, ale ja uporczywie się im wykręcam.
- Tobias – delikatny szept dociera do moich uszu. Czuję jak kogoś palce suną po mojej szyi. Raptownie otwieram oczy. – Zaraz tutaj będą. – Tris mówi dziwnym głosem, przez zaciśnięte zęby. Odrywam policzek od jej włosów.
- Przepraszam – mamroczę – Musiało Ci być niewygodnie.
- Nie chciałam Cię budzić. – przechyla głowę na boki, rozluźniając ramiona i prostuje się. – Chciałabym umieć tak szybko zasypiać. – uśmiecha się do mnie lekko. – Co Cię tak zmęczyło?
- Nie jestem zmęczony. Tylko w dobrym nastroju. – również przekrzywiam głowę na lewo i prawo. Tris krzywi się jak słyszy trzask moich kości. Czuję się o wiele lepiej w ostatnich dniach. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Mam wrażenie, że Tris również jest zadowolona. Częściej się uśmiecha. Ja chyba też. Chociaż wolę nie okazywać zbytnich emocji. Głupi nawyk tłumienia w sobie wszystkiego co odczuwam.
- Mam tylko jedno pytanie… - odzywa się niepewnym głosem.
- Tylko jedno?
- Na razie jedno. – poprawia się na pustaku i zaczyna dłubać przy paznokciach. Łapię ją ze rękę i zamykam dłoń Tris w szczelnym uścisku. Nie chcę żeby znowu zdzierała sobie paznokcie. – Dlaczego zwróciłeś się do mnie po imieniu?
- Ach to… - wzdycham i przewracam oczami. – Pomyśl tylko. Istnieje pewna dziewczyna, której imię znane jest w całym Chicago, ponieważ ujawniła prawdę o naszym społeczeństwie, mieszka w Nieustraszoności. Jest drobną blondynką, o której nastolatkowie rozmawiają między sobą i ma więcej odwagi niż setka Nieustraszonych. Tylko ostatni idiota nie powiązałby faktów. – milknę, patrzy na mnie w ciszy przez parę sekund i kręci głową w zamyśleniu.
- Naprawdę tak to wygląda?
- Może nie mówią o Tobie jak o żywej legendzie, ale zdecydowanie nieraz pojawiłaś się na ich ustach. Powinnaś się cieszyć. Jesteś jedną z najpopularniejszych osób w mieście. – patrzę na nią, próbując pohamować śmiech. Popularność to ostatnia rzecz, którą Tris chciałaby mieć.
- Z chęcią podzielę się z tobą tą popularnością. – w jej oczach kryje się strach. Śmieję się i obejmuję ramieniem. Tris zerka na zegarek. – Jest już druga.
- Dobrze, że jeszcze nikogo nie ma. – nachylam się w jej stronę i całuję w usta. Tris kładzie dłoń na moim policzku i przedłuża ten zdecydowanie delikatny, leniwy pocałunek. Opieram rękę o jej biodro i przysuwam do siebie odrobinę.
- Co mamy robić? – mocny głos wyrywa mnie z błogiego stanu. Z największym spokojem na jaki mogę się zdobyć powoli odsuwam się od Tris. Z obojętnym wyrazem twarzy patrzę na chłopaka. Bujna czupryna opada mu na czoło. Zielone oczy wpatrują się we mnie, tańczą w nich iskierki rozbawienia. Rozciąga usta w szerokim uśmiechu.
- Brian. – odchrząkuję, rozglądam się po jamie. – Gdzie reszta?
- W Pire. – przesuwa wzrok na zaczerwienioną Tris.
- A gdzie kazałem Wam się zebrać? – pytam chłodno.
- Czekaliśmy tutaj, ale jakimś cudem nikt nie miał odwagi tu podejść. – chucha do góry żeby odegnać zabłąkane kosmki włosów. – Ciekawe dlaczego.
- Jeśli chcesz zaimponować, to Ci się nie udało. – kłamię. – W tej chwili ich tutaj zawołaj. – chłopak natychmiast się odwraca i rusza w stronę kolegów. Patrzę za nim przez chwilę i odwracam się do Tris. 
- Miły. – rzuca i zeskakuje z kamieni.
- Naprawdę fajny chłopak. Chyba najbardziej mi się podoba. – odpowiadam.
- Mogłeś pozwolić im jeszcze chwilę tam zostać. Moim chyba trochę to zajmie.
- Jak zacznie się im nudzić to zawsze pozostają ćwiczenia. Pompki i tak dalej. – pokazuję zęby w uśmiechu. Tris kręci głową ze śmiechem i zaczyna patrzeć w stronę głównego wejścia do Jamy. Słyszę tupot butów i automatycznie patrzę w tamtą stronę. Piętnastka chłopaków i dziewczyn na czele z Brianem biegnie w moją stronę.
- Dziękujcie koledze. Gdybym ja po was poszedł byłoby o wiele gorzej. – patrzę na nich z powagą. – Znacie nasz teren, więc żadnego oprowadzania nie będzie. Gdy przybędą transfery przejdziemy się na salę treningową. Pokażę Wam parę chwytów i sztuczek. Teraz grzecznie czekać i być gotowym do wyruszenia. Wszyscy zrozumieli? – w odpowiedzi słyszę gromkie tak.
- Czyli będziemy ćwiczyć do osiemnastej? – zakładam ręce na piersi. 
- Tak, Abby. – zwracam się do dziewczyny średniego wzrostu. Brązowe włosy poprzetykane różowymi pasemkami sięgają się do ramion. Patrzy się na mnie czarnymi jak węgiel oczami. – Ale może jeśli mnie czymś zaskoczycie, będzie dało się coś zrobić z tym fantem. – usatysfakcjonowana odpowiedzią dziewczyna kiwa mi głową i uśmiecha się szeroko nie pokazując zębów. Spoglądam na Tris, opiera się o bar i cały czas szuka wzrokiem swoich nowicjuszy. Zrobiła dobre posunięcie każąc im znaleźć to miejsce. Ten ruch pozwoli zobaczyć, kto posiada umiejętność logicznego myślenia, a kto nie. Ten kto zjawi się pierwszy wiele zyska w naszych oczach. Od Tris dzieli mnie parę metrów. Jej głowa drga, zerka na mnie niepostrzeżenie. Mrugam do niej i posyłam pocieszający uśmiech. Teraz będziemy się tak komunikować? Przyjmuję wyzwanie. Patrzę za siebie i gdy widzę, że moi podopieczni się czymś zajęli z powrotem wracam do niej wzrokiem. Zakładam ręce na piersi i wzruszam ramionami, mówiąc ‘’Sama się o to prosiłaś”. W odpowiedzi przewraca oczami i patrzy na mnie kpiąco jakby chciała w ten sposób pokazać: „O to właśnie w tym chodziło.” Teatralnie podnoszę do oczu zegarek. „Coś długo ich nie ma”. Widzę jak jej ramiona gwałtownie się unoszą. Musiała prychnąć. Hamuję śmiech i drapię się w tył głowy. Pokazuję kciuk w górę. „Będzie dobrze”. Lekki uśmiech wykrzywia twarz Tris. Do głowy przychodzi mi pewien pomysł.
- Kto chce się pobawić w szpiega? – rzucam, odwracając się do nowicjuszy. Przez chwilę lustrują mnie niezrozumiałym spojrzeniem, ale po sekundzie dwa głosy wyrywają się z grupy.
- Ja. – woła dziewczyna. Długie miedziane włosy spływają po ramionach, sięgają jej do połowy pleców. Bystre, błyszczące w słabym oświetleniu, zielone oczy wpatrują się we mnie z podekscytowaniem.
- Pozwolisz, że ci potowarzyszę, Emma. – zza jej pleców wyłania się chłopak z jasną, bujną czupryną. Po jego odsłoniętym ramieniu pnie się tatuaż czarnych zawijasów. W odpowiedzi dziewczyna robi się czerwona. Mrużę oczy, czyżby już się coś kroiło? 
- Skoro tylko Ryan i Emma są chętni… - patrzę pytająco na resztę, nie zauważam innych ochotników, więc kontynuuję. – Jako, że Tris miała ochotę na zabawę, nie powiedziała transferom gdzie znajduje się Jama. – za plecami dwójki ochotników pojawiają się pierwsze śmiechy. – Waszym zadaniem jest zorientowanie się na jakich etapach poszukiwań znajdują się zagubieni. Jest jedna zasada. Oni nie mogą Was zauważyć, ani niczego nie podejrzewać. – ściszam głos tak, żeby tylko Emma i Ryan mnie słyszeli. - Jeśli dobrze się spiszecie, albo przyniesiecie mi jakieś informacje, którymi będę mógł dopiec Tris, zwolnię Was z ćwiczeń, łapiecie?
Oczy dwójki nastolatków błyskają zaciętością. Entuzjastycznie potrząsają głowami.
- Możemy chodzić razem? – rzuca chłopak. Dziewczyna spogląda na niego z szeroko otwartymi oczami. Zaciskam usta w linię, powstrzymując cisnący się na usta uśmiech. Emma musiała wyczuć dwuznaczność w jego wypowiedzi.
- Ryan, nie wiem… - zaczyna dziewczyna, i niemalże widzę jak chłopak dochodzi do tego jak to zabrzmiało.
- Nie! – krzyczy. Ze strachem patrzy na Emme. Dziewczyna powstrzymuje śmiech. - Chodziło mi o to czy mamy się raczej rozdzielić czy śledzić ich razem? – kończy. Jego policzki zdają się lekko zarumienione. Nerwowo spogląda na koleżankę. Energia rozsadza go od środka, widzę to. Już zaczął przerabiać nogami w miejscu.
- Wasza sprawa. Spróbujcie mnie zadowolić. – patrzę na nich z wyzwaniem w oczach. Kiwam głową na znak, że mogą brać się do roboty. Spoglądają na siebie i puszczają się biegiem przez Jamę. Wkładam ręce do kieszeni i powoli kieruję się w stronę Tris.
- Z tej dwójki coś będzie. – mówię gdy opieram się obok niej o bar.
- W jakim sensie? – na jej słowa unoszę brwi. – Tak, widziałam tą sytuację.
- Chyba i w takim i w takim. Są odważni. i chłopak nie patrzy na nią jak kolega na koleżankę. – odpowiadam sięgając po butelkę wody za moimi plecami.
- Co im kazałeś skoro już twierdzisz, że są odważni?
- Przekonamy się. – rzucam tylko. Tris wzdycha w odpowiedzi. Stoimy pod barem jeszcze przez parę minut gdy zauważam Ryana, całego zziajanego, czerwonego na twarzy. 
- Hej, Cztery. – podbiega i łapie się stołka żeby nie upaść. – Jakaś dziewczyna zaraz tutaj dotrze. Dwóch chłopaków kłóci się na korytarzu przy naszej kwaterze, rudzielec chodzi w okolicach przepaści, więc jest blisko. Pozostali błądzą daleko od wejścia do Jamy. Znaleźliśmy dziesiątkę, ale transferów jest chyba jedenaście prawda?
- To chyba mnie ominęliście. – obok Ryana zmaterializowała się smukła blondynka z orzechowymi oczami. – Wiedziałam, że jesteście szpiegami. – mruży oczy i patrzy to na mnie to na Ryana. – Charlie jestem. – wyciąga rękę w stronę Tris. Marszczę brwi i mierzę ją podejrzliwym wzrokiem. 
- Nikogo z tobą nie ma? – pyta Tris, ściskając dłoń dziewczyny.
- Wolę działać sama. – dziewczyna mruga do Ryana. Chłopak gwałtownie się prostuje. Widzę, że niezbyt go to zadowoliło. Dziwię się bo Charlie jest całkiem ładna.
- Gdzie Emma? – pytam go. Może uda mi się go wyratować z tej sytuacji. 
- Siedzi pod wejściem. – ruchem głowy Ryan pokazuje mi gdzie została dziewczyna. Spoglądam na nią a ona kiwa mi głową. - To ja już pójdę… - Uszy chłopaka czerwienieją na końcówkach po czym pospiesznie odchodzi.
- Poczekaj przy Pire, dobrze? – Tris odzywa się do dziewczyny.
- Nie ma sprawy. – Charlie wzrusza ramionami i pogwizdując odchodzi od naszej dwójki.
- Czego ta dziewczyna się nałykała? – patrzę na Tris z szeroko otwartymi oczami. - Ona ma o wiele za dużo energii. Proszę uważaj na nią dobrze? – śmieję się i całuję ją w czoło. Słyszę jak Tris również chichota.
- Ty lepiej powiedz mi czy to tak ładnie? – Tris kopie mnie w kostkę.
- Hej! – krzyczę, - Po prostu rozjaśniłem Ci sytuację! Teraz wiesz na jakim stopniu poszukiwań są twoi nowicjusze. Powinnaś być mi wdzięczna. – strzepuję nogę, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Nie licz na podziękowania. – mamrocze.
- Chyba idzie następna. – mówię cicho, nachylając się do ucha Tris. Na jej szyi pojawia się gęsia skórka, daję głowę, że szybciej oddycha. Uśmiecham się sam do siebie. W wejściu do Jamy rzeczywiście pojawia się dziewczyna. Jej oczy są rozbiegane, ubranie Nieustraszonych nieco na niej wisi. Ciemne włosy związane w warkocz ma przerzucone na bok. 
- Cat. – słyszę szept Tris.
- To źle?
- Dobrze, bardzo dobrze. – na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech.
- Zostawiam Cię. – mruczę i całuję ją w policzek. Tris podnosi na mnie wzrok. Niebieskie oczy wpatrują się w moje. Czuję jakbym w środku się rozpływał, jakby moje stwardniałe dotąd mięśnie oblewało coś słodkiego, gęstego, ciepłego. – Do zobaczenia w mieszkaniu. – mówię jeszcze i muskam jej wargi swoimi.
- Cześć. – ochrypły szept wydostaje się z jej ust. Odwracam się i zaczynam zmierzać w stronę moich nowicjuszy.
- Słuchajcie! – wołam i czekam aż wszystkie pary oczu zwrócą się ku mnie. – Jest godzina trzecia. Czeka nas godzina treningu. – zatrzymuję się, słyszę jęki zawodu. – Wolicie dwie godziny? – unoszę brwi, ale teraz rozlegają się okrzyki zadowolenia. – Tak myślałem. Brian, Emma i Ryan, jesteście zwolnieni z treningu. 
- Niby czemu?! – krzyczy oburzony chłopak.
- Ponieważ, Isaac, oni się czymś wykazali w przeciwieństwie do Ciebie. – odpowiadam i tym samym ucinam naszą dyskusję. – Możecie iść. – wydaję pozwolenie trójce nowicjuszy i bez słowa idę w stronę sali treningowej. 
                                                                                                       ***
Skrzypienie materaca wyrywa mnie ze snu. Powoli unoszę powieki.
- Przepraszam, nie chciałam Cię budzić. – Tris wtula się w mój bok. Czuję, że ma na sobie tylko top na ramiączkach i bieliznę. Obejmuję ją ręką w talii i poprawiam się pod nią.
- Co tak długo? – odchrząkuję chrypkę i patrzę na nią w dół.
- Daj spokój. – zbywa mnie. – Nie mają za krzty zdyscyplinowania. – na te słowa krztuszę się śmiechem. – No co?
- I kto to powiedział. – uśmiecham się do niej szyderczo.
- To było dawno i nieprawda. – rzuca, czuję że się uśmiecha.
- Jutro mi opowiesz, dobrze? – pytam, łagodnie głaskając ją po policzku.
- Mhm. – mruczy, wkłada mi rękę pod podkoszulek i obejmuje.
- Kocham Cię. – szepczę jeszcze i powoli zasypiam. Ostatkami przytomności słyszę, jak ona odpowiada mi to samo.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 60.

Tris
Szybkim krokiem zmierzamy w stronę siatki. Będę musiała się pilnować, gdy wszyscy będą teraz nazywać mnie Sześć. Wkładam rękę do kieszeni żeby ukryć jej drżenie.
- Hej, - Tobias nachyla się w moją stronę. – Nie denerwuj się, nie ma czym.
Przygryzam wargę i kiwam do niego głową. Gdy dochodzimy do siatki nie słychać jeszcze nadjeżdżającego pociągu. Nerwowo spoglądam w górę. Teraz to dopiero będę musiała wykazać się odwagą. Ręka Tobiasa dotyka mojego policzka. Spoglądam w jego stronę. Przez ogólny mrok, który tutaj panuje, wygląda naprawdę tajemniczo. Oczy ma teraz niemalże czarne. Strzepuję ręce i posyłam mu wymuszony uśmiech. Staję na palcach i cmokam go w usta.
- Do zobaczenia, Cztery. – rzucam i zaczynam wspinać się po schodach.
- Powodzenia, Sześć. – moja ksywka w jego ustach brzmi tak absurdalnie, że nie mogę powstrzymać śmiechu. Przyspieszam i przeskakuję co dwa schody na raz. Moje stopy uderzają o kratowane, żelazne schody a huk niesie się po całym pomieszczeniu. Nade mną pojawia się przebłysk światła. Robię jeszcze dwa kroki i stoję w pełnym słońcu południa. Rozglądam się po dachu, wiatr rozwiewa moje włosy i zakrywają mi one pole widzenia. Zaczynam żałować, że ich nie związałam. Podchodzę do krawędzi i patrzę w dół. Miałam nadzieję dojrzeć tam Tobiasa, ale widzę tylko czarną pustkę. Zacieram ręce i opieram się o murek. Tłumię parsknięcie gdy wyobrażam sobie jakby zareagował Cztery gdyby mnie teraz zobaczył. Jeśli podniosę teraz nogę to moje ciało przeważy się na drugą stronę. W parę sekund znalazłabym się w siatce. Wyciągam z kieszeni nóż. Zaczynam nim podrzucać i przy okazji wypatruję nadjeżdżającego pociągu. Zdenerwowanie stopniowo opuściło moje ciało. Myślę nad tym jak Christina poradziła sobie w nowej roli gdy nagle coś sobie uświadamiam. Zrywam się do góry, Christina nie wie o tym, że ustaliliśmy sobie z Tobiasem moje nowe imię. Będę musiała dorwać ją jako pierwsza, zanim się odezwie. Jak na zawołanie rozlega się znajome dudnienie wagonów na torach. Uśmiecham się, podekscytowanie ściska mój żołądek. W pierwszych drzwiach pociągu pojawia się sylwetka Christiny. Zauważa mnie i posyła mi szeroki uśmiech. Odwraca się w głąb wagonu i coś krzyczy. Robi krok do tyłu, rozpędza się i mocno wyskakuje do przodu. Koziołkuje na okruchach żwiru i staje na równe nogi. Szybko przywołuję ją do siebie, jednocześnie chłonąc widok nowicjuszy.
- Nie zwracaj się do mnie po imieniu. Cztery już o tym wie, na okres inicjacji mów do mnie Sześć. – szybko recytuję.
- Serio? Zabrakło Ci kreatywności? Co to za fetysz z tymi liczbami? Cztery Cię zaraził? – Christina patrzy na mnie kpiąco. Szturcham ją w ramię i z zafascynowaniem patrzę na zmierzających ku mnie szesnastolatków. Z transferów zauważam pięciu Prawych, trzech Erudytów, trzech Serdecznych. W tym roku żaden Altruista nie wybrał Nieustraszonych. Z powrotem opieram się o murek i krzyżuję nogi. 
- Witajcie w Nieustraszoności! – ogłaszam siląc się na jak najpoważniejszy ton. To tak czuł się Cztery gdy to do mnie mówił? – Jeśli tu dotarliście to znaczy, że zdaliście pierwszy test. Żeby nie przeciągać, wejście do naszej siedziby znajduje się za mną. – Nowicjusze wymieniają ze sobą nerwowe spojrzenia. Nieustraszeni, mimo że tutaj mieszkają nigdy tędy nie skakali. W pewnym sensie jest to sprawiedliwe. Wskakuję na murek za sobą i staję plecami do przepaści. Już wiem dlaczego poprzedni liderzy nie bali się tego robić. Przeżyliśmy takie sytuacje, że tego co teraz robię nie powinno się nawet z tym porównywać. – Kto pierwszy? – unoszę brwi. Jeszcze więcej szeptów.
- Wy chcecie się nas pozbyć? – niski głos rozlega się z głębi tłumu. Przechylam głowę w bok i dostrzegam korpulentnego Erudytę.
- Tylko jeśli ty tego chcesz. – mrugam do niego. Rozlegają się stłumione śmiechy. Widzę jak ktoś popycha chłopaka, jego twarz robi się szkarłatna. – Nie ma chętnych? – udaję szczerze zasmuconą. Kiwam głową na przyjaciółkę.
- Chris? – doskonale wie o co mi chodzi. W odpowiedzi ukazuje białe zęby w uśmiechu.
- Mięczaki. – woła do Nowicjuszy i bez oglądania się za siebie skacze w przepaść. Szkoda, że nie mogę zobaczyć miny Tobiasa gdy ją zobaczy.
- Nadal nie ma chętnego? – Niby to obojętnie oglądam nóż pod światło, przerzucam go do drugiej ręki o chowam do kieszeni. – No dobrze. – zakładam ręce na piersi i przesuwam po nich wzrokiem. Na twarzach niektórych czają się uśmieszki, ale druga połowa patrzy na mnie z niepokojem. – Do zobaczenia na dole. – mówiąc to zamykam oczy i przechylam się do tyłu. Ciężar ciała przeważa mną do tyłu i bezwładnie spadam w dół. W locie otwieram oczy i z ekscytacją patrzę na bezchmurne niebo. Niespodziewane uderzenie w siatkę wydusza ze mnie oddech. Odbijam się jeszcze dwa razy i w końcu nieruchomieję.
- Tris zostawiłaś ich tam samych?! – słyszę oskarżający ton Tobiasa.
- Daj spokój. – mówię i wyskakuję z siatki gdy ją uchyla. – To nie są małe dzieci.
- Ty ich zabijesz zanim skończy się okres inicjacji. – wzdycha.
- Christina, idź do góry i ich poobserwuj. – proszę ją, prycha w odpowiedzi i zaczyna biegnąć po schodach.
- Lepiej? – przewracam oczami.
- Trochę. – Tobias przysuwa się do mnie, ale nagle ciszę przeszywa krzyk. Jego głowa wędruje w górę. – Oho, pierwszy leci. Kogo obstawiasz? – Zakłada ręce na piersi i przybiera znaną mi postawę. Z jego osoby bije duma, oczy stały się surowsze, nie znoszące sprzeciwu.
- Transfer. – odpowiadam z nadzieją, że się nie mylę. Przygryzam wargę i ponownie zaczynam podrzucać nóż w ręce.
- Nieustraszony. – stwierdza gdy ubrana na czarno sylwetka wbija się w siatkę.
- Poprawka. To ona. – mówię cicho i uśmiecham się do niego tajemniczo. Tobias korzysta z szoku w jakim jest nowicjusz i szybko nachyla się w moją stronę.
- Przestań. Rozpraszasz mnie. – warczy ostrzegawczo. Momentalnie się prostuję. Znowu jest instruktorem. Musiał zauważyć zmianę, która we mnie nastąpiła ponieważ na jego czoło wystąpiły zmarszczki, pochyla się i ledwo wyczuwalnie całuje mnie w policzek. – Po prostu się skup. – kończy łagodnie. Odwraca się i szarpie siatkę w dół. Dziewczyna ma czarne włosy, jest chuda, ale widać, że ma mięśnie. Wyturluje się z lin i upada na podłogę. Głośno łapie powietrze mocno przy tym pokasłując. Tobias wyciąga do niej dłoń, ale nowicjuszka tylko spogląda na rękę i podnosi się o własnych siłach. Unoszę brwi, myślę że ją polubię.
- Jak masz na imię? – Cztery odzywa się zdystansowanym tonem.
- Kira. – odpowiedz jest szybka i zwięzła. Podejrzewam, że jeszcze mnie nie zauważyła. Stoję za nią oparta o balustradę schodów.
- Poczekaj tam na resztę. - odzywam się. Kira wzdryga się zaskoczona. Pokazuję jej palcem przeciwległą ścianę.
- Myślałam, że liderzy mają coś ciekawszego do roboty niż szkolenie nowicjuszy. – patrzy na nas podejrzliwie.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak ciekawie będzie potem. – odpowiadam i uśmiecham się do niej wyzywająco. Unoszę brew i kiwam głową w stronę ściany. Tłumię śmiech, myślę że to ja będę tym „dobrym” policjantem a Tobias… Tobias będzie sobą. Dziewczyna wkłada ręce do tylnich kieszeni, jeszcze raz na nas spogląda i z zamyśleniem rusza w stronę ściany. Tobias odchrząkuje i wracamy do swojego zadania. Do siatki po kolei wpadają nowe osoby. Erudyta, Serdeczna, Nieustraszony, kolejny Erudyta, Prawy i tak dalej. Każdemu polecamy zrobić to samo: stanąć pod ścianą i czekać. W końcu stoi przed nami 26 nastolatków. Wychodzę z cienia i nie przestając podrzucać nożem podchodzę do Tobiasa. Ściągam brwi gdy uświadamiam sobie, że to co robię z moją podręczną bronią mnie uspokaja.
- Witamy w Nieustraszoności. – głos instruktora niesie się echem po pomieszczeniu.
- Powtarzacie się. – z tłumu nowicjuszy wyrywa się kpiąca odpowiedź. Obracam nóż w dłoni. Zerkam kątem oka na Tobiasa. Kiwa głową. Uśmiecham się pod nosem. Moja ręka drga w powietrzu, nóż przecina powietrze ze świstem i wbija się w ścianę około 5 cm nad głową opryskliwego chłopaka. Na jego czole dostrzegam krople potu, reszta wlepia we mnie wzrok. Moja ofiara pochodzi z Prawości i ma na imię Terry.
- Kto powiedział, że możesz się odzywać? – mówię spokojnie. Przesuwam oczami po twarzach nowicjuszy. Niektórzy są lekko zdezorientowani, inni zdążyli się już opanować i starają się udawać odważnych. Czuję na sobie wzrok Tobiasa, nie patrzę na niego.
- Jestem Cztery. To jest Tris. – Spoglądam na niego niezrozumiale. Dlaczego nie użył pseudonimu, który ustaliliśmy? - Przez trzy tygodnie będziecie przechodzić Nowicjat. My będziemy Was trenować. – Tobias zaczyna przechadzać się przed transferami i resztą. – Urodzeni w Nieustraszoności idą ze mną. Transfery pójdą z Tris. Jakieś uwagi? Wyczerpałeś tematy Terry? – wpatruje się w Prawego, którego postraszyłam nożem. – Dobrze. Za godzinę widzimy wszystkich w Jamie. – Cztery przechodzi koło mnie i w taki sposób, żeby nikt nie widział muska dłonią moje plecy. Nawet nie zauważyłabym, że jestem spięta gdyby nie jego dotyk, za jego sprawą moje ciało się rozluźnia. Część Nowicjuszy podążyła za Cztery, transfery nadal stoją tam gdzie im kazaliśmy.
- Idziemy do waszej kwatery. – rzucam, i robię krok do przodu zanim się hamuję. Z powrotem obracam się w ich stronę i idę w stronę noża wbitego w ścianę. Tłum ustępuje mi z drogi. Wyrywam go mocnym szarpnięciem, na ziemie sypią się okruchy tynku. Podrzucam go w powietrzu i szybkim ruchem wkładam do tylnej kieszeni. Gdy idziemy słyszę ich szepty. Nawzajem wypytują się gdzie będą spać.
- Czemu nie będziemy mieszkać z tamtymi? – cienki głos odzywa się tuż przy moim uchu. Zaciskam pięści, żeby opanować zaskoczenie. Odwracam się lekko w jej stronę. Dziewczyna jest chuda, żółta koszula wisi na jej kościstych ramionach.
- Ponieważ wasze rankingi będą osobno. – ustaliliśmy z Cztery, że tak będzie lepiej. – Jak masz na imię?
- Cat. – kolejna cicha, niepewna odpowiedź. 
- Uważaj, nie pokazuj strachu. Inaczej inni Cię przytłoczą. Albo gorzej: zniszczą. – spoglądam na nią z powagą, kładę jej rękę na ramieniu i ściskam je na znak wsparcia. Ponownie wysuwam się na prowadzenie, zmierzam w stronę dawnego miejsca, w którym mieszkałam podczas Nowicjatu. Spoglądam w stronę swojej pryczy. Wszystko jest przygotowane. 
- Na łóżkach leżą wasze nowe ubrania. Przebierzcie się. Za godzinę chcę wszystkich widzieć w Jamie. Radzę się nie spóźnić.
- Gdzie to jest? – Prawy wlepia we mnie zdziwiony wzrok. Jeśli mnie pamięć nie myli to ma na imię Dante.
- Tego macie już się sami dowiedzieć. - unoszę kącik ust w lekkim uśmiechu. Odwracam się i pokonuję dwa stopnie schodów gdy na moje ramie spada czyjaś dłoń. Zamieram w bezruchu.
- Musisz nam powiedzieć. – niski głos, Greg, Erudyta odwraca mnie do siebie szarpnięciem. Uśmiech, który tkwi na jego twarzy mówi wszystko. Nie wierzy, że taka mała dziewczynka jak ja jest w stanie mu coś zrobić.
- Doprawdy? – unoszę brwi. Błyskawicznym ruchem pociągam go za rękę do przodu. Chłopak instynktownie wskakuje na schody, chwieje się na krańcu 3 schodka. Podkładam mu nogę na wysokości kostek i pcham do tyłu. Greg przetacza się po schodach z impetem ląduje na zimnym gruncie. Uderza głową o beton, z jego ust wyrywa się urwany krzyk. – Ostatnia szansa. – warczę i zatrzaskuję za sobą drzwi. Opieram się o nie, ręce jeszcze mi drżą od nagłego wysiłku. Biorę głębokie oddechy i odchylam głowę. W głębi czuję jednak cichą satysfakcje.
- Hej. – ciepły oddech owiewa moją twarz. Uśmiecham się nie otwierając oczu. Ręce Tobiasa przesuwają się po mojej talii i zatrzymują na biodrach.
- Nie wiem czy nie rozbiłam chłopakowi czaszki. – mówię i powoli przykładam usta do jego ust. Tobias delikatnie całuje moją dolną wargę.
- Mam iść sprawdzić? – odsuwa się i patrzy rozbawiony w moje oczy.
- Szarpnął mną. Niech się pomęczy. – robię skwaszoną minę. Oczy Tobiasa ciemnieją.
- Który to?
- Greg. Ten Erudyta.
- Zawsze się taki trafi. – Bierze mnie za rękę i powoli ruszamy w stronę jamy.
- U Ciebie spokój?
- Tak, fajna grupa.
Unoszę brwi.
- Przesłyszałam się?
- Nie. – marszczy czoło. – Myślałem, że już wiesz że nie jestem aż taki niemiły.
- Nas traktowałeś inaczej… - zaczynam.
- No właśnie. Traktowałem, - przerywa mi – ale skąd możecie wiedzieć co o was myślałem? – całuje mnie we włosy.
- Co dzisiaj z nimi zrobimy?
- Myślę, że po prostu pokażemy siedzibę…
- Moi mogą się trochę spóźnić. – mówię nieśmiało.
- Co zrobiłaś? – Tobias hamuje śmiech.
- Kazałam im znaleźć Jamę.
- I pewnie dlatego tego chłopaka boli głowa, nie mylę się prawda? – kręcę głową zaciskając wargi w powstrzymanym uśmiechu. – Mamy czas. – podsumowuje Tobias.
Dochodzimy do pustaków leżących przy jednej ze ścian. Jama jest w połowie pełna. Grupki Nieustraszonych stoją i prowadzą zaciekłe rozmowy, inni grają w karty, dzieci bawią się w berka. Tobias siada na jednym z nich. Usadawiam się obok niego. Opieram głowę o jego ramię. Wdycham jego zapach, zapach bezpieczeństwa.
- Czyli tak to teraz będzie wyglądać? – pytam cicho.
- Mam nadzieję. – opiera głowę o czubek mojej. – Naprawdę, bardzo bym tego chciał.
- Tak – splatam palce z jego. – Ja też.

Taki dłuższy rozdział :D Mam nadzieję że się spodobał :D Dziękuję za Waszą aktywność <3

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 59.

Tobias
Przejeżdżam maszynką po chropowatym policzku. Muszę przyznać, że lekko zarosłem. Końcówki włosów dotykają mojego czoła. Pojedyncze pasma zachodzą mi na uszy, a na karku są chyba najdłuższe. Gdy kończę golić brodę, przestawiam ustawienia maszynki. Za parę godzin musimy być gotowi do wyjścia. Prawdopodobnie w tej chwili do sali, w której odbędzie się Ceremonia Wyboru wlewają się masy tegorocznych nowicjuszy. W tym roku w każdej z frakcji zorganizowaliśmy zebranie. Nikt nie ma prawa oskarżać innych o ich wybór. Oczywiście za parę lat wszystko i tak znowu wróci na stare tory i będą pewne tarcia lecz nie pozwolimy aby zaszło to za daleko. Dzisiaj każdy szesnastolatek pozostanie lub odejdzie ze swojej frakcji bez poczucia winy i z pełną satysfakcją. Przed oczami staje mi scena z własnej Ceremonii. Nigdy wcześniej nie czułem się tak wyzwolony. Gdy przekroczyłem progi Nieustraszoności przez moment poczułem się bezpieczny, do czasu odkrycia spisku Jeanine. Pomyśleć, że minęło już 3 lata. Już niedługo minie jeszcze więcej. Za niecałe 5 miesięcy Tris urodzi, a wtedy zmieni się jeszcze więcej. Na myśl o dziecku moja ręka drży i czuję jak niechcący przycinam sobie włosy za krótko. Zaniepokojony odkładam maszynkę na umywalkę i nachylając się do lustra wypatruję gołej skóry na głowie. Z westchnieniem zauważam płytkie obniżenie linii włosów. Nie widać tak bardzo. Kończę przycinać włosy z tyłu głowy i otrzepuje się z kępek pokrywających moje ramiona.
- Sztywniakiem się jest przez całe życie, co? – moja głowa natychmiast obraca się w stronę drzwi. Tris stoi w nich oparta o framugę. Ręce ma założone na piersi, nogi skrzyżowane. Włosy luźno spływają po jej ramionach.
- Ty się nie obetniesz? – uśmiecham się i przeczesuję ręką włosy żeby szybciej wyschły. Zawsze pozostawiam je odrobinę dłuższe niż u Altruistów.
- Może kiedy indziej. Fajnie znowu czuć, że ma się włosy. – wzdycha i wkłada ręce do kieszeni. Odpycha się stopą od ściany i wolnym krokiem do mnie podchodzi. – Posuń się. – Czuję lekkie ukłucie zawodu gdy uświadamiam sobie, że Tris chce się tylko uczesać. Bierze szczotkę i powoli zaczyna przeciągać nią po jej jasnych pasmach włosów. Ma na sobie czarny top na ramiączkach i zarzuconą na to skórzaną kurtkę. Ciasne spodnie opinają jej nogi, a glany sięgają do połowy łydek. Tęskniłem za tą wersją Tris. Wytrącam jej szczotkę z ręki i przyciągam Tris do siebie lekko ciągnąc ją za włosy. Ręce Tris wędrują do moich tylnych kieszeni spodni i przyciska się do mnie biodrami. Pragnienie próbuje wydostać się z mojego ciała, czuję prąd który przeskakuje między nami za każdym dotykiem. Zsuwam rękę w dół i szarpię Tris w górę. Siada na umywalce przede mną. Łapię ją za uda, a ona oplata mnie nogami w talii. Kłopoty z oddychaniem w niczym mi nie przeszkadzają. Jestem rozpalony, tylko Tris potrafi ugasić płomień, który wypełnia moje wnętrze. Jej usta stają się coraz bardziej łapczywe. Bezwiednie sięgam do suwaka jej kurtki, ale jej palce powstrzymują moje.
- Nie po to się ubierałam, żeby teraz znowu zrzucić z siebie ciuchy. – szepcze przesuwając ustami po mojej szyi.
- Przesadzasz. – mruczę jej w policzek.
- Chcę dzisiaj skopać tyłek jakiemuś nowicjuszowi. Muszę się skupić. – odsuwa się. Jej wzrok jest rozbiegany. Oboje szybko oddychamy.
- No tak. Pierwszy dzień w pracy. – wzdycham i uśmiecham się szeroko. Jednym wprawnym ruchem łapię Tris pod pachy i zdejmuję z umywalki. Poprawia kurtkę na ramionach i patrzy na mnie z naganą.
- Nie jest mi przykro. – unoszę ręce do góry i posyłam jej wyzywające spojrzenie. Ubiera się w taki sposób i potem ma pretensje. Przewracam oczami. To w całości jej wina. – A co do instruktażu… Trzeba dać im wycisk.
Tris unosi brew. 
– Ale bez przesady, okay?
- Myślę, że to raczej ja będę Cie musiał uspokajać. – całuję ją w czoło i wychodzę z łazienki. Przechodzę do części kuchennej i zaglądam do lodówki.
- Skąd jesteś tego taki pewien? – kładzie ręce na jej drzwiczkach i sięga ręką do środka. Wyciąga muffinkę i wgryza się w nią. Patrzę na nią przez chwilę i też biorę to co ona.
- Ja też miałem kiedyś ten pierwszy raz. Nawet nie wiesz, jakie to fajne uczucie mieć nad nimi władzę. – odgryzam kawałek czekoladowego ciastka i rzucam Tris butelkę z wodą. Łapie ją bez zawahania i od raz bierze łyk. Rozlega się głośne walenie w drzwi. Widzę jak Tris ściąga brwi gdy patrzy w ich stronę, odkładam muffinkę i podchodzę do drzwi. Otwieram je i ukazuje mi się uśmiechnięta twarz Zeke’a.
- Co jest? – pytam bez ogródek. Mierzy mnie wzrokiem zdezorientowany.
- Jak to co? Za 15 minut będą tutaj nowicjusze. – Krztuszę się resztkami ciasta. Jak to możliwe? Wyciąga głowę i zagląda mi przez ramię. Macha ręką do Tris, odwracam głowę i widzę, że ona odpowiada mu tym samym. – Wow, chyba wiem co Cię zatrzymało. Ona wygląda… Nie boisz się, że któryś z nowicjuszów Ci ją…? – piorunuję go wzrokiem i nie daję mu dokończyć.
- Gdzie jest Shauna? – warczę. Zeke tylko się śmieje i kręci głową. 
- Wyluzuj. Po prostu mówię, żebyś uważał na nią. I jeszcze te spodnie… - kolejny raz zerka za moje plecy.
- Wynocha! – odparowuję i pcham go do tyłu. Zeke trzęsie się ze śmiechu i zatacza na korytarzu.
- Chodźcie już! – woła na odchodnym i znika mi z pola widzenia. Biorę głęboki wdech i obracam się do Tris. Właśnie otrzepuje ręce z okruszków muffina i podchodzi do mnie z butelką wody. Wręcza mi ją, wypijam resztę jej zawartości.
- O co mu chodziło? – pyta zaciekawiona. Sięga do góry i wyciąga parę skórzanych rękawic bez palców, zakłada je na ręce i zapina rzepy.
- Wolisz nie wiedzieć. – odpowiadam i zamykam za nami drzwi. Na moment na nią zerkam. – Zeke po prostu powiedział mi co myśli o twoim ubiorze. – patrzy na mnie zdziwiona.
- Co. – jej oczy stają się poważne.
- Nic ważnego. – uśmiecham się kącikiem ust. Wyciągam rękę w jej stronę. Jeszcze przez chwilę przesuwa po mnie wzrokiem i w końcu mnie za nią łapie.
- Ale dam im wycisk. – mruczy, jej oczy błyszczą w ciemnościach korytarzu.
- Na to liczę. – ściskam jej dłoń i uśmiecham się.

czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 58.

Tris
- Masz już coś zaplanowane? – pytam Christiny. Siedzimy w Pire i obserwujemy Lauren, która uczy się robić tatuaże. Jej pierwszym klientem był dość spory osobnik. Na pierwszy rzut oka człowiek pomyślałby, że nie ma już wolnego miejsca na jego skórze. Jednak gdy usiadł na fotelu i odchylił głowę, za jego uchem ukazała się wolna od atramentu płacheć skóry. Musiałam uważać żeby nie wypluć soku ze śmiechu. Christina z uwagą przyglądała się całemu zabiegowi. Teraz co chwila szturcha mnie w ramię, żeby pokazać coraz to nowsze, coraz to dziwniejsze tatuaże. Mało co do mnie dociera, oglądam dzieci, które biegają swobodnie po jamie. Zeskakują z pustaków i z powrotem się na nie wdrapują. Taka mała zabawa, a w ich oczach pojawia się tyle radości. Sączę napój i odwracam się w stronę Christiny. Unoszę brwi, pytanie zadałam jej już chyba 2 minuty temu.
- Chris?
- Chyba będę po prostu leniuchować. – mówiąc to wyciąga nogi do przodu i opiera je o ladę. Wzdycham i spycham jej buty z czystego stołu.
- Trochę kultury. – ściągam ją na ziemię. – Tak nie można, musisz coś robić. Warty do strażników wyznaczymy gdzieś za miesiąc. Do tego czasu idzie się tutaj zanudzić. Znajdę Ci coś do roboty. – mrugam do niej zaczepnie.
- Po nocach będę się modlić, żeby żadna mądra myśl nie wpadła Ci do głowy. – śmieje się i kończy pić swojego drinka. Coś za moimi plecami powoduje, że Christina wybucha śmiechem, szklanka wysuwa się jej z dłoni i upada na podłogę. Szkło roztrzaskuje się w drobny mak. Odwracam się i ze zmarszczonymi brwiami próbuję dostrzec to, z czego ma taki ubaw. Przez chwilę błądzę wzrokiem w tłumie szalejących Nieustraszonych. Ręce Christiny łapią mnie za głowę i skierowują moje oczy na to co miała na myśli. Wypluwam sok, który miałam w ustach, tworząc mgiełkę, opryskującą cały blat lady i dużą powierzchnie podłogi. Pierwszy Klient Lauren musiał dużo wypić, bo zrobił szpagat na środku jamy, jego spodnie pękły ukazując niezbyt piękny widok. Obok niego leży pęknięta butelka po piwie i widocznie się ono rozlało, bo teraz facet ślizga się oszołomiony, próbując wrócić do pionu. Wycieram twarz rękawem bluzy, od śmiechu dostałam czkawki. Obracam się na krzesełku z powrotem w stronę przyjaciółki.
- Chyba trzeb… - usta zamykają mi czyjeś zimne wargi. Zaskoczona odsuwam się i lęcę do tyłu. Boleśnie upadam do tyłu, walę głową o kamienną podłogę, kość ogonowa daje o sobie znać.
- Tris! – słyszę zaniepokojony głos. Sięgam ręką do podstawy czaszki sprawdzając czy nie ma rozcięcia. Syczę gdy dotykam miejsca w którym już zaczyna pojawiać się siniak. Otwieram oczy i gniewnie patrzę na Tobiasa.
- Co ty wyprawiasz?! – warczę z wyrzutem. Na jego twarzy nie ma śladu rozbawienia, podchodzi do mnie stanowczym krokiem i ogląda miejsca w które mogło mi się coś stać.
- Nie chce Ci się wymiotować? – rzuca tylko i zaczyna uciskać mi miejsca z tyłu głowy.
- Nie. – przewracam oczami. Odpycham jego ręce. – Spokojnie, będę miała tylko guza.
- Przepraszam. – mamrocze i opiera się o bar.
- Gdzie poszła Christina?
- Przyszedłem tutaj z Danielem, zgadnij gdzie są. – unosi brew i patrzy na mnie kpiąco. Potakuję.
- Nie potrzebuję więcej wyjaśnień. Gotowy na jutro? – podchodzę do niego i opieram głowę o jego ramię.
- Miło będzie się znowu na kimś wyżyć. – uśmiecha się szelmowsko. 
- Będziesz musiał ustąpić mi trochę przyjemności. – wkładam prawą rękę w tylną kieszeń jego spodni.
- A właśnie. – Tobias poprawia się, staje do mnie bokiem, kładzie rękę na blacie i podpiera sobie nią głowę. – Instruktorko Sześć, kogo chcesz? Tutejszych czy transferów?
- Doświadczony Instruktorze Cztery, kogo pan mi poleca?
- Biorąc pod uwagę więcej przyjemności czerpanej z nieudolności transferów, to polecam właśnie ich. Ale jeśli chcesz coś prostszego to weź tych urodzonych w Nieustraszoności. Tak czy tak, jeśli będziesz potrzebować mojej pomocy, z chęcią Ci pomogę. – zakłada mi kosmyk włosów za ucho. Przytrzymuję jego rękę przy policzku. Ciepło rozpływa się po moim całym ciele.
- Chce mieć trochę ciekawych wrażeń. Odstąpisz mi transferów?
- Jeśli jesteś pewna, że podołasz... – rzuca mi podejrzliwy grymas.
- Jeszcze się zdziwisz. – kładę mu rękę na biodrze, wsuwam kciuk za pasek jego spodni. Jabłko Adama Tobiasa drga. – Choć, musimy się wyspać. – Gdy Tobias przysuwa się do mnie, żeby mnie pocałować, do głowy wpada mi kolejna sprawa do poruszenia. – Jedziemy na Ceremonię Wyboru? – Tobias odsuwa się rozproszony i marszczy czoło.
- Zwykle zostawiamy to innym. – kącik jego ust drga w lekkim, przepraszającym uśmiechu. – Ale za jakiś rok czy dwa, ktoś z nas będzie musiał ją poprowadzić. Takie są zasady.
- Mam kogoś do tej roboty. Chodzi mi o jutro. Bo ktoś musi im zakomunikować, kiedy skakać i tego typu, prawda?
- No tak. – kiwa głową. Widzę zmieszanie na jego twarzy.
- Zanim pójdziemy do apartamentu, wstąpimy do Christiny. – zagryzam wargę, wiem w co mogę się wpakować, jeśli teraz tam do nich wejdę. Tobias chyba też się tego domyśla i odsłania zęby w uśmiechu. – Aha, i ja chcę czekać na nich na dachu. 
- Z chęcią Ci ustąpię. – odpowiada szybko i obejmuje mnie ręką w talii. 
Christina niemal natychmiast otwiera mi drzwi, gdy w końcu dochodzimy do jej apartamentu. Szok musi odmalować się na mojej twarzy gdy zauważam Daniela, leżącego nieprzytomnie na kanapie z tyłu. Słyszę zduszony śmiech Tobiasa zza moich pleców. Wyciągam rękę do tyłu i klepię go w brzuch, jednak sama nie mogę powstrzymać wypływającego na moją twarz uśmiechu.
- Jutro jedziesz na Ceremonię Wyboru. Nie ma dyskusji. – wyciągam w jej stronę palec.
- Dobra – prycha. – Tylko dajcie mi już spać. On i tak do niczego się nie nadaje. – Tobias wybucha śmiechem, przepraszam Christinę, ale gdy tylko zamyka drzwi, ja również dołączam do Tobiasa. Parę minut potem, kiedy idziemy pustymi korytarzami Nieustraszoności, Tobias całuje mnie we włosy.
- Nadal nie mogę w to uwierzyć – szepcze mi do ucha.
- Ja nigdy w to nie uwierzę, póki się nie obudzę. – uśmiecham się w odpowiedzi. Co chwila sobie to uświadamiamy, i zawsze trudno nam uwierzyć, że naprawdę to wszystko tak teraz wygląda.
- Za niedługo trzeba jechać na kontrolę. – przypomina mi i otwiera drzwi zamaszystym ruchem ręki. Wchodzę do naszego mieszkania.
- Już widzę jakim nadopiekuńczym ojcem będziesz. Cara powiedziała, że dopiero po inicjacji. – przewracam oczami i opadam na łóżko, równocześnie skopując buty z nóg. Tobias rzuca kurtkę na podłogę i wkopuje się pod pościel. Rozsuwa moją bluzę i również rzuca ją za siebie. Nakrywa mnie kołdrą i ciasno do siebie przytula. Oplatam go nogą w pasie i przyciskam usta do miejsca pod linią jego szczęki.
- Będę bardzo odpowiedzialnym i pełnym ojcowskiej miłości tatą. – rekomenduje i mocno całuje mnie w policzek. Czuję, że się uśmiecha.
- Spróbuję uwierzyć Ci na słowo. – mruczę i zamykam oczy wtulona w jego ramię. Ręką obejmuję go za szyję i głaszczę po policzku. Tobias chwyta moją dłoń i przyciska sobie ją do szyi. Po chwili słyszę jego miarowy oddech. Ten dźwięk kołysze mnie do snu, i wkrótce sama odpływam.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 57.

Tobias
Tracę Tris z oczu i teraz rozciąga się przede mną panorama całego Chicago. Niewidzialny sznur zaciska się wokół mojego gardła. Nie mogę zaczerpnąć powietrza, z każdą kolejną próbą pętla na szyi się zwęża. Już nie oddycham, ja rzężę. Pomimo upalnego dnia po moim karku spływają zimne krople potu. Czuję się jakby poddawano mnie elektrowstrząsom. Chcę stąd uciec, ale ktoś zabetonował mi stopy. Przez szum krwi w moich uszach przedziera się szuranie pasów na linie, które przysunęła Tris. Suchość w ustach nie pozwala mi się odezwać.
- Słuchaj. – Tris na powrót pojawia się przede mną. Musi widzieć panikę w moich oczach, nie mogę jej na to pozwolić. Nie mogę się bać. Otwieram usta i zaciągam się powietrzem. Wydaję przy tym dziwny bulgoczący dźwięk. – Dobrze. – Tris kiwa do mnie z uznaniem. – Przypnę Cię u góry. Ja będę pod Tobą bo jestem mniejsza. – mówi do mnie szeroko otwierając usta, tak jakby nie była pewna czy rozumiem co się teraz dzieje. Nie mogę się poruszyć. – Tobias? – przez chwilę patrzy na mnie w milczeniu i w końcu wzdycha. – Schodzimy. – rozkazuje i odwraca się w stronę pasów. Wyciąga ramię żeby odpiąć jeden z nich, nie pozwolę jej na to. Rozbijam skałę, która pokrywała moją rękę i łapię ją za dłoń.
- Jedziemy. – warczę, zaciskam zęby, oddech świszczy mi w gardle. W oczach Tris błyska zrozumienie i coś na ślad podekscytowania. Z powrotem zapina karabińczyk i ruchem ręki zaprasza mnie abym wszedł do pasów. Czuję się jakbym ważył tonę. Stawiam pierwszy ociężały krok w stronę podestu. Tris dotyka mojego ramienia. Jej dotyk sprawia, że odczuwam lekką ulgę, ale panika, która krąży w moich żyłach nadal nie znika.
- Włóż tu ręce i głowę. – pokazuje na pasy. Tłumię w sobie wrzask i trzęsąc się wchodzę do pętli. – Rozluźnij się. – Tris zaciąga pas. Mówi to tak spokojnym i wyluzowanym tonem, że przez chwilę wyrywam się z macek strachu i patrzę na nią w szoku. – Przepraszam. – Czerwieni się, słyszę jak ostatnia sprzączka zostaje zatrzaśnięta i Tris odrywa rękę od moich pleców. Ból powraca gdy nie czuję jej przy sobie. Teraz, zamiast niemożności oddychania, moja klatka faluje w zabójczym tempie. Zaciskam powieki.
- Tobias?
- Mmm? – jęczę przez zaciśnięte usta
- Musisz mnie tutaj zapiąć. – otwieram oczy. Tris przylega do mojego brzucha plecami. – Tam na dole.
- To co wisi luzem? – dyszę.
- Tak. – sięgam w dół i natrafiam na dwa luźno wiszące paski. Drżącymi rękami zapinam je i mocno zaciągam. Szarpię, upewniając się, że dobrze to zrobiłem.
- Gotowy? – głos Tris jest przesiąknięty podekscytowaniem.
- Tak. – wypalam, starając się utrzymać oczy otwarte. Ramię Tris unosi się do góry.
- Podaj rękę. – przez moment się waham. Jeśli ją złapię, będzie to ostateczna zgoda. Krzyczę w duchu i chwytam dłoń Tris.
- Oddychaj. – przykłada moją dłoń do swojego serca. – Tak jak w krajobrazie strachu. Wciskam nos w zagłębienie pod jej szyją i stękam.
- Zrób to.
- Jesteś pewien? – słyszę, że się o mnie martwi. Nie chcę współczucia.
- Odepchnij się tymi cholernymi nogami zanim zmienię zdanie! – jęczę i spoglądam przed siebie. Ręce zaciskam mocniej na jej talii.
- Trzymaj się! – mówi rozentuzjazmowana i spycha nas w przepaść. Z moich ust wyrywa się krzyk. Wszystko się rozmazuje. Pędzimy z ogromną prędkością w dół. Wiatr sprawia, że nie mogę oddychać. Wysokość powoduje ucisk w żołądku. Coraz bardziej się rozpędzamy. Tris zaczyna krzyczeć, ale ona robi to ze szczęścia. Staram się spojrzeć na to z jej perspektywy i w ten sposób to piękne uczucie wolności wypełnia mnie całego, rozluźniam się, robię to na moment ale jednak to robię. W przypływie odwagi wyciągam jedną rękę w bok, drugą kurczowo ściskając bluzkę Tris. Mam nadzieję, że nie zrobią się jej siniaki. Biorę głęboki oddech i szeroko otwieram oczy. Pode mną rozciągają się malutkie budynki, ludzie maszerują ulicami. Krztuszę się wysokością i na powrót otulam Tris. Otwieram jedno oko i na nią zerkam. Szeroko się uśmiecha, w jej oczach błyskają wszelkie emocje: od ekscytacji, po szok, niedowierzanie, szaleńczą radość i rządzę adrenaliny. Przyciskam usta do jej szyi. Głowa pulsuje mi od nadmiaru szybkości, nogami oplatam małe ciało Tris. Czuję, że jak ją puszczę to rozpadnę się i polecę w dół. Przed nami pojawia się ściana, która w dramatycznym tempie się do nas zbliża.
- Tris. – skrzeczę w panice. -TRIS! - W uszach dźwięczy mi jej radosny śmiech, a ręka Tris sięga po coś do tyłu. Nagle szarpie nami do przodu i zatrzymujemy się dosłownie centymetry od ściany z cegieł. Tris krzyczy w euforii ostatni raz i klika zatrzaski. Spada na podłogę i ląduje na czworaka, wydając z siebie głuche westchnienie. Wiszę w górze nadal sparaliżowany. Każda część mojego ciała jest zdrętwiała. Tris podnosi na mnie wzrok.
- Odepnij się. – patrzy na mnie jakbym spadł z księżyca.
- Taka jesteś mądra? – zirytowanie rozsadza mi czaszkę. Widzę jak Tris przewraca oczami.
- Jak chcesz to możesz tam wisieć calutki dzień. Ja mam czas. – jej odpowiedź mnie ucisza. Sądzi, że to dla mnie przyjemność? W przypływie wściekłości odpinam zatrzask i spadam na ziemię. Zdzieram sobie skórę z nasad dłoni, ale szybko wstaję i podchodzę do rozluźnionej Tris, która opiera się o ścianę.
- Ty… - wytykam ją palcem. Już mam chwycić ją za bluzkę, ale ona wyciąga przed siebie rękę.
- Zeskoczyłeś. – staję jak wryty. Podpuszczała mnie. – Nadal sądzisz, że nie zasługuję na miano Erudytki?
- Tak, ponieważ ja nie lubię Erudytów. – wyjaśniam wycierając krew z dłoni o spodnie. Marszczę brwi, zastanawiam się czy to powiedzieć. Potrząsam głową i mówię prosto z mostu. – A Ciebie kocham. Co o tym myślisz, Tris? – podnoszę na nią wzrok.
- Myślę, że nie chcesz przyznać się do swojego błędu i teraz próbujesz odwrócić moją uwagę. – jej krtań drga w wyniku powstrzymywanego śmiechu.
- Mów co chcesz. – odpowiadam, podnoszę dłonie do oczu. Nadal się trzęsą. Nogi mam jak z waty, a kark mokry od potu. Tris unosi moją brodę. 
- Brawo. – uśmiecha się do mnie z nadzieją.
- Nie przypuszczaj nawet, że zjadę drugi raz. – prycham i przyciągam ją do siebie. Głaszczę po włosach i ciągnę za gumkę. Jej włosy rozsypują się po plecach. Przesuwam ustami po jej powiekach. Mój oddech przyspiesza. Teraz oboje jesteśmy przesiąknięci wiatrem. Tris staje na palcach i przyciska wargi do moich ust. Z moich żył wystrzela pożądanie. Nieśmiało dotykam jej języka moim. Tris mruczy coś w moje usta. Przesuwa palcami po szyi. Głośno dysząc, odrywam się od niej.
- Wracamy do domu? – szepczę do ucha Tris, trzymając dłonie na jej talii. Całuje mnie w policzek.
- Jak najszybciej. – puszcza do mnie oko. Dlaczego ona musi być taka uwodzicielska?! Pewnie nawet sobie nie zdaje z tego sprawy. Kręcę na nią głową i ciągnę za sobą. Truchtem zaczynamy biec w stronę siedziby Nieustraszonych.


Przepraszam za przerwę i łapcie :D 
Rozdział podszyty emocjami, wygląda tak, jak chciałam żeby wyglądał i jestem nim usatysfakcjonowana :D 
Dziękuję za to, że czytacie i za Wasze komentarze <3 
No i standardowe pytanie:
Co sądzicie o tym epizodzie? :D <3 

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 56.

Tris

Wysuwam się objęć Tobiasa, a on wykrzywia usta w delikatnym uśmiechu. Widzę w jego oczach napięcie. Nie jestem pewna czy to dobry pomysł abyśmy tam szli. Z drugiej strony jest Nieustraszonym. Przyda mu się trochę adrenaliny.
- Kiedy będzie przejeżdżał pociąg? – głęboko wciągam poranne powietrze. Odchylam głowę do tyłu, chłonę promienie słońca, które rozgrzewają moją skórę.
- Za niedługo. – Tobias drapie się po karku i poprawia marynarkę w ręku. Nadal nie mogę wyjść z podziwu, że pamięta godziny przyjazdów. Tobias łapie mnie na tym, że się na niego patrzę. Odwracam wzrok zmieszana. Jednak on tylko zerka na coś za moimi plecami i kontynuuje przechadzkę. Wpatruję się w cel naszej wędrówki. Budynek Hancocka wyłania się z ponad pozostałych gmachów wieżowców. Jego czubek błyszczy w ostrym słońcu.
- Jedzie. – informuje mnie Tobias i czeka, aż zacznę biec przodem. Unosi brwi w oczekiwaniu na mój ruch. Mrugam, wzruszam ramionami dla rozluźnienia i zaczynam truchtać. Biegnę z lekkością piórka powiewającego na wietrze. Nie wiem kiedy, ale spostrzegam, że minęłam pierwsze wejście. Odrobinę zwalniam i wyciągam ręce w stronę drążka. Łapię go i mocno rwę się do góry. Wpadam do wagonu i rozsuwam nogi aby utrzymać równowagę i nie upaść na podłogę. Nie mija pięć sekund, a Tobias stoi już w wejściu pociągu. Podchodzi i opiera się o ścianę tuż obok mnie.
- Tris, przepraszam Cię. – moja głowa wystrzela w górę i patrzę na niego ze zmieszaniem.
- Co? – zakładam ręce na piersi.
- Wiem co knujesz. – usta ma zaciśnięte w cienką linię. – Uprzedzam fakty. Mogę Ci nieźle dać w kość. – Spuszczam wzrok, uśmiecham się pod nosem.
- Ale spróbujesz.
- Tak. – jego głowa podskakuje w rytm uderzeń kół pociągu o tory. – Mimo to, nie gwarantuję sukcesu tego eksperymentu. – mięśnie jego szczęki są zaciśnięte, a wzrok skupiony ma na pojawiających się w oddali zabudowaniach. Będzie ciężko.
- Zjadę z tobą. – mówię łagodnie i podchodzę do niego od przodu. Kładę dłoń na jego szybko poruszającej się piersi. Przez koniuszki moich palców przebiega prąd. Rozpala on we mnie iskrę i głośno przełykam ślinę. Źrenice Tobiasa się rozszerzają. Wpatruje się we mnie przez chwilę. Przykrywa moją dłoń swoją i dotyka mojego policzka. Przesuwa po nim kciukiem i zjeżdża do kącika ust. Przysuwam się bliżej, przyciąga mnie do siebie, wtulam twarz w jego obojczyk. Czuję jego wargi na skroni. Oddech Tobiasa szumi mi w uszach. Zaciskam dłonie mocniej na jego koszuli. Moja powściągliwość wyparowuje w ułamku sekundy i unoszę głowę. Usta Tobiasa niemal natychmiast przywierają do moich. Przeciskam mu dłonie do policzków i mocniej na niego napieram. Tobias zjeżdża rękami po moich bokach i zatrzymuje się na biodrach, tym samym sprawiając, że przylgnęłam do niego całą długością ciała. Nie mogę oddychać. Jestem już na granicy wytrzymałości, więc odrywam się od niego szybko łapiąc oddech. Nie chcąc tracić jego bliskości, opadam na pięty i zsuwam się na jego ramię. Tak stojąc, uspokajamy nasze oddechy. Z ust Tobiasa wyrywa się pełne zdumienia westchnienie. Tak, to było coś.
- Noc w tym tajemniczym domku była lepsza. – mruczę mu w koszulę, przed oczami przelatują mi obrazy poprzedniej nocy w Altruizmie. Zaciskam powieki, nie wierzę że to powiedziałam. W moim sercu rodzi się cicha nadzieja, może tego nie słyszał. Jednak rozpada się ona na drobne kawałeczki kiedy słyszę jego głos.
- Dla mnie wszystko jest wspaniałe. – przyjemne ciepło rozlewa się w moim brzuchu. – Tylko przy mnie bądź. – Całuje mnie w czoło. Zapominam o tej stronie jego osobowości. Do moich uszu dociera charakterystyczna zmiana dźwięku, który wydaje pociąg gdy wjeżdża na teren Nieustraszonych. Nie wracamy do siedziby, dlatego spokojnie patrzę jak dach budynku, z którego skaczemy aby dostać się do siedziby, znika z zasięgu mojego wzroku. Gdy tylko tory zrównują się z terenem, wyskakujemy z wagonu. Tobias idzie za mną, nie odzywając się ani słowem.
- Mogliśmy przynajmniej się przebrać. – burczy pod nosem. Spuszczam wzrok.
- Christina dała mi zapasowe ubranie. – czuję na sobie jego palące spojrzenie.
- A ja to co?! Mam paradować na zip-line’ie w garniturze?
- Przynajmniej jesteś elegancki. – podśmiechuję się pod nosem.
- Daruj sobie.
- Okay, przepraszam. – szturcham go łokciem w bok. Szybkim ruchem zagarnia mnie ręką i z całej siły przyciska do piersi.
- Tobias. – mamroczę mu w koszulę, próbując złapać oddech. – CZTERY! – krzyczę pozbywając się resztki tlenu w moich płucach. Mięśnie jego dłoni się rozluźniają i pozwala mi się odsunąć. Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek, gdy ja połykam w panice powietrze.
- Nie śmiej się ze mnie. – po twarzy Tobiasa błąka się uśmiech. Poddusza mnie bo uraziłam jego wielkie ego.
- Gdybym chciała to już leżałbyś tu przede mną i prosił o ułaskawienie. – unoszę brwi, mrugam do niego i zaczynam ciągnąć do budynku.
- Tris, nie jestem co do tego pewien. –głos Tobiasa drży i czuję jak jego ręka powoli wysuwa się z mojej. Stoimy przed windą, którą Zeke dla nas uruchomił.
- Nie ma odwrotu. – ucinam i zaciągam go do środka. Na jego czole pojawiły się pierwsze krople potu. W środku mnie coś się zaciska, nie chcę patrzyć jak cierpi. Przez chwilę pojawia się we mnie zwątpienie, ale znika równie szybko jak się pojawiło. – Dasz radę. – Tobias mocniej ściska moją rękę. Zerkam na niego do góry. Patrzy przed siebie i próbuje głęboko oddychać. Drzwi windy się rozsuwają, a nas od razu uderza podmuch wiatru. Odwracam się do niego.
- Patrz mi w oczy. – głowa Tobiasa porusza się w dół, tak jakby jego szyja była nienaoliwionym mechanizmem, który teraz próbuje się za wszelką cenę uruchomić. W końcu jego wzrok natrafia na moją twarz, a następnie na oczy. Chwytam go za ręce i ciągnę w stronę zjazdu. – Nie bój się. – mówię, usuwam swoje dłonie z jego chwytu i odsuwam się w bok. Muszę dać mu czas na przyzwyczajenie się do tego widoku. Wciskam twarz pomiędzy jego łopatki i czekam, aż chociaż odrobinę ochłonie.