Ważne informacje pod rozdziałem! :)
Tobias
Biegnę truchtem przez korytarze, zmierzam w stronę stołówki.
Nie pamiętam czy kazałem im się tam stawić, więc mam nadzieję, że są na tyle
domyślni i zastanę w jadalni całą piętnastkę. Zwalniam do szybkiego marszu,
mijam pokój kontrolny, przez okienko zauważam Andersona tasującego w rękach
karty. Niektórzy odpoczywają poprzez lenistwo, ale nie ja. Spokój i cisza
sprawiają, że czuję się nieswojo. W ciszy zawsze kryje się coś niepokojącego.
Przypominam sobie scenę sprzed paru minut. W tamtym milczeniu było więcej niż
mogliśmy sobie powiedzieć. Jednak czuję wewnętrzny strach przed braniem
odpowiedzialności za kolejną osobę. Jeśli zawiodę, nie będzie już odwrotu. Tris
nie może mnie wspierać. To ja mam pomagać jej. To ja mam być silny, to ode mnie
zależy nasza przyszłość. Nie mogę pozwalać sobie na takie słabości. Nigdy
więcej nie pokażę jej jak bardzo się waham. Przecieram czoło ręką i ganię sam
siebie. Koniec ze strachem. Ech, ile razy sobie już to obiecywałem? Docieram do
stołówki. Rozchylam dwuskrzydłowe drzwi i ku mojej satysfakcji od razu wyłapuję
twarze wpatrujących się we mnie nowicjuszy. Siedzą w sumie przy trzech różnych
stołach. Spoglądam na zegarek zapięty na przegubie mojej lewej ręki. Kiedy
upewniam się, że jadalnia otwarta jest już dwie godziny, wołam do wszystkich na
sali.
- Koniec posiłku! Wszyscy oprócz nowicjuszy mają opuścić
stołówkę! – Po pomieszczeniu nie przetaczają się żadne szepty, wszyscy potulnie
wstają i wychodzą. Witam się z Amarem i Danielem mijających mnie w przejściu. W
końcu kroki cichną a ja podchodzę do pierwszego z brzegu stołu i biorę z niego
bułkę z czymś co wygląda na sałatę. Z całego zamieszania nic wcześniej nie
zjadłem. Odkąd Tris się do mnie wprowadziła staram się jeść z nią w mieszkaniu.
- Dzisiaj zaczynamy prawdziwe szkolenie – przełykam kęs –
plan jest następujący: 3 pierwsze godziny spędzimy w sali treningowej. Jako, że
się tu urodziliście już teraz odbędą się dwie pierwsze walki. – zauważam jak
Connor ukazuje zęby w uśmiechu. To w żadnym przypadku nie jest miły uśmiech.
Przednie zęby ma zakrzywione do przodu. Będę musiał go pilnować. – Potem czeka
was parę rundek dookoła siedziby. Lepiej dla was jeśli wygodnie się ubraliście.
- z trzaskiem odkładam kubek z herbatą i
rzucam papierek po bułce na stół. Skręcam w lewo i znanymi korytarzami ruszam w
stronę Sali treningowej. Po dwóch minutach marszu nie wytrzymuję i warczę.
- Mathias, zamknij jadaczkę albo każę komuś uciąć Ci język.
Może wtedy przestaniesz gwizdać. - Wesoły uśmiech spływa z twarzy Latynosa.
- Gorzej dla nas. Wtedy zacznie pluć i… - odzywa się Ryan.
Większość osób wybucha śmiechem. Piorunuję go wzrokiem, a on unosi ręce w
geście przeprosin.
Powoli zbliżamy się do celu. Wraz z przekroczeniem progu
rozległego pomieszczenia o betonowych ścianach i zakurzonej kamiennej podłodze
moje nozdrza wypełnia zapach orzeźwiającego, podziemnego powietrza. W kącie
Sali rozbrzmiewają jęki wysiłku. Domyślam się, że Tris już tutaj jest. Moja
głowa automatycznie wędruje w tamtym kierunku. Tak jakby coś mnie do niej
przyciągało, jakby domagała się mojej uwagi nawet nie wiedząc, że przy niej jestem.
Przesuwam dłonią po karku i zmuszam się do wbicia wzroku w podłogę. Leniwie
macham ręką do nowicjuszy i ruszam w stronę mat rozłożonych pod przeciwległą ścianą.
Opieram się o nią tak, żebym miał widok na wszystkie stanowiska. Zaplatam ręce
na piersi.
- Wszyscy stają koło swojej maty. – rekomenduję i obserwuję
krzątających się nastolatków. – Teraz na ziemię i 20 pompek.
Niektórzy patrzą na mnie z niedowierzaniem. Właśnie to się
dzieje gdy jestem dla nich miły.
- Już! – krzyczę. Jeremy wzdryga się, ale mój ton powoduje
jego natychmiastowe zejście do parteru. – Jeden, dwa, trzy – zaczynam głośno
liczyć. Z drugiego końca Sali dobiega mnie parsknięcie. W moim przypadku trudno
byłoby go nie rozpoznać. Z oporem spoglądam w jej stronę. Tris szczerzy się do
mnie. Czy ona jest poważna? – Sześć, siedem, osiem – numer dziewięć ulega
zniekształceniu, ponieważ z trudem powstrzymuję śmiech. Kątem oka dostrzegam
zaciekawione spojrzenie Kiry. Po jej ustach błąka się uśmiech. Surowo patrzę na
Tris. W jej oczach błyska upór. Jak zwykle chce postawić na swoim. Gdy w
liczeniu docieram do drugiej dziesiątki, odpycham się od ściany.
- Stop! – wołam i wzrokiem wskazuję liny za ich plecami. –
Do góry, potem do połowy schodzicie w dół i zeskakujecie na maty.
- Połamiemy sobie nogi. – burczy Mateo do Isaaca. Jego
ostrożny wzrok wskazuje na to, że raczej nie chciał abym to usłyszał. Na
nieszczęście dla niego.
- Luis. – zwracam się do niego po nazwisku. – Chcesz coś
przedyskutować?
- Nie. – odpowiada zmieszany, patrzy na mnie z widocznym
strachem w oczach. Odwracam się od niego usatysfakcjonowany.
- Gdy dam znak, ruszacie. – przyglądam się im aby mieć
pewność, że są gotowi – Zaczynajcie. – rozkazuję i przechodzę na środek naszej
małej powierzchni przeznaczonej do tego rodzaju ćwiczeń. W podłodze powstało
dużo nowych zapadnięć. Będziemy musieli to zabetonować. Po mojej prawej rozlega
się jęk i głuche uderzenie o matę. Odwracam się, a moje brwi wędrują do góry.
Dziewczyna odrzuca swoje czarne włosy do tyłu i spogląda na mnie prowokującym
wzrokiem. W jej szarych oczach dostrzegam coś dziwnego. Zaczynam czuć się
niezręcznie, odchrząkuję i wciskam dłonie do kieszeni.
- Możesz przejść na drugą stronę Sali. Zaraz będziemy
biegać. – mamroczę do Victorii. Rozróżniam ją od Kiry tylko dzięki kolorze
tęczówek. I może też dzięki temu, że Victoria roztacza wokół siebie aurę
niepokoju. Jest tajemnicza. Natomiast Kira jest urodzoną Nieustraszoną i
naprawdę ją lubię. Wyciągam szyję do góry i obserwuję resztę. Brian właśnie
powoli zsuwa się na dół, ale reszta nie dotarła jeszcze nawet na szczyt.
Victoria musiała kantować. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że to niemożliwe
osiągnąć taki czas. Mój wzrok po raz kolejny zmierza ku drugiej instruktorce.
Tris daje teraz lekcje jak poprawnie wysuwać cios. Jest pochłonięta pouczaniem
Charlie. Po jej gestykulacji wnioskuję, że próbuje zmusić dziewczynę do szerszego
rozstawienia nóg. Narwana nastolatka robi to źle, ale wykłóca się że już
szerzej się nie da. Tris z cierpliwością poprawia nogi Charlie stopami. Czuję
ukłucie dumy, może to dziecinne, ale cieszę się, że to ja uczyłem Tris walczyć.
Kolejne uderzenia w maty każą powrócić mi do rzeczywistości. Zerkam na liny czy
jeszcze ktoś tam został. Zaciskam usta, żeby powstrzymać śmiech, mniej więcej w
połowie, z przerażoną miną wisi Isaac.
- No, skacz. – mówię. – To nic trudnego, nawet ten tchórz
Luis skoczył.
- Mam lęk wysokości. – jęczy chłopak. ‘No to mamy coś
wspólnego.’ mówię w myślach. Oczy ma szkliste od łez. Zaciskam ręce na linie i
jednym ruchem szarpię ją do przodu. – Nawet nie waż mi się krzyczeć. – warczę.
Nie będę znosił tutaj czyichś łez. – Masz wybór: skaczesz albo czekasz aż twoje
ciało samo odmówi posłuszeństwa i spadniesz. A wtedy nie gwarantuję, że
wyjdziesz z tego cało. – patrzę na zegarek. – Masz dwie minuty.
Widzę, jak Isaac porusza ustami, ale nie wydobywa się z nich
żaden dźwięk. Czasem szantaż to najlepszy sposób na przezwyciężenie strachu.
Ręce chłopaka zaczynają drżeć.
- Pośpiesz się, zaraz spadniesz. – mówię znudzonym głosem. W
pewnej chwili zaciska powieki i puszcza się. Ląduje na czworakach i sam dźwięk
temu towarzyszący, mówi mi, że zdarł skórę u nasad dłoni.
- Nie było tak trudno. – klepię go po plecach gdy ruszam w
kierunku reszty nowicjuszy. Ustawili się przy ścianie i teraz każdy po kolei
skupia na mnie swój wzrok.
- Bieg wahadłowy. – wołam. – Piętami dotknijcie ściany. Ręce
przyłóżcie do podłogi. Od końca Sali dzieli was 10 metrów. Waszym zadaniem jest
7 razy dotknąć tej ściany przy której stoimy, co daje 14 długości do
przebiegnięcia. – przestaję mówić. Po ich twarzach błąkają się kpiące
uśmieszki. Ja również się uśmiecham.
- W mniej niż minutę. – kończę. Rozlegają się protesty pełne
oburzenia. Zaczyna mnie to nudzić.
- Co jeśli komuś się nie uda? – Abby zerka na mnie z ukosa.
- Będziecie próbować do skutku. – odpowiadam. – Przygotować
się! – krzyczę i przysuwam zegarek do oczu. Spoglądam na nowicjuszy i gdy
upewniam się, że są gotowi, daję im znak, że mogą zaczynać. Do przodu od razu
wybija się Kira. Po 30 sekundach ma nad resztą 5 metrów przewagi. Na czas
dobiegła dwunastka.
- Jeremy, Emma, Connor. – wywołuję pechowców, stoją oparci o
swoje kolana i próbują złapać oddech. – Od nowa.
Ze spokojem przyjmuję mordercze spojrzenia.
- Reszta macie 15 minut przerwy. – kiwam głową w stronę
ławek za filarem. Odwracam się z powrotem w stronę trójki szesnastolatków. –
Start.
Tym razem ruszyli tak szybko, że w powietrzu wzbijają się
teraz tumany kurzu. Moją uwagę przykuwa drobna postać z kolanami podciągniętymi
pod brodę. Podczas gdy inni poszli się napić, Kira siedzi pod ścianą i patrzy w
stronę… transferów. A konkretnie jednego. Niby odważna, a jednak. Cicho idę w
jej stronę.
- Ja też zauważam pewne rzeczy. – odzywam się za jej
plecami. Kira wzdryga się zaskoczona. Wcześniej zauważyła jak patrzę na Tris.
Teraz ja widzę, jak ona obserwuje inną osobę.
- Jak ma na imię? – pytam zaciekawiony.
- Dante. – odpowiada niemal natychmiast, tak samo szybko
piorunuje mnie wzrokiem. Domyślam się, że raczej nie chciała tego powiedzieć. –
Odwal się. Po co ja Ci o tym mówię?
- Bo nie możesz już tego dłużej w sobie dusić. – wyjaśniam
nawet nie myśląc nad sensem mojej wypowiedzi. Kieruję na nią swój wzrok.
Patrzymy na siebie w ciszy.
- Nie jesteś zbytnio dobry w udzielaniu porad. – stwierdza
po chwili.
- W związkach raczej też nie.
- Ona chyba tak nie twierdzi. – Kira kiwa w stronę Tris.
- Prawie dźgnąłem ją nożem. - Wykrzywiam usta w grymasie.
- Musi Cię kochać. – dziewczyna wybucha śmiechem.
- Teraz ty mi udzielasz porad? – patrzę na nią z
pobłażaniem. Coraz bardziej się do niej przekonuję.
- Tylko stwierdzam fakt. – odpowiada i zaczyna się podnosić.
Rzuca ostatnie spojrzenie chłopakowi z rudymi włosami postawionymi do góry i
równo ze mną rusza w stronę grupy. Wszyscy siedzą ma ławkach i pogrążeni są w
swobodnych rozmowach. Emma leży wykończona na podłodze z ręką zarzuconą na
oczy. Nad nią pochyla się Ryan i próbuje wcisnąć jej butelkę z wodą. Patrzę
która godzina, 2 w południe.
- Macie godzinę wolnego! Stołówka otwarta jest jeszcze przez
30 minut. Po upływie czasu chcę Was wszystkich widzieć przy wyjściu z siedziby.
– informuję i wychodzę z sali. Jednak moje plany krzyżuje widok Tris opartej o
skrawek ściany przy drzwiach. Bez słowa chwytam ją za rękę i wyciągam z
pomieszczenia. Sekundę potem przyciskam wargi do jej ust. Tris odwdzięcza mi
się przyjemnym mruknięciem. Opieram czoło o jej własne i uspokajam oddech.
- Wychodzę z nimi na zewnątrz. Wrócę dopiero wieczorem. –
przesuwam palcem po jej dolnej wardze.
- Do zobaczenia. – odpowiada tylko i uśmiecha się do mnie.
Puszczam ją i odchodzę.
A więc!:
Do końca mam napisane 3 rozdziały + epilog.
Zastanawiałam się nad tym już od dawna, czy nie dopisać jeszcze paru i dodać jakiś specjal jeszcze. Ale są dwie strony medalu:
- Alive nie ruszałam od pół roku i pisałam tylko swoje inne ff, więc istnieje możliwość, że nie wstrzelę się w klimat.
- Ale istnieje też możliwość, że z tego coś może wyjść xD
Ogólnie to kończy się tak jakby w połowie inicjacji, a ja dopisałabym tak aby owa inicjacja dobiegła końca no i ten specjal jeden. Więc byłoby jeszcze 5+ rozdziałów.
Jednak sama tego wszystkiego nie jestem pewna bo boje się, że... że tak powiem spierdolę to XD.
Musicie dać mi czas na obmyślenie czy coś dam radę wycisnąć z siebie.
Teraz pytanie:
Chcecie abym dopisała jeszcze parę rozdziałów, czy zostawić tak jak jest i skończyć po tych 3 rozdziałach i epilog?