czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 44.

Tris
Ciągnę za sobą Tobiasa. Nadal śmiejemy się pod nosem dlatego szturcham go łokciem w bok żeby się uspokoił. Otwieramy drzwi i wszystkie twarze od razu kierują się w naszą stronę. W tym zakrwawiona twarz Davida. Pomimo zaistniałej sytuacji spoglądam na niego z pogardą. Wzruszam ramionami żeby się rozluźnić. Zmierzamy w stronę naszych krzeseł. Każdy członek zebrania nas obserwuje. Staram się ich ignorować i mocniej ściskam rękę Tobiasa. Odwracam lekko głowę w jego stronę żeby zobaczyć jak się trzyma. O mało co się nie przewracam kiedy spostrzegam, że się uśmiecha. Kpiący, pełen pogardy uśmiech przeznaczony dla Davida. Pcham go do przodu dając mu do zrozumienia żeby usiadł i się uspokoił. Siadamy i jeszcze przez minutę panuje cisza. Potem Jack odchrząkuje i znów zabiera głos. Wszyscy zachowują się jakby wcześniejsza sytuacja nie miała miejsca. Uważam, że Tobiasa naprawdę poniosło, ale nie jestem na niego zła. Jednak dziwi mnie zachowanie innych. Kang kończy swój raport i przychodzi czas na Nieustraszoność. Nikt specjalnie przygotowaliśmy się na to spotkanie, dlatego teraz spoglądamy na siebie nie wiedząc kogo wyznaczyć do przemówienia. Wszyscy patrzą w naszą stronę, z kolei ja z Tobiasem patrzymy na siebie. Tobias głaszcze zewnętrzną powierzchnię mojej dłoni kciukiem.
- Ja to zrobię. – i posyła mi lekki uśmiech. Marszczę brwi, boję się pomyśleć co może powiedzieć. Tobias wstaje i zaczyna.
- Nieustraszoność straciła najwięcej osób. Chyba wszyscy się tutaj zgadzamy. Mimo, że to nasi ludzie zabijali, to tak naprawdę nie byli oni. Były to zwykłe marionetki w rękach Jeanine, a potem jak się okazało w rękach Agencji. – spogląda na Davida groźnym wzrokiem. – Sami pozbyliśmy się wszystkich kamer w naszej strefie. Ci co mieli wrócić, wrócili, a z pozostałymi chyba każdy wie co się stało. Wszystko jest już gotowe na przyjęcie nowicjuszy, a także na przywrócenie starych, prawidłowych wartości frakcji. – Z szokiem patrzę do góry na Tobiasa. Czy to możliwe, że wcześniej przemyślał swoje przemówienie? Tobias przerywa i już nie kontynuuje. Siada na swoim miejscu i ponownie ujmuje moją dłoń. Po Tobiasie pałeczkę przejmuje dziewczyna o imieniu Andrea. Pomimo jej drobnej postury przemawia pewnym głosem. Altruiści mają chyba najtrudniejszą sytuację. Wiele ich domów nie nadaje się do użytku. Z zamyślenia wyrywa mnie znajomy głos. Podnoszę głowę i spoglądam na Petera. Jego głos jest niezwykle cichy. Nie taki do jakiego się przyzwyczaiłam. Okazuje się, że odleciałam na długi czas, ponieważ Andrea już przestała mówić.
- To teraz chyba nadszedł czas na wybranie przywódców. – to słowa, które padają z ust Petera. Wzdrygam się mimowolnie, ponieważ on zawsze kojarzył mi się z pragnieniem władzy. Nie da się zmienić charakteru.
- Tak, myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie głosowanie. – Cara odzywa się czystym, płynnym głosem. Za każdym razem przypomina mi o Willu. Zmuszam się do odwrócenia od niej wzroku. Czuję jak Tobias kładzie mi rękę na kolanie. Podnoszę na niego wzrok, zauważył, że się spięłam. Jego ciemne niebieskie oczy wpatrują się we mnie z troską. Uśmiecham się lekko, pragnąc go uspokoić. Z powrotem patrzymy na przebiegającą dyskusję, kątem oka zauważam, że David się na mnie patrzy. Udaję, że tego nie widzę i pogrążam się w rozmowie.
- Dobrze, przedstawię Wam krótko moich kolegów i koleżanki. – Kang zabiera głos. – To jest Peter, Sally, Aimee, Greg, Steven i Carlos. – Po czym po kolei zaczyna opisywać czym się zajmują. Gdy kończy przesuwa wzrokiem po sali w oczekiwaniu na rozpoczęcie głosowania. Oczywiście pierwszym wyborem jest Jack. Potem zebrani wybierają blondynkę Aimee, a co do ostatniego przywódcy nie możemy się dogadać. Jedni opowiadają się za Peterem, na co ja reaguję odmową, a inni za Gregiem. Wydaje się miły, jednak nie znam go. W końcu, ku mojemu zaniepokojeniu trzecim przywódcą zostaje Peter. Serdecznością będą zarządzali Johanna, Taylor oraz młody chłopak o imieniu Freddy. Cały czas się uśmiecha i tym samym sprawia, że osoba z którą rozmawia również to robi. Czasem jest to dziwne, ale pomaga się zrelaksować. Lubię go. W Erudycji niemal od razu zapada decyzja. Nie ma co do niej żadnych pretensji. Caleb, Cara oraz Mason. Mason to mężczyzna około 25 roku życia. Poukładany, miły i bardzo rozważny. Odpowiedni na to stanowisko. W Altruizmie przywódcami zostają Andrea, Sarah i Ned. Wszyscy spokojni, mili i zawsze gotowi pomóc każdemu człowiekowi. Kolej na Nieustraszoność. Zaciskam mocno powieki kiedy wszyscy równocześnie wypowiadają moje imię. Uwaga znowu skupiła się na mnie. Otwieram oczy i kiwam głową na znak zgody. Zdobywam się nawet na uśmiech, który musiał ukazać moje zażenowanie, ponieważ wszyscy wybuchają śmiechem. Drugi zostaje wybrany Amar. Nie mam żadnych przeciwwskazań. Jest idealny na to stanowisko. Ostatni zostaje wybrany Tobias, chociaż nie obywa się to bez sprzeciwów Davida. 
- O mało co mnie nie zabił, a wy go chcecie na przywódcę?! – patrzy na nas jak na uciekinierów z wariatkowa.
- O mało co nie unicestwiłeś naszego społeczeństwa, a tutaj przyjeżdżasz? – odzywam się po raz pierwszy w tej obradzie. Wszystkie spojrzenia kierują się na moją zaczerwienioną od emocji twarz. – Proszę, nie odzywaj się w mojej obecności. Ciesz się, że powstrzymali Cztery. Ja bym tego nie zrobiła. – otwieram oczy i wpatruję się dziko w Davida. Otwiera usta jakby miał jeszcze coś powiedzieć, ale po sekundzie je zamyka. Kącik ust Tobiasa drży w uśmiechu. Może jemu jest wesoło, mi nie. W tej chwili przed oczami mam jedynie lufę pistoletu skierowaną w moją stronę. Zebranie dobiega końca. Ceremonia wyboru odbędzie się tam gdzie zawsze. Altruiści zgodzili się zrobić nowe misy. Przewodzić będzie Johanna. Uzgodniliśmy, że Agencja nie ma prawa wtrącać się w nasze sprawy. Mogą sobie żyć na swoim obszarze. Ale do naszego rządu nie mają prawa wstępu.
Gdy wracamy do apartamentu nie mam na nic siły i tylko rzucam się na łóżko i od razu usypiam. Ostatnimi przebłyskami świadomości czuję jak Tobias ściąga mi buty i kurtkę.

I tutaj jestem zadowolona z charakteru Tris :D <3 
Zajebistego sylwestra życzę :* ^.^
Dziękuję <3

środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 43.

Tobias
Wysiadamy przed budynkiem głównym Erudycji. Razem z Tris idziemy na przodzie. Za nami podążają Daniel, Christina, Zeke, Shauna i Amar. Biorę Tris za rękę i otwieramy szklane drzwi. Nie prosiła mnie o to, mimo wszystko wiem, że potrzebuje w tej chwili wsparcia. W odpowiedzi ściska mi rękę, jakby czytała mi w myślach. Ściana naprzeciwko drzwi jest pusta. Obraz Jeanine leży na podłodze rozerwany, a szkło, które służyło za jego osłonę jest pozamiatane pod ścianę.
- Za 3 tygodnie inicjacja, a oni nawet nie umieją posprzątać? – szepczę Tris do ucha próbując rozluźnić atmosferę. Odpowiada lekkim, pełnym napięcia uśmiechem.
- Mamy 5 minut. Dostałem informację, że wszyscy są już obecni. Czekają tylko na nas. – po tych słowach Amar wykrzywia usta i powstaje z niego lekki grymas.
- Jasne, przecież nie chcemy kolejnych kłótni, prawda? – prycham i jednocześnie przyspieszam kroku. W głównym pomieszczeniu sytuacja wygląda znacznie lepiej. W oknach widnieją nowo wstawione szyby, a wszystkie stoły wróciły na swoje miejsce. Gdzieniegdzie krzątają się starsi Erudyci i dokonują ostatnich poprawek. Dochodzimy do wielkich drewnianych drzwi i z całej siły pcham je do środka. Naszym oczom ukazuje się ogromna sala konferencyjna. Wygląda na nienaruszoną od początku wojny. Przez jej środek ciągnie się długi czarny stół, po którego obu stronach siedzą reprezentanci frakcji. Zauważam parę znanych twarzy. Johanna, Cara, Caleb, Kang, Matthew, Zoe i… żołądek podchodzi mi do gardła. Mniej więcej w środku, po prawej stronie Jacka siedzi Peter. Czuję jak Tris się zatrzymuje. Mimo, że mnie też jego widok dziwi, ściskam jej rękę i lekko ciągnę do przodu. Nie patrzy na mnie, ale widzę że jej szczęki są mocno zaciśnięte, a oczy pełne determinacji. Uśmiecham się pod nosem. Twarda Tris nadal żyje. Zajmujemy ostatni rząd. Po przeciwnej stronie jedno krzesło jest puste. Brakuje ostatniego reprezentanta z Agencji. Kątem oka obserwuję Tris. Ona też to zauważyła. Jeszcze raz rzucam okiem na brak tajemniczego gościa, ale ułamek sekundy potem kontynuuję śledzenie Petera. Może i wykasował sobie pamięć, ale to nie zmieniło jego charakteru, jego podejścia do życia. Podnosi na mnie wzrok i chwilę patrzy mi prosto w oczy. Patrzy na mnie niewinnie, w jego oczach widać jedynie zaciekawienie, jednak wiem, że tam w środku nadal kryje się dwulicowy dupek. W sali panuje cisza. Wszyscy spoglądają na siebie niepewni kto ma zacząć rozmowę. W końcu Johanna podnosi się i rozpoczyna.
- Witajcie, zapewne wszyscy wiecie jak mam na imię i kim jestem. – kilka głów kiwa na potwierdzenie tych słów. – Myślę, że dobrym rozpoczęciem naszej narady będzie zdanie raportu o sytuacji naszych frakcji. Serdeczność nie odniosła wielkich strat w tej wojnie. Przykro nam, że nasza frakcja nie była w stanie pomóc, ale w całym tym konflikcie chcieliśmy pozostać bezstronni. Zaangażowanie się w walkę oznaczałoby zakłócenie spokoju kolejnej frakcji. Żałuję, ale taka jest prawda. Ilość członków naszej frakcji prawie nie zmalała. Odeszło może kilkanaście osób. Wszyscy wrócili do swoich obowiązków i panuje ta sama atmosfera co zawsze. – Johanna uśmiecha się smutno i siada na krześle. Potem wstaje Cara. Unoszę jedną brew w zdziwieniu, teraz to ona rządzi? Gdy podnosi się z krzesła przelotnie muska dłonią rękę Caleba. Miło, że nadal są ze sobą. Erudycja i Nieustraszoność odniosła największe straty. Źle też z Altruizmem. Wychodzi na to, że Johannie wyszło to na dobre. Oni na niczym nie ucierpieli. Sięgam pod stołem po rękę Tris i wysłuchuję dalszych raportów. Altruiści przemówią na końcu, przecież to oczywiste, że wszystkim innym ustąpią. Zagryzam dolną wargę i zamykam oczy. Gdy przemawia Jack Kang słyszę trzaśnięcie drzwi. Otwieram oczy i poprawiam się na krześle. Wychylam głowę, żeby spojrzeć kim jest spóźniony gość. W jednym momencie wszystkie mięśnie mojego ciała tężeją. Zaciskam zęby z taką siłą, że mogłyby rozkruszyć skałę. Nie kontrolując swoich odruchów zrywam się z krzesła. Domyślam się, że Tris musiała je przytrzymać, bo nie usłyszałem jak upadło na podłogę.
- Cztery. – słyszę jej szept. Łapię mnie za rękę ale ja natychmiast ją wyrywam.
Mój wzrok jest skierowany wprost na starszego mężczyznę na wózku. Szybkim krokiem docieram do Davida i z całej siły kopię w wózek, sprawiając, że się wywraca. David osłania swoją twarz rękami i krzyczy.
-Ja przyjechałem tylko na zebranie! Zostaw mnie! – woła przestraszony. Uśmiecham się pod nosem w geście satysfakcji. Słyszę za plecami nerwowe szepty, które powoli zamieniają się w krzyki protestów. – Co ja ci zrobiłem?!
- Co mi zrobiłeś? – mówię cichym głosem, starając się nad sobą zapanować. – Chciałeś zabić Tris! – krzyczę mu prosto w twarz. Rzucam się na niego i przyciskam mu dłonie do podłogi po obu stronach jego głowy. – Fajnie się mierzyło do niej z pistoletu?! PRZYJEMNIE SIĘ OBSERWOWAŁO JAK SIĘ WYKRWAWIA?! – krzyczę. Po tych słowach z całej siły walę go w szczękę. Na białych kafelkach pojawia się rozpryśnięta krew. Mężczyzna szarpie się pode mną, ale ja mocno go trzymam. Gdy podnoszę rękę do kolejnego ciosu ktoś mnie za nią łapie. Nie odwracam się, żeby sprawdzić kto to i bezceremonialnie go odpycham. Tym razem celuję w nos. Po uderzeniu cała moja ręka jest we krwi. Szarpię go za podkoszulek. – ONA PRAWIE PRZEZ CIEBIE UMARŁA! – wrzeszczę. Więcej niż jedna para rąk łapie mnie od tyłu i siłą odciąga od zakrwawionego Davida. 
- Cztery uspokój się do jasnej cholery! – Zeke syczy mi do ucha. Ton jego głosu sprowadza mnie na ziemię. Razem z Amarem przyciskają mnie do ściany i puszczają. – Co ty odwalasz? On nic nie pamięta! Doskonale o tym wiem. Patrzę na niego obojętnie i odwracam się do wyjścia. Za drzwiami skręcam w jeden z licznych korytarzy i siadam na stopniach schodów. Chowam twarz w dłoniach i próbuję ochłonąć. Nie żałuję tego co zrobiłem. Nagle czuję na ramieniu dłoń. Wszędzie rozpoznam ten dotyk.
- Nie mogłem mu darować. – szepczę nie podnosząc głowy. Czuję jak Tris siada obok mnie i opiera głowę na moim ramieniu.
- Mogłeś. Tylko po prostu nie chciałeś. – mówi ściszonym głosem. – Już, spokojnie. – czuję jej palce w moich włosach. Podnoszę wzrok. Obejmuję ją ramieniem i przyciągam do siebie. 
- Przepraszam. – mówię, chowając twarz we włosach Tris. Wdycham ich zapach, i prawie automatycznie się rozluźniam. – Ale… kiedy nie wiedziałem czy przeżyjesz… to było… - ściska mnie w gardle.
- Wiem. - Tris szepcze wtulona w moją szyję. – Już po wszystkim. Jesteśmy bezpieczni. – podnosi na mnie wzrok. – Ale Tobias proszę Cię, nie możesz dawać się tak ponieść emocjom. – patrzę na nią przez chwilę, właśnie teraz ujawnia się jej bezinteresowność. Widzi faceta, który chciał ją zabić i broni go, podczas gdy ja z przyjemnością jeszcze raz bym mu przywalił.
- Musimy wracać. Jak myślisz, wywalą mnie z obrad? – pytam, lekko się uśmiechając.
- Zobaczymy... - po chwili milczenia dodaje - Ja bym wywaliła. – Czuję jak Tris się uśmiecha i opieram brodę o jej głowę śmiejąc się cicho.

wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział 42.

Tris
„Nie chcę, żebyś dłużej była moją dziewczyną” słowa Tobiasa odbijają się echem w mojej głowie. Pierwszą reakcją jest strach, że już nie chce ze mną być, ale zaraz potem nadchodzi niezrozumienie, ponieważ Tobias za dużo razy zapewniał mnie, że mnie kocha, aby teraz po prostu zerwać. Moje usta otwierają się w zdziwieniu, kiedy widzę poważną minę Tobiasa. Widzę napięte mięśnie jego szczęki i jak pociera się w zmieszaniu po karku. Altruizm już zawsze w nas pozostanie, gdzieś głęboko ale zawsze będzie. Robi mi się żal Tobiasa, tego jak się męczy, próbując coś powiedzieć. Robię krok do przodu i po prostu go przytulam.
- Wiesz chociaż co chcę powiedzieć? – otwieram oczy i marszczę brwi. Odsuwam się.
- Nie ważne – odpowiadam.
- Myślę, że jednak ważne. – uśmiecha się nieśmiało i przyciąga mnie do pocałunku. Wyciągam rękę aby objąć Tobiasa za szyję ale on nagle odrywa swoje usta od moich. Opuszcza wzrok niżej, na mój obojczyk. Odkrywa tatuaż i przesuwa kciukiem po kolei, po każdym z trzech kruków. Wciągam powietrze. Może on tego nie odczuwa, ale jego dotyk sprawia, że moje ciało zaczyna płonąć. Z powrotem nasuwa bluzkę na swoje miejsce i palcem unosi mi brodę zmuszając mnie żebym na niego popatrzyła.
- Beatrice, czy zostaniesz moją żoną? – Czuję jak moje usta otwierają się na kształt litery O. Tobias patrzy na mnie poważnie, a jego spojrzenie jest pełne miłości, troski i pożądania. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek dojdzie do takiej chwili, że dożyję takiej chwili. Zaciskam szczękę, próbując zmyć idiotyczny wyraz mojej twarzy.
- Tak. – szepczę. W moich oczach bez ostrzeżenia pojawiają się łzy. Tobias ociera je rękawem swojej kurtki i lekko całuje mnie w policzek. Sięga ręką do tylnej kieszeni i wyciąga z niej małe pudełeczko. Moje oczy otwierają się szerzej na widok pierścionka, który się w nim znajduje. Ręce Tobiasa się trzęsą i z niemałą trudnością chwyta pierścionek i zakłada mi go na palec serdeczny. Z moich ust wychodzi coś pomiędzy szlochem, a śmiechem. Tobias bierze mnie w ramiona i z nosem wciśniętym w mój obojczyk szepcze.
- Dziękuję. – jego głos drży. Lekko się śmieję. Tak mało słów sprawiło tyle szczęścia. – Idziemy świętować? W sumie, to mam ochotę z tobą zatańczyć. – kącik jego ust drga w uśmiechu.
- Z przyjemnością – uśmiecham się. Tobias chwyta mnie za rękę i sprowadza z mostu. W jamie zebrało się jeszcze więcej ludzi. Wszyscy tańczą, krzyczą albo piją alkohol przy barze. Przeciskamy się przez tłum i gdy znajdujemy się w samym jego środku Tobias przyciąga mnie do siebie i zaczynamy powoli się kołysać. Mimo, że rytm w jakim się poruszamy nie pasuje do tempa piosenki, nie zwracamy na to zbytniej uwagi. Uśmiecham się wtulona w silne ramiona Tobiasa. Zastanawiam się czy obchodzą go Nieustraszeni, którzy się nam teraz przyglądają. W końcu nie na co dzień widuje się spokojnego Cztery, który na dodatek tańczy. Unoszę głowę do góry w ciemności szukając jego ust. Tobias spogląda na mnie w dół i pochyla się żeby ułatwić mi zadanie. Nasze wargi łączą się w długim, wilgotnym pocałunku. Gdy mijają kolejne 3 piosenki Tobias w końcu się ode mnie odsuwa i bierze za rękę. Domyślam się gdzie nas prowadzi i przyspieszam kroku. Mocniej ściskam jego dłoń i śmiejąc się, zaczynamy biec do naszego apartamentu.

Tobias
Budzę się i odkrywam, że Tris na mnie patrzy. Uśmiecham się, a ona pochyla głowę i lekko całuje mnie w usta.
- Dzień dobry. – mówi cicho.
- Rzeczywiście, jest dobry, skoro zostałem powitany w taki przyjemny sposób. – podciągam się na ramionach i przejeżdżam ręką po dość dużym już zaroście. Odkąd tu przyjechaliśmy, nie miałem czasu się ogolić. – Długo już nie śpisz?
- Jakieś 5 minut. Nie chciałam Cię budzić – Tris opada na poduszkę i opuszkami palców kreśli jakieś wzory na mojej klatce piersiowej. Chwytam jej dłoń i delikatnie całuję.
- Musimy się ubierać. Dzisiaj zebranie. – Tris zaciska usta w cienką linie. – Ja też się stresuję. Zauważ, że to tylko dwie do trzech godzin. Potem możemy robić co chcemy. – uśmiecham się lekko i głaszczę ją po policzku, próbując pocieszyć w jakikolwiek sposób. Tris wzdycha i podnosi się z łóżka.
- No to chodźmy. Trzeba jeszcze wszystkich zwołać. – Tris podnosi ręce do oczu i widzę jak obraca w dłoniach obrączkę. – A znając Christinę, nie obejdzie się bez pisków. – przewraca oczami i idzie do łazienki. Śmieję się i obserwuję całą drogę jaką przebywa Tris. W końcu zmuszam się do wyjścia spod ciepłej kołdry i idę po jakąś bluzę. Nadal śpimy w ubraniach, to nawyk którego nie da się od tak porzucić. Zaczynam smażyć jajka, gdy Tris wychodzi z toalety.
- Skończysz za mnie? – rzucam przez ramię. Odpowiedzią jest pocałunek w policzek ale Tris teatralnie odsuwa się i chwyta za usta.
- Tak wiem, właśnie idę się ogolić. – uśmiecham się i celowo przejeżdżam brodą po jej policzku. Tris przewraca oczami i podchodzi do patelni śmiejąc się pod nosem. Z ręcznikiem na biodrach wychodzę z łazienki. Już nie mogłem wytrzymać, gdy czułem jakie zapachy niosą się z kuchni. Gdy wychodzę zza progu zauważam, że wszystko jest już gotowe, a Tris siedzi przy stole i wcina swoją porcję jajecznicy.
- Taka byłaś głodna, że na mnie nie zaczekałaś? – wchodzę i opieram się o ścianę.
- Siedziałeś w tej łazience dłużej ode mnie. I tak, wyobraź sobie, że taka byłam głodna. – po tych słowach teatralnie napycha sobie do buzi przeraźliwie wielki kawałek jajka. – Mmmm, jakie pyszne. – przełyka i rozciąga usta w szerokim uśmiechu. – Będziesz tak stał i patrzył czy zamierzasz w końcu do mnie dołączyć? – unosi brwi. Śmieję się i podchodzę do stołu. Siadam naprzeciwko Tris, ale nagle coś w jej zachowaniu się zmienia.
- Tris? Co się stało? – marszczę brwi chwytając widelec do ręki.
- Chyba nic. To znaczy coś się stało. Ale nic złego. Chyba. – patrzę na nią coraz bardziej nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- Możesz prościej? – odkładam sztućce i całą swoją uwagę skupiam na Tris. 
- Miałam Ci to powiedzieć, wczoraj… ale właściwie to sama się wczoraj o tym dowiedziałam. Cara chciała mnie przebadać, ponieważ bała się o tą ranę po nożu. I przy okazji wyszło coś nowego… - Widzę jak Tris się czerwieni. Nerwowo rozmazuje jajko po talerzu. Nagle do mnie dociera. Prostuję się na krześle.
- Jesteś w ciąży. – mówię bez tchu.

Tris
Kiwam głową. Nie mam pojęcia czy to dobrze czy źle. Nagle Tobias zrywa się z krzesła, sprawiając, że wywraca się ono do tyłu i w jednej chwili znajduję się w jego objęciach. Zaczynają nachodzić mnie czarne myśli. Boję się, że znowu coś pójdzie nie tak.
- Tym razem się uda. – Tobias szepcze, całując mnie w czoło, tak jakby czytał mi w myślach. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę. – podnoszę głowę do góry i widzę jak Tobias się uśmiecha, ale w jego oczach zauważam także niepokój, który dobrze znam. Ja odczuwam taki sam. Będzie on nam towarzyszyć już do końca. – Jednego nie rozumiem.
- Czego? – pytam i opieram się o jego klatkę piersiową.
- Skoro ten mężczyzna przeszył Ci brzuch nożem, jakim cudem dziecko ocalało?
To samo pytanie zadałam Carze.
- Podobno wiedział gdzie musi ciąć, w końcu był lekarzem. Tak stwierdziła Cara. – tłumaczę i obserwuję jak ciężko przyswoić mu tą informację. Też na początku nie mogłam tego zrozumieć, ale po dłuższej rozmowie z Erudytką uznałam, że w jakimś stopniu jest to możliwe. Chłopak bierze głęboki oddech i przerywa ciszę:

 – Dobra, chodźmy bo się jeszcze spóźnimy. – Tobias wypuszcza mnie z ramion i całuje w policzek.
- Nic nie zjadłeś. – zatrzymuję go zanim zrobi pierwszy krok w stronę drzwi.  – Aż tak źle nie gotuję.
- Gorzej. – Tobias uśmiecha się i nie odrywając ode mnie oczu wsuwa całą jajecznice od ust. Śmieję się i idę do szafy. Wyciągam stare czarne dżinsy i kurtkę i rzucam je Tobiasowi.
Gotowi zmierzamy do Pire. Tam ustaliliśmy zbiórkę. Ze smutkiem spoglądam na stanowisko do robienia tatuaży. Trzeba znaleźć nowego tatuażystę. Kręcę głową i uwalniam się od przykrych myśli. Na widok znajomych uśmiecham się, ale w przypływie strachu chowam za siebie rękę z obrączką. Nie wstydzę się tego, w żadnym wypadku, ja po prostu boję się reakcji Christiny, ale gdy tylko się do niej zbliżam, już wiem, że się czegoś domyśla. Otwiera buzię, żeby coś powiedzieć, ale ja zakrywam jej usta dłonią.
- Christina, najpierw proszę Cię o spokój, dobrze? – patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami udając niewiniątko. Biorę głęboki oddech i wyciągam rękę zza pleców. Oczy Christiny rozszerzają się do granic możliwości, czuję jak ktoś szarpię mnie za rękę.
- Tris?! Czy on Ci się…? – to Shauna, a jej usta są otwarte w niemym zdziwieniu. Odrywam rękę od ust Christiny i obie zaczynają piszczeć, jednocześnie mnie ściskając. Są ode mnie większe, dlatego musi to bardzo dziwnie wyglądać. Pewnie mnie nawet spod nich nie widać.
- Wczoraj. – mówię i zdobywam się na uśmiech.
- I dopiero teraz nam to mówisz?! – Christina wydaje się oburzona, ale zaraz potem znowu zaczyna podskakiwać w radości. Postanawiam na razie nie mówić im o ciąży. Po prostu nie chcę zapeszać. Po paru minutach zmierzamy na tory kolejowe i oczekujemy na przyjazd pociągu.

Nie jestem zadowolona. Jestem bardzo niezadowolona. No po prostu nie mogę jakoś składnie złożyć myśli Tris. Uhhh! 
Mam chociaż nadzieję, że Wam się podobało i aż tak bardzo nie widać tych niedociągnięć :/ 
Dziękuję za Waszą aktywność :***

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 41.

2 dni później.

Tobias
Nowicjusze zjawią się za około 3 tygodnie. Jutro jedziemy do siedziby Erudycji. Jestem co do tego sceptycznie nastawiony. Nie wiem jak na to zareaguje Tris. Czas, który tam spędziła nie zaliczał się do przyjemności. Mi też nie będzie tam zbyt komfortowo. Właśnie zmierzam do naszego apartamentu. Jestem mokry i muszę się przebrać, ponieważ około godzinę ćwiczyłem na sali z Zeke’m i Gusem. Był z nami Amar, ale on nie brał udziału w treningu. Miło, że wrócił do nas z Agencji. Teraz w końcu nie musi się ukrywać. Na spotkaniu będzie pięciu przedstawicieli z Agencji i po siedmiu z każdej frakcji. Razem wybierzemy po trzech liderów. Wspólnie się naradziliśmy i zdecydowaliśmy, że do Erudycji pojedziemy ja, Tris, Zeke, Shauna, Amar, Christina i Daniel. Mimo że Daniel nie przebywał w Nieustraszoności, stwierdziliśmy, że nadaje się na jej członka. W końcu docieram do naszego mieszkania i bez zawahania otwieram drzwi.
- Tris? – przekraczając próg jednocześnie ściągam wilgotny podkoszulek. Już od pewnego czasu czujemy się pewniej w swoim towarzystwie. Zaglądam do łazienki, ale nigdzie jej nie znajduję. Pewnie wyszła gdzieś z Shauną. Ściągam resztę ubrań i wchodzę pod prysznic. Po kąpieli wyciągam z lodówki kawałek czekoladowego ciasta i idę pod szafę, żeby włożyć odpowiedni strój. Dotykam wybrzuszenia w tylnej kieszeni moich spodni. Myślę, że już jestem gotowy. Teraz pytanie czy ona jest. Wybieram czarny, w miarę elegancki sweter. Biorę głęboki oddech i wychodzę z mieszkania. Póki mam odwagę, aby to zrobić, muszę znaleźć Tris.
Pierwszym celem jest apartament Christiny. Pukam do drzwi i cierpliwie czekam na otworzenie drzwi.
- Cześć, jest tutaj Tris? – uśmiecham się lekko gdy za progiem ukazuje się Christina. Ma mokre włosy, a jej mina wyraża zakłopotanie. Marszczę brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi, aż wreszcie odkrywam powód jej zmieszania. Zza jej pleców wyłania się Daniel owinięty w pasie ręcznikiem. Próbuję powstrzymać śmiech i wychodzi z tego pojedyncze parsknięcie. Zakrywam dłonią usta i patrzę na Christinę przepraszająco.
- Nie, nie ma. – Mimo, że pochodzi z Prawości na jej twarzy wykwita rumieniec. Zawstydziłem Prawą. Sukces.
- To… ja nie będę przeszkadzał. – uśmiecham się przepraszająco cały czas próbując przestać trząść się ze śmiechu. Christina tylko patrzy na mnie z konsternacją i zamyka drzwi. Odwracam się i kręcąc głową zmierzam w stronę jamy. Jest nas tutaj coraz więcej. Myślę, że ilość członków Nieustraszoności wreszcie wróciła do normy i życie znowu przypomina takie, jakie wiedliśmy wcześniej. Z tą różnicą, że teraz jesteśmy bezpieczni. W jamie puszczono muzykę i zanosi się na imprezę. Nigdy nie brałem w takim czymś udziału. Po prostu mnie to nie bawiło. Zobaczymy czy tym razem się to zmieni. Mimo że tak myślę nie za bardzo chce mi się w to wierzyć. Przeciskam się przez grupę krzyczących i śmiejących się Nieustraszonych. Wchodzę na schody i próbuję dostrzec małą blondynkę kręcącą się wśród rozszalałego tłumu. W końcu ją dostrzegam, ale znajduje się tam gdzie najmniej spodziewałem się ją znaleźć. Szybkim krokiem ruszam w stronę mostu nad przepaścią. Idę od przeciwnej strony dlatego Tris od razu mnie zauważa.
- Hej. – mówię cicho, starając się nie zakłócić spokoju jaki tutaj panuje. Z dala od głośnej muzyki i wrzasków. Tylko szum wody. Idę w ślady Tris i opieram się o barierki.
- Hej. – odpowiada, ale nie odwraca wzroku od potoku rwącej rzeki.
- Coś się stało? – pytam odgarniając jej kosmyk włosów za ucho. Jej włosy są już prawie takiej samej długości jak dawniej, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Tris chwyta moją rękę i splata nasze palce.
- W sumie to nic. Tylko myślę nad przeszłością. – ja też wbijam wzrok w przepaść.
- Tak, jest nad czym myśleć. Ale lepiej tego nie robić. Tris, nie możesz cały czas patrzeć wstecz. To nie działa na naszą korzyść. Lepiej myśl o tym co jeszcze nas czeka. Nareszcie możemy odetchnąć.
- Może i tak. – jej głos przechodzi w szept i zapada między nami cisza. Po jakimś czasie Tris ją przerywa.- Chcę być instruktorem,

Uśmiecham się lekko.
- Musimy wymyślić Ci przydomek. – mówię. Od mojego przyjścia ani razu na siebie nie spojrzeliśmy. Potok nas zahipnotyzował. Jest w tym coś relaksującego.
- Tris już Ci się znudziło? – dostrzegam na jej twarzy cień uśmiechu.
- Nie, ale może być zabawnie. – śmieję się z tego w jaki sposób wypowiedziała to zdanie.
- Powinnam zgłosić się do Amara. To spec od ksywek. – na dźwięk tego imienia w mojej głowie pojawia się pomysł.
- Już wiem.
- Hm? – Tris zachowuje się tak spokojnie. To do niej nie podobne. Takie… inne.
- Sześć. – szeroko się uśmiecham. Spoglądam na Tris z nadzieją, że w końcu na mnie spojrzy. Podnosi wzrok i gdy tylko napotykam jej spojrzenie, schodzi ze mnie napięcie.
- Podoba mi się. – Tris uśmiecha się lekko i staje na palcach żeby pocałować mnie w policzek. Nachylam się aby jej to ułatwić i znowu obserwujemy dno przepaści. – Tobias, nie możemy pozwolić, żeby w tym roku to się wydarzyło. – Marszczę brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi. Jedno spojrzenie na rzekę i już wiem co ma na myśli.
- Nie wydarzy się. Przysięgam Ci. Teraz wszystko jest inaczej. – Biorę głęboki oddech i powoli odrywam ręce od barierki. Łapię Tris za rękę i też ją do tego zmuszam. Patrzy na mnie niezrozumiale. – Mając na myśli wszystko… mam też na myśli nas. Nie chcę, żebyś dłużej była moją dziewczyną. – Wyduszam to z siebie z wielką trudnością i obserwuję jak oczy Tris się rozszerzają, a usta otwierają w zdziwieniu.


Matko nigdy nie spodziewałam się takiego odzewu w komentarzach! <3 Dziękuję :*****

sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 40.

Tris
W jednym momencie wszystko wraca na swoje miejsce. Czuję się jak po kilkugodzinnej drzemce. Nie otwieram oczu, boję się tego co mogę zobaczyć. Ostatnie co pamiętam to ból. Nie żyję? W takim razie co to za odgłosy? Ktoś głośno oddycha. Ruszam palcami prawej ręki, o dziwo udaje mi się to. Nic mnie nie boli. Szybko otwieram i zamykam oczy. To jedno mrugnięcie pozwala mi się trochę uspokoić. On tu jest. Delikatnie się unoszę. Głowa Tobiasa leży na łóżku. Jego ręka ściska moją dłoń. Widzę jak jego ramiona się trzęsą. Płacze? Spoglądam w bok i zauważam strzykawkę. O co tu chodzi? Zamykam oczy i wszystkie wspomnienia wracają.

Pokój przesłuchań. Luna. Tortury. Ciemność. 

Zaraz po tym jak straciłam przytomność ponownie obudziłam się właśnie tutaj. Mężczyzna kucał przy małym stoliku i pisał coś na kartce. Zapytałam go gdzie jestem. Zerknął na mnie i tylko się uśmiechnął. Podszedł, włożył dwie rzeczy do szufladki i ją zamknął. Jedyne słowa, które do mnie powiedział, brzmiały: „Ocaliliście nas.”. Po tym usłyszeliśmy huk na korytarzu. Wyciągnął coś z kieszeni i poczułam ukłucie w ramieniu. Ostatnimi przebłyskami świadomości dostrzegłam jak człowiek, który mnie uratował upada na ziemię po strzale w głowę. 
Otwieram oczy. Tobias nadal nie drgnął. Delikatnie ściskam rękę, którą zamknął w swoim uścisku. Widzę jak jego ciało się spina. Próbuję coś powiedzieć, ale nie mogę. Straciłam głos? Mimo, że nic mnie nie boli, jestem ogromnie zmęczona. Ledwo utrzymuję otwarte oczy. Mobilizuję siły i ściskam drugi raz. Tobias podnosi głowę i nasze spojrzenia się spotykają. 
- Tris. – na dźwięk jego głosu mam ochotę się rozpłakać. Problem w tym, że nie na to siły. Jestem w stanie tylko lekko się uśmiechnąć. – TRIS! – Usta Tobiasa w jednej chwili odnajdują moje, a całe moje ciało przenikają rozkoszne dreszcze. Z wysiłkiem unoszę ręce i przyciskam je do szyi Tobiasa, żeby przyciągnąć go bliżej. Z jego ust wyrywa się jęk i pogłębiam pocałunek. Jego dotyk doprowadza mnie do szału. Nagle zapominam o całym zmęczeniu i sięgam w dół w poszukiwaniu zamka jego kurtki. – Tris. – Tobias szepcze mi w usta. Nie mogę złapać oddechu. – Przepraszam, ale musimy przestać. – mimo tego co mówi, nie przestaje mnie całować. Nagle odrywa się do mnie. Patrzy mi głęboko w oczy i przesuwając palcem po moich ustach mówi. – Kocham Cię, Beatrice. – uśmiecham się słysząc moje pełne imię. Głaszczę go po policzku, na którym widać już lekki zarost.
- Ja też Cię kocham, Tobias. – po tych słowach, Tobias składa na moich ustach krótki, słodki, delikatny pocałunek. Spoglądam w dół i z zaskoczeniem stwierdzam, że Tobias na mnie leży. Kiedy zdążył się przemieścić? Rozciągam usta w szerokim uśmiechu i wyzywająco na niego patrzę. – To może pozwól mi wstać? – Jego również zaskakuje to w jakiej jesteśmy pozycji, ponieważ na moment szeroko otwiera oczy. Mruczy coś pod nosem i ze mnie schodzi. Siada na swoim prowizorycznym krześle, a ja podnoszę się z łóżka. W takim ułożeniu jesteśmy na tej samej wysokości. Ja siedząca na łóżku, on na szafce. Nie wiem ile czasu spędzamy po prostu na siebie patrząc. Po upływie jeszcze paru sekund ostrożnie schodzę z łóżka, sprawdzając czy wszystko ze mną w porządku i siadam na kolanach Tobiasa oplatając go nogami w pasie.
- Jedźmy do domu. – szepczę wtulona w jego szyję.
- Nic nie sprawi mi większej przyjemności.- odpowiada i całuje mnie w policzek. Powoli ściągam nogi na dół, ale ku mojemu zdziwieniu Tobias nie pozwala mi tego zrobić. Patrzę na niego marszcząc brwi. – Masz coś przeciwko temu, żebym zaniósł Cię do wozu? – na jego twarz wypływa szelmowski uśmiech. Kręcę głową i się uśmiecham. Tobias jeszcze raz całuje mnie w policzek i podnosi. Okręca się dookoła swojej osi i zaczynamy się śmiać. Nie przestając chichotać wychodzimy, a raczej Tobias wychodzi, na korytarz. Jedno spojrzenie na hol i nasze śmiechy się urywają. Około czterdziestka Nieustraszonych gapi się na nas z szeroko otwartymi oczami. Tobias stawia mnie na ziemi. Zaczerwieniona poprawiam swój podkoszulek. W jednej chwili cała powaga sytuacji znika i wszystkie pięści zebranych na korytarzu ludzi wzbijają się w górę z towarzyszącymi temu wrzaskami radości. Tobias tylko całuje mnie w czoło i się uśmiecha. Z tłumu wybiegają Shauna i Zeke. Shauna z trudem powstrzymuje łzy gdy mnie przytula. Zeke i Tobias również przyjaźnie się ściskają. Z tłumu wychodzi jeszcze jedna osoba. Na jej widok wszystko przestaje się liczyć. Podbiegam do mojej zaginionej przyjaciółki.
- Christina! – krzyczę podczas gdy wyduszamy z siebie nawzajem powietrze wzajemnymi uściskami. – Wszystko w porządku?
- To raczej ja powinnam Ciebie o to spytać! – patrzy na mnie z wyrzutem, ale dostrzegam w jej spojrzeniu iskierki radości. – Byłaś martwa!
- No właśnie. Była. A teraz chodź. Musimy zdążyć na nasz transport. – odzywa się nieznajomy głos i chłopak, którego nie znam podchodzi do Christiny i ją przytula. Nie mam pojęcia kto to jest. Jest dobrze zbudowany, ma krótkie, zaczesane na bok, brązowe włosy i zielone oczy. Z  uśmiechem się odwracam i przeciskam przez wiwatujący tłum. Docieram do Tobiasa, a ten obejmuje mnie w pasie i całuje w policzek. Nagle podcina mi nogi i ponownie znajduję się w powietrzu.
- Obiecałem, że Cie zaniosę. - mówi patrząc przed siebie. Jest szczęśliwy. Przytulam się do jego piersi.
W takim nastroju docieramy aż do Chicago.


Mam nadzieję, że nic nie spieprzyłam w tym rozdziale i że się podobał xd Dziękuję, że ostatnio tak bardzo się udzielacie w komentarzach, bo kiedyś było po 1 kom pod rozdziałem, a teraz zwykle jest ich około 5! <3 Wasze opinie naprawdę pomagają i motywują dlatego pamiętajcie żeby zawsze po sobie coś zostawiać :D <3 Dziękuję i do następnego :*

czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 39.

Tobias
Naciskam klamkę. Otwarte. Połowa napięcia ze mnie schodzi. Odwracam głowę w stronę Zeke’a i Shauny.
- Nie idźcie za mną. – kiwają głowami w odpowiedzi.
Wchodzę do pomieszczenia. Wygląda tak samo jak wszystkie ale może się tak bardzo od nich różnić. Delikatnie zamykam za sobą drzwi. Nie odwracając się w stronę jedynego pokoju zamykam oczy. Biorę głęboki oddech i ustawiam się plecami do drzwi. Pokonuję ten mały ciasny korytarzyk w dwóch krokach. Uchylam kolejne drzwi. Nic. W moich oczach zbierają się łzy. Nie ma jej tutaj. Otwieram drzwi szerzej i wtedy ją zauważam. Bez ruchu leży na łóżku przy przeciwległej ścianie. Głośno wciągam powietrze. Powoli podchodzę do łóżka. Kręci mi się w głowie i muszę podtrzymać się ściany. Kucam przy ciele Tris na wysokości jej klatki piersiowej. Pełen nadziei spoglądam czy oddycha. Niepotrzebnie cały czas się pocieszam. Nie zauważam żadnego ruchu. Jest przykryta prześcieradłem do szyi. Lekko odchylam materiał i zerkam na ranę w brzuchu. Ktoś ją przebrał, ponieważ jej ubranie jest czyste. Z powrotem spoglądam na jej twarz. Znowu wygląda tak spokojnie. Chociaż zaledwie 6 godzin temu była pełna życia. Odgarniam jej blond włosy z czoła. Zero reakcji. Mam ochotę ją przytulić, pocałować, cokolwiek. Ale wiem, że żaden mój gest nie zostanie odwzajemniony.  Łzy spływają mi po policzkach. Jest zimna a to oznacza, że nie ma nadziei. Chwytam jej sztywną dłoń i przytulam sobie do policzka. – Tris…- szepczę. Mam zamiar kontynuować, ale sam nie wiem co powiedzieć. Ona i tak tego nie usłyszy, nie odpowie, nie uśmiechnie się. Odwracam głowę w prawo. Za drzwiami stoi malutka szafeczka. Po co to tutaj jest? Spoglądam na Tris, lekko głaszczę ją po policzku po czym sięgam do szufladki. Zaskoczony wciągam powietrze. Kartka. List od Tris? Niemożliwe, była nieprzytomna. Człowiek w takim stanie nie potrafiłby czegokolwiek napisać. Podnoszę kartkę i marszczę brwi. Strzykawka. Podsuwam tajemniczą notkę pod nos i zaczynam czytać koślawo napisane litery.
"Jeśli to czytasz, to ja zapewne już nie żyję.
Założę się, że uznałeś mnie za zdrajcę.
Rozumiem to ale jeśli Ci na niej zależy, to
Zrób to co jest tu napisane. Wbij strzykawkę w jej
Ramię i wciśnij tłok. Wstrzyknij jej wszystko. 
Po upływie godziny powinna się obudzić. Jeśli
Tego nie zrobi… no cóż. Starałem się.
Musisz mi uwierzyć, że nie było innej drogi.
Jeszcze jedna rzecz. Dowiedziałem się, że szukaliście
Również innej dziewczyny. Żyje i jest
w mojej kwaterze. Budynek B16. Przeniosłem ich 
tam. Wiedzą, że są bezpieczni i na Was czekają.
Jeśli nie chcesz, nie słuchaj mnie. Ale dla twojej dziewczyny
Ta strzykawka to jedyna szansa.
Powodzenia."
Patrzę zszokowany na świstek papieru. Jaki on miał w tym wszystkim interes, że to zrobił? Odrzucam wszystkie myśli w kąt i w jednej chwili podejmuję decyzje.
- ZEKE! SHAUNA! – krzyczę, zaczynam się trząść. To idiotyczne, ale znowu liczę na cud. Znowu mam nadzieję, że Tris może żyć. Wbiegają do pokoju z pistoletami gotowymi do strzału. Gdy Shauna zauważa ciało Tris odruchowo odrzuca ją do tyłu i zamiera w progu drzwi. Zeke stara się wytrzymać ten widok ale widzę, że bardzo stara się odwrócić wzrok.
- Budynek B16. Prawdopodobnie tam jest Christina, Elliot, Katy i Daniel. Biegnijcie.
- Zaraz, a ty..? 
- Poradzę sobie. – wchodzę mu w słowo. – Szybko, jeśli dotarli tam żołnierze Luny…
- Przestali walczyć. – teraz to on mi przerywa.
- Przestali? Tak po prostu?
- Luna nie żyje. Nie mają po co walczyć. Potem Ci wyjaśnimy. – Zeke spogląda na mnie z niepokojem. Kręci głową i wychodząc zabiera ze sobą skamieniałą Shaune.
Wyciągam strzykawkę z opakowania, bez najmniejszego zastanowienia wbijam ją w ramię Tris i naciskam tłok. Cała substancja wlewa się w żyły Tris. Zamykam oczy.
- Tris, masz godzinę. Lepiej dla Ciebie żebyś się obudziła. – szepczę ściskając jej dłoń.
                                                                    ***
Patrzę na zegarek. Zostało 15 minut. Shauna i Zeke jeszcze nie wrócili. Siedzę na małym stoliku, który podsunąłem sobie, ponieważ było mi niewygodnie. Bawię się palcami Tris. Może to moje zwidy, ale mam wrażenie, że jej ciało jest bardziej rozluźnione. W pewnym momencie zahaczam czymś o krawędź łóżka. Naszyjnik. Zagryzam wargę żeby znowu się nie rozlecieć. Rozpinam go i ściągam z nadgarstka. Nachylam się nad Tris. Muskam ustami jej nadal zimne czoło i delikatnie unoszę jej głowę. Zapinam wisiorek i delikatnie poprawiam diamentową dziesiątkę na jej piersi. 7 minut. Pogrążam się we wspomnieniach. To nie możliwe żeby tyle przetrwała i nagle zmarła od zwykłego pchnięcia nożem. To by było za proste. Moje rozmyślania przerywa huk w przedpokoju. Do pomieszczenia wlatuje zapłakana Christina.
- O mój Boże… - szepcze i natychmiast podbiega do łóżka. Widzę, że przeraża ją widok Tris w takim stanie.  Ja już trochę się przyzwyczaiłem. – Czy ona….
- Jeszcze nie wiem. Ale to sprawa minuty. – odpowiadam cicho, stale głaszcząc dłoń Tris. – Proszę, moglibyście? – Wszyscy domyślają się o co proszę i posłusznie wychodzą z pomieszczenia. Godzina. 60 minut upłynęło. Tris nie oddycha, nie rusza się, nie mówi. To było pewne. Opuszczam głowę na łóżko. – Tris, błagam nie zostawiaj mnie. – mamroczę w mokre od moich łez prześcieradło. Spoglądam na nią oczekując odpowiedzi. Znowu ganię się w myślach. Na co ja liczę? Ręką ocieram łzy i znowu kładę głowę na łóżku. Chcę tu usnąć. Usnąć i się nie obudzić. Powoli odpływam. Śnię o tym jak Tris mnie pociesza. Nie wiem co ma pójść dobrze. Czuję ucisk na dłoni. Uśmiecham się przez sen. Jak miło znowu to czuć…
Otwieram oczy, ale nadal nie podnoszę głowy. To sen? Nie, to było zbyt realistyczne. Kolejne ściśnięcie dłoni. Boję się popatrzeć w górę.
Boję się.
Nie mogę.
Muszę.
Robię to.
Wielkie, szeroko otwarte, niebieskie oczy wpatrują się we mnie. Jestem w stanie powiedzieć tylko jedno słowo.
- Tris.

Hihi, taki psikusik <3 :* :D

środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 38.

Tobias
Mężczyzna w kapturze chwyta ciało Tris i zaczyna wychodzić. Gdy przekracza próg, prawie niezauważalnie spogląda w moją stronę. Błyśnięcie czarnych oprawek okularów powoduje u mnie kolejny atak wściekłości. Wrzeszczę, płacząc i bijąc pięściami w szybę. W pokoju nikogo nie ma, ponownie mnie zamknęli. Lepiej dla nich, bo jeśli ktoś by tu został, leżałby już martwy.
- To ty! Dlaczego!? Zostawcie ją! – powoli opuszczają mnie siły. Osuwam się na ziemie. – Zostawcie… – tym razem to naprawdę się wydarzyło. Jak mogłem na to pozwolić? Zwijam się w kulkę i kołyszę w panice. Nigdy już jej nie zobaczę. A jeśli tak, to zimną i milczącą. Zaczynam płakać na głos. – TRIS JAK MOGŁAŚ?! – wydzieram się do szarych ścian. Chwytam krzesło i rozbijam je na ścianie. – Jak?! Przecież mi obiecałaś! – Z całej siły kopię w stół, a on obraca się w powietrzu zanim spada na ziemie. Opadam na kolana i chowam twarz w dłoniach. – Dlaczego to się stało? – szepczę w zimną podłogę. Po minucie zupełnej ciszy, do pokoju wkraczają żołnierze.
- Chyba nie jesteś taki twardy, za jakiego się uważasz? – mężczyzna szczerzy się do mnie, równocześnie mnie podnosząc. Wszystko mi jedno co ze mną zrobią. I tak nie mam powodu, aby tu dłużej tkwić.
- Nic się nie bój. Dla Ciebie mamy jeszcze pewne plany. – żołnierz klepie mnie w plecy. Nie idziemy do mojej poprzedniej kwatery. Schodzimy dwa piętra w dół. Mężczyźni wprowadzają mnie do jasnego pokoju, z brudnym kocem w kącie. Gdy przechodzę przez próg, nogą potrącam talerz z jedzeniem. Nie odwracając się zmierzam w stronę koca. Siadam na nim i otępiały skubię frędzle mojego prowizorycznego łóżka. Opieram ręce na podciągniętych kolanach. Oni specjalnie zrobili to na moich oczach? Przecież to oczywiste, że teraz na pewno już nic im nie powiem. I na dodatek on. Zabił ją lekarz, który mnie ratował. Powiedział, że na nas liczy. Moje palce prześlizgują się pod kocem i natrafiam na coś twardego i zimnego. Natychmiast wyciągam to na wierzch i podnoszę przed oczy. Niemożliwe. Spuszczam głowę i znowu łzy zaczynają płynąć mi z oczu. Na mojej wyciągniętej ręce kołysze się diamentowa dziesiątka Tris. Biorę breloczek do ręki i mocno ściskam. Przyprowadzili mnie tu aby mnie złamać. Fakt, że znalazłem tu jej wisiorek musi być przypadkiem. Wątpię w to, że Tris zostawiłaby go tutaj dobrowolnie. 
Drzwi się otwierają i do mojej celi wchodzi sama Luna Thompson.
- Tak mi przykro z powodu Prior. – patrzy na mnie obojętnie. Jednak widzę jak kącik jej ust drga w uśmiechu. – Naszego kolegę poniosło. Już zapłacił za to co zrobił. – Co? Nie ustalili tego? Działał na własną rękę? Ukrywam moje emocje. Nie mogę ich pokazać. 
- Widzieliśmy Cię w gorszym stanie. Śmiało, możesz płakać. – Nadal spogląda na mnie z góry. Jak ona to wszystko przewiduje? – Ale teraz chodźmy. Mam nadzieję, że nam pomożesz. – Odwraca się do tyłu, a gdy przechodzi koło żołnierzy daje im jakiś znak, ponieważ oni nagle ruszają w moją stronę. W ekstremalnym tempie zawiązuje sobie naszyjnik Tris na nadgarstku i chowam pod rękaw. Podnoszą mnie i wyprowadzają na korytarz. Jesteśmy przy schodach, gdy ciszę przerywa wybuch. To coś na dole. Luna nagle odwraca głowę i zagląda przez barierki schodów na dół. Widzę w jej oczach strach. Czyli zdaje sobie sprawę, że jej władza tutaj jest krucha. Kręci palcem w powietrzu. Daje sygnał żeby zawracać. Mężczyźni i ja szybko się odwracamy i zaczynamy iść, ale Luna nie ma takiej szansy. Jeszcze na moich oczach kula, wystrzelona przez kogoś z dołu, rozbija jej czaszkę. Żołnierze puszczają mnie i uciekają w głąb korytarzu. Ja zostaję. Nie chce być tutaj bez Tris. Ludzie w czarnych kombinezonach wbiegają na piętro. Opieram się o ścianę i z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, czekam na to co się stanie. Mężczyźni, i co dziwne, kobiety trzymają mnie na celowniku i sprawiają wrażenie jakby na kogoś czekali. Ostatni wbiegają kobieta i mężczyzna. Znam ich. Zeke leci do mnie, żeby mnie przytulić. Gdy on obejmuje mnie ramionami i się śmieje, ja tylko czekam w bezruchu aż przestanie. Może on ma powody do uśmiechu, ale ja nie. Shauna wyczuwa, że coś się stało i odsuwa ode mnie Zeke’a.
- Cztery? - patrzy na mnie. – Tris? – Shauna rozgląda się w panice. Wie, że nigdy bym jej nie zostawił samej. Na dźwięk jej imienia w moich oczach zbierają się łzy.
– To niemożliwe. – słyszę jak Zeke szepcze sam do siebie.
-  Zabili ją na moich oczach, wiesz Zeke? – po tych słowach po policzku spływa mi samotna łza. Shauna podchodzi i mnie obejmuje. Ona również płacze.
- Cztery, musimy iść. – przyjaciółka szepcze mi w ramię i powoli się ode mnie odrywa.
- Musimy znaleźć Tris. Nawet jeśli jest martwa, nie zostawię tu jej samej. – patrzę jej prosto w oczy. Shauna widzi, że mnie nie przegada i kiwa głową.
- Dobra, masz jakiś pomysł?
- Nie. Trzeba będzie przeszukać każdy pokój. – mówię beznamiętnie. Jestem wyprany z emocji.
- Nie mamy na tyle czasu. W budynku jest 6 pięter, starczy nam czasu na połowę.
- Weźcie 2, 4 i 6. Ja pójdę na 3. Dam sobie rade. Tylko dajcie mi broń. – odpowiadam. Nieustraszony, którego nie znam podaje mi pistolet, a ja nic nie mówiąc odwracam się. Biegnę na trzecie piętro. Ona musi gdzieś tu być. Pierwsze dwa pomieszczenia są puste. Trzecie jest zamknięte i strzelam w zamek, żeby się otworzyły. Wkopuje je do środka, ale nic nie znajduję. Wszystkie kolejne są zamknięte i muszę strzelać w zawiasy. Przy każdym zamkniętym zamku czuję nadzieję. Ale wiem, że to nie jest możliwe. To był śmiertelny cios.
Wchodzę do ostatniego pomieszczenia i spokojnie się po nim rozglądam. Uwolnię się od tego całego ciężaru. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem. Może i jest to oznaka słabości. Może i nie jestem Nieustraszony. Ale ja nie chcę już tutaj być. Oglądam pistolet w rękach. Ładuję jeden nabój i unoszę broń do góry. Przykładam ją do skroni. Otwieram oczy, żeby jeszcze raz zobaczyć to, co zostawiam za sobą. Ale przed sobą zamiast pustego korytarza, zauważam Shaune. 
- Cztery, nie rób tego. – wyciąga do mnie dłoń. – Zastanów się. Ona by tego nie chciała. – Podchodzi do mnie coraz bliżej.
- A skąd ty wiesz czego by chciała? Nie znałaś ją tyle, ile ja. To nie ty ją kochałaś. To nie ty chciałaś mieć z nią rodzinę… dzieci. – Shauna nagle zerka w bok. Widzę cień, który przemyka obok mnie i ktoś mocno pcha mnie na ścianę, a broń wypada mi z ręki. Zeke przyciska mnie do ściany.
- Co ty sobie myślałeś?! – krzyczy mi prosto w twarz. – Zabijesz się i tyle?! I doskonale zdajesz sobie sprawę ,że ona tego by nie chciała! – jeszcze raz mocno przyciska mnie do ściany i się ode mnie odsuwa.
- Nie znaleźliście jej prawda? – pytam niewzruszony. Zeke kręci głową.
- Nigdzie nie ma po niej śladu. – podnosi moją broń z podłogi.
- Szkoda, że nie ma jakiegoś magicznego słowa, które otwierałoby przejście do pomieszczenia, w którym ją trzymają. – słyszę te słowa i zamieram. 
- Kto to powiedział? – rozglądam się po tłumie Nieustraszonych na korytarzu. Młody blondyn podnosi rękę i patrzy na mnie z przestrachem.
- Przepraszam, ja nie chciał…. – nie daję mu dokończyć.
- Jeśli to prawda, przysięgam Ci, że będę twoim dłużnikiem do końca życia. – mówię, ściskając go za kołnierz kurtki. Patrzy na mnie zdezorientowany, ale mnie to nie obchodzi. Jak mogłem o tym nie pomyśleć. Biegnę przez korytarze szukając właściwego numeru. Wszystko składa się w jedno. Najpierw to, że lekarz mówi mi o jakichś liczbach, potem bez pozwolenia Luny zabija Tris, a teraz nigdzie nie możemy znaleźć jej ciała. Magiczne hasło. 326. To numer pokoju!
Dobiegam do drzwi z właściwym numerem. Wszyscy za mną biegli i teraz w ciszy czekają na mój ruch. Nic dziwnego, że nikt tutaj nie był. Te drzwi są zupełnie poza obszarem w którym jej szukaliśmy. Chwytam klamkę i ją naciskam. Mimo że nie żyje, muszę ją zobaczyć. Nawet jeśliby mnie to zabiło.


poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 37.

Tris
Bawię się zamkiem kurtki. Góra, dół, góra, dół. Nie wiem która jest godzina, co się teraz dzieje. Nic nie wiem. Nikt tu nie przychodzi. Zachowują się tak, jakby mnie tu nie było. Zbadałam dokładnie całe pomieszczenie. Nie ma tu nic, co umożliwiłoby mi ucieczkę. Ściskam diamentową dziesiątkę w dłoni. To jedyna rzecz, która sprawia, że się trzymam. Tobias. Moim celem jest ujrzenie go całego i zdrowego. Jeżdżę palcem po błyszczących brylancikach gdy nagle słyszę trzask i od razu odwracam głowę w prawo. Drzwi się uchylają, a ja zrywam się na nogi i bacznie obserwuję każdy ruch, który się za nimi pojawia. Zza progu wychodzi mężczyzna i kobieta.
-Idziemy. – odzywa się wysoka blondynka z długą blizną na szyi. Kolejna poraniona osoba.
- Chcę wiedzieć gdzie. – odpowiadam i zakładam ręce na piersi. – Nie pójdę jeśli mi nie powiecie.
- Zrobisz co każemy. – kobieta kiwa głową na mężczyznę. Czarnowłosy, muskularny facet bez żadnych oporów chwyta mnie za ręce i wykręca mi je za plecami. Udaje mi się kopnąć go w goleń, ale mężczyzna rewanżuje się uderzając mnie łokciem w usta. Na języku czuję krew. Kobieta odwraca się, a ja prowadzona przez jej pomocnika powoli się za nią przesuwam. Widzę tylko podłogę, ale wyczuwam, że jestem w bardzo nowoczesnym ośrodku. Przechodzimy parę metrów i zatrzymujemy się przed metalowymi drzwiami. Dziewczyna musi najwidoczniej przesunąć kartą po czytniku bo słyszę charakterystyczne piknięcie i drzwi się otwierają.
- Posadźcie ją tutaj. – Luna. Pozwalają mi się wyprostować i wreszcie mogę określić gdzie jestem. Kolejny jasno oświetlony pokój z tą różnicą, że są tu dwa krzesła, stolik i stojący na nim w rogu, mały telewizorek. Jest tutaj jedna, długa szyba. Co dziwniejsze jest ona w ścianie, po której drugiej stronie powinien znajdować się kolejny pokój. Jest zasłonięty roletą. Siadam i czekam. Luna w ciszy mnie obserwuje.
- Co się u Was dzieje?
- U nas? – Pytam beztrosko. Udaję, że nic nie wiem.
- W Chicago. Nie udawaj biednej, zagubionej dziewczynki, bo znam całe twoje życie.
- Niby skąd?
- Stąd. – odpowiada i pokazuje na ekran. Kamery. Mają dostęp do każdego nagrania z Chicago. Otwieram usta w zdumieniu.
- Uprzedzę twoje pytanie. Agencja próbowała się zabezpieczyć i dała nam do nich dostęp, gdyby przypadkiem doszło u nich do jakiejś awarii. Wiem kim jesteś. Uratowałaś całe Chicago i nie wiadomo jak, udało ci się przeżyć. W pewnym sensie Cię podziwiam. – wpatruje się obojętnie w blat stołu i jeździ po nim palcem. – Ale to nie zmienia faktu, że teraz sobie nie pomożesz. A może znowu pragniesz śmierci? – przekrzywia głowę. Jej wzrok jest przerażający. Patrzę w bok, nie chcąc zdradzić jakichkolwiek emocji. Ona wszystko widziała. Każdy mój ruch. Każdy ruch Tobiasa.
- Zaniemówiłaś? Och, nie dziwię Ci się. Ale to nie koniec…
- Czekaj – patrzę na nią, i w zdumieniu stwierdzam, że mnie posłuchała. – skoro wszystko widzisz to po co Ci my? Wiesz to co chcesz wiedzieć.
-Nie, niestety nie. Chcę informacji prosto z Agencji. Łatwo się domyślić, że nie dali nam dostępu do kamer w ich ośrodku. A wy tam byliście. I jestem pewna, że wiecie więcej niż powinniście.
- Na przykład? – odchylam się na krześle i patrzę na nią obojętnie. Skoro wszystko wie, nie ma sensu udawać kogoś, kim nie jestem.
- Coś o broni nuklearnej? – zanim udaje mi się opanować, na moment zaciskam pięści. Wzrok Luny od razu pada na moje ręce i kobieta wykrzywia usta w uśmiechu przepełnionym zwycięstwem.
- A jednak coś wiesz.
- To nie znaczy, że ci o tym powiem.
- To się jeszcze okaże. – obraca ekran w swoją stronę i coś na nim naciska. Podnosi na mnie swój wzrok i cały czas mnie obserwując z powrotem obraca telewizorek w moją stronę.
Pierwsze co czuję to ulga. Ulga, że żyje. Potem czuję coś stokroć gorszego. Mam atak paniki. Zaczynam się trząść, w oczach pojawiają się pierwsze łzy. Opanuj się, nie pokazuj słabości. Na ekranie, w ciemnym pomieszczeniu, do krzesła przywiązany jest Tobias. Stoi nad nim mężczyzna, który wcześniej mnie tu przyprowadził. Prawdopodobnie teraz go przesłuchuje. Jednak co chwila uderza go albo w twarz, albo w brzuch. Koszulka Tobiasa jest cała we krwi. Oko ma spuchnięte tak, że nie może go otworzyć. Jest wyczerpany. Widzę to nawet na nagraniu. Następny cios mężczyzny trafia Tobiasa w szczękę. Na białe płytki tryska krew. Nie wytrzymuję. Rzucam się przez stół na Lunę. Wywracamy się do tyłu razem z krzesłem. Krzyczę, nie panując nad sobą. Przyciskam jej dłonie do podłogi opierając na nich swoje kolana. Biorę pierwszy zamach i wbijam pięść w jej nos. Teraz to jej koszulka jest we krwi. Zamierzam się drugi raz ale coś w locie chwyta moją rękę. Gwałtownie rzuca mną do tyłu i z hukiem walę plecami w ścianę. Podnoszę się, ale robię to za późno. Dwóch ochraniarzy podbiega do mnie i łapią mnie za ręce. Podciągają mi je do góry w taki sposób, że mój brzuch i twarz pozostają bez osłony. Luna wstaje z podłogi wycierając usta chusteczką.
- Nie będziemy się tak bawić. – staje przede mną i kiwa głową na mężczyznę po mojej prawej stronie. Ten z całej siły uderza mnie poniżej klatki piersiowej. Cios wydusza ze mnie powietrze i osuwam się na ziemię, próbując złapać oddech. Luna podchodzi do mnie i chwyta za brodę sprawiając, że na nią patrzę. – Skoro tak bardzo się ucieszyłaś z jego widoku… Mam dla Ciebie jeszcze jedną niespodziankę. – zamykam oczy. Tylko nie to. Niech to nie będzie to o czym myślę! Zaciskam powieki jeszcze mocniej. Nie mogę jej pokazać jak bardzo krucha jestem w środku. Pstryka palcami i mężczyzna naciska przycisk na ścianie. Żaluzje się podnoszą. A z mojego gardła wyrywa się niemal agonalny krzyk. Jest za szybą!
- TOBIAS! – wrzeszczę i wyrywam się żołnierzom. Widzę, jak obraca głowę w moją stronę. W jego oczach nie widzę nic oprócz przerażenia. Mężczyzna za szybą, z premedytacja uwalnia Tobiasa. Widzę jak po jego policzkach spływają łzy. – TOBIAS! – Nie mogę nic zrobić! Chcę go dotknąć! Krztusząc się własną śliną, podnoszę się z ziemi i rzucam w stronę szyby – PROSZĘ! – widzę, że on też coś krzyczy. Nasze dłonie, mimo że się nakrywają, to nie mają szansy się dotknąć. Zaczynam walić z całej siły w ścianę. – Wypuśćcie go! – Nie mogę normalnie oddychać. Opadam na kolana, a Tobias, mimo, że to on jest w gorszym stanie, próbuje zmusić mnie żebym na niego spojrzała. Zniża się do mojego poziomu. Nasze oczy się spotykają.. Potem czuję mocne szarpnięcie do góry i niewyobrażalny ból gdzieś w okolicy brzucha.
I wszystko znika.

Tobias
Nie mam siły. Wszystko wokół mnie jest rozmazane, a mężczyzna nadal mnie bije. Nawet nie mi zadaje pytań. Katuje mnie dla przyjemności? To chore. Wali mnie w szczękę i moja głowa odlatuje do góry. Gdy mój wzrok przesuwa się po suficie, zauważam czarny punkcik. Kamera. Czy jest możliwość, że Tris mnie widzi? Tracę koncentrację, bo znowu nic nie widzę. Kolejne uderzenie trafia mnie usta i odruchowo wypluwam krew na ziemię. Nagle mężczyzna przykłada rękę do ucha. Ma słuchawki, czyli kontaktuje się z Luną. Tracę przytomność. Czuję coś zimnego na twarzy. Woda. Jestem mokry. Otwieram oczy, i widzę jak żołnierz wskazuje palcem coś po mojej prawej stronie. Posłusznie odwracam głowę bo nie chcę kolejny raz oberwać. 
- TRIS! – wrzeszczę i zrywam się w jej stronę. Liny, którymi jestem przywiązany do krzesła przytrzymują mnie i padam na podłogę. Słyszę szarpanie i widzę jak sznury opadają. Po raz kolejny wypluwam krew z ust i ostatkami się podnoszę się z podłogi. Jezu, co oni jej zrobili?! W tym samym czasie dobiegamy do szyby, która nas dzieli. – TRIS! USPOKÓJ SIĘ! – wiem, że to co mówię nie ma sensu. Prawdopodobnie mnie nie słyszy. Czuję łzy spływające po moich policzkach. Dlaczego oni nam to robią?! – TRIS! BŁAGAM! – Osuwa się na kolana, a ja próbuję ją zmusić, żeby na mnie popatrzyła. Gdy w końcu to robi, jej usta poruszają się. Coś do mnie mówi ale nie jestem w stanie odczytać ani jednego słowa. Z tyłu miga mi jakiś cień. Mężczyzna w kapturze podchodzi Tris od tyłu i gwałtownie podrywa ją na nogi. – ZOSTAWCIE JĄ! ZOSTAW JĄ! – wrzeszczę bez opamiętania i z całej siły uderzam pięściami w szkło. Nagle przychodzi mi do głowy pomysł. Odwracam się i chwytam krzesło. Biorę zamach, ale gdy odwracam głowę krzesło wypada mi z rąk.
- NIE! – krzyczę i rzucam się do szyby. Wrzeszczę jakby palono mnie żywcem. Tak właśnie się czuję. W brzuchu Tris tkwi nóż. Przez moment wychwytuję jej przerażone spojrzenie, ale sekundę potem jej wzrok matowieje i już na mnie nie patrzy. Mężczyzna chwyta ją mocniej, żeby nie upadła. Łapię się za włosy i rwę je z całej siły.

Zabili ją. 
Tris nie żyje.


Nie zabijajcie mnie proszę xd Po prostu tak miało być, jednak nie przestawajcie czytać! Będzie naprawdę ciekawie i mam nadzieję, że do końca Was nie zawiodę!
Piszcie w komentarzach Wasze reakcje... i do następnego! 

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 36.

Tris
Żołnierze Luny podchodzą do nas, cały czas mając mnie i Tobiasa na celowniku. Z niedowierzaniem kręcę głową. Po co do nas celują skoro nie jesteśmy w stanie się ruszyć? Obraz przed oczami cały czas mi się przesuwa, a widok przysłaniają czarne plamki. W mojej głowie panuje chaos spowodowany rozsadzającym bólem w czaszce. Mocno ściskam rękę Tobiasa. Nie da się opisać, jak wielką mam ochotę po prostu się do niego przytulić. Schować się w jego ramionach i zniknąć.
- Wstawać. – żołnierz szturcha Tobiasa nogą. Krzywię się, gdy widzę jak zaciska zęby.
- Nie widzisz, że nie może? – mówię.
- Cicho. – rzuca i zaczyna podnosić Tobiasa. Gdy podciąga go do góry z ust Tobiasa wyrywa się krzyk tak przeraźliwy, że oczy napełniają mi się łzami.
- On się wykrwawi! – krzyczę, próbując wstać, ale świat przed moimi oczami na chwilę znika i z powrotem upadam na podłogę.
- Dlatego mam go zanieść do wozu. – mężczyzna odpowiada tak, jakby miał mnie za wariatkę. Uśmiecha się i przerzuca sobie Tobiasa przez ramię. Jego głowa kołysze się bezwładnie. Stracił przytomność. Podchodzi do mnie kobieta, bezceremonialnie podnosi i pcha mnie do przodu. Cały ciężar ciała przekładam na ranną stopę przez co z impetem wpadam na ścianę. Strażniczka wzdycha, podchodzi do mnie i z litością wymalowaną na twarzy wyprowadza mnie za drzwi.
- Gdzie nas wieziecie?
- Raczej gdzie wieziemy Ciebie. – odpowiada kobieta, a ja zamieram w bezruchu. – Co z Tobą? Idziemy.
- Gdzie bierzecie Tobiasa? – pytam. Powoli zaczynam odpływać. Nadmiar emocji zaczyna przejmować nade mną kontrolę.
- Tego chłopaka? To już nie moja sprawa. Ale gdybym była na twoim miejscu, nie liczyłabym na to, że go jeszcze zobaczę.
Pochłania mnie ciemność.
                                                                    ***
Otwieram oczy. Nie czuję żadnego bólu. Jestem w białym pokoju. W kącie leży brudny koc, a pod drzwiami jakiś talerz. Nie ma okna. Z sufitu zwisa samotnie jedna, goła żarówka. Spoglądam na stopę i w szoku stwierdzam, że po poparzeniu nie ma ani śladu. Patrzę tępo w ścianę i próbuję trzeźwo myśleć. Nie ma ze mną Tobiasa. Nie wiem nawet czy jeszcze żyje. Jedyne co mi pozostało to nadzieja. Nadzieja na to, że gdzieś tam jest i nadal oddycha. Wstaję i słyszę jak wszystkie kości w moich stawach strzelają. Rozciągam się i podchodzę do talerza z jakąś papką. Wącham zimną breję i z odruchem wymiotnym odsuwam nos od talerza.
-Tobias, do cholery, gdzie ty jesteś? – szepczę i wtulam twarz w koc. Moim ciałem zaczynają wstrząsać fale płaczu.

Tobias
Budzę się w jakiejś furgonetce. Dociera do mnie co się stało i natychmiast próbuję się podnieść. Próbuję. Moje ręce są przywiązane do łóżka, tak samo jak moje nogi i tułów. 
- Puśćcie mnie! – krzyczę i zaczynam się szarpać. – Zostawcie mnie w spokoju!
- Jeśli się nie uspokoisz to tego nie zrobimy. – mężczyzna w białym fartuchu klika jakieś przyciski na dziwnej maszynie. Ma jasne, krótko obcięte włosy i okulary w czarnych grubych oprawkach. Jego brew przecina ciągnąca się do końca oka blizna. Czy wszystkich tutaj torturują? Powoli wyrównuję oddech i przestaję się ruszać.
- Dobry chłopak. – mężczyzna ze spokojem kiwa głową na ekran urządzenia.
- Gdzie jest Tris? – to pytanie jest w tej chwili najważniejsze.
- Domyślam się, że chodzi Ci o tą małą blondynkę? Jedzie innym samochodem.
- Czego od nas chcecie?
- Ja mam Cię tylko zszyć. Nie wiem co planują. Będziesz musiał sam się tego dowiedzieć.
- Czemu mi to mówisz?
- Ponieważ, wiem w jakiej jesteś sytuacji. To czy ją zobaczysz zależy tylko od Ciebie... – nachyla się i udaje że sprawdza rurki podpięte do mojej piersi, ale tak naprawdę kończy swoje zdanie. – … a ja z całego serca Ci tego życzę.
- Po co Wam to? – pytam. Spogląda na mnie spod opuszczonych oprawek.
- Chciałbym wiedzieć. – patrzy na mnie. W jego wzroku widzę współczucie, które za wszelką cenę stara się ukryć. Nie chcę współczucia. Muszę ją odnaleźć. Moim zadaniem jest bezpieczne dowiezienie jej do Chicago. Patrzę przed siebie pustym wzrokiem. A jednak nas rozdzielili. Udało im się to. Mogę jej już nigdy nie zobaczyć. Nagle czuję ukłucie w ręce i widzę jak jakaś substancja spływa ze strzykawki do żyły. Chcę zaprotestować ale nie mogę. Powieki same mi się zamykają i powoli tracę świadomość.
- 326. – to ostatnie co słyszę i jest to tak zniekształcone, że ledwo co do mnie dociera.


Nie da się opisać radości jaką czuję gdy widzę tyle komentarzy! Dziękuję za wasze opinie i zachęcam do dalszego czytania! <3

piątek, 18 grudnia 2015

Rozdział 35.

Tobias
Żołnierze podchodzą do nas i zaczynają zakładać kajdanki. Są całkowicie posłuszni. Zastanawiam się dlaczego. No bo jeśli nikt by jej nie słuchał, to straciłaby wtedy władzę. To proste, ale jak widać może nie aż tak, jak myślę. Tris dobrowolnie wyciąga ręce. Wzdycham z ulgą, jeśli ktoś ma oberwać to tylko ja. Czarnoskóry mężczyzna podchodzi i każe nadstawić ręce. Przygotowując się na falę bólu, z całej siły uderzam pięścią w twarz żołnierza. Jego głowa odlatuje do tyłu i słyszę coś na kształt trzasku. Nie spodziewałem się, że będzie mnie to tak bardzo bolało i upadam na podłogę, wijąc się w boleściach.
- Tobias! – słyszę jak Tris się szamocze. – Puśćcie mnie! On jest ranny! – Coraz trudniej mi się oddycha i czuję pod kurtką coś mokrego. Podchodzi do mnie drugi z żołnierzy i zamierza się na mnie z nogą. Celuje prosto w ranę postrzałową. Jeśli mnie kopnie, z pewnością się wykrwawię. Widzę jak jego noga się unosi i zamykam oczy w oczekiwaniu na cios. Po paru sekundach odkrywam, że nie nadszedł. Od razu otwieram oczy i widzę skuloną na podłodze Tris.
- Tris! Coś ty zrobiła?! – brak odpowiedzi. –Pomóżcie jej! TRIS!
- No i widzisz Tobiasie Eatonie... – w zdumieniu szeroko otwieram oczy. Luna wie? 
- Ską…
- Skąd znam twoje prawdziwe imię? Wiem o Was wszystko. Jesteście z Nieustraszoności. Ta bezradna dziewczynka to twoja dziewczyna, o ile mogę ją tak nazwać, i ma na imię Beatrice Prior. Mogę dać Ci więcej dowodów, ale po co? – przekrzywia głowę na bok i bacznie mi się przygląda. – Ale spokojnie. Zadbamy i o Ciebie i o nią. A w jaki sposób, to się jeszcze okaże.
- Tris. – szepczę.
- Frank kopnął ją w głowę. Straciła przytomność. Nie wysilaj się. – odpowiada oschle Luna. – Zaraz przyjedzie po Was furgonetka. Zobaczymy czy się nam przydacie. – posyła mi kpiący uśmiech i wychodzi z pomieszczenia celowo przygniatając butem rękę Tris.
- Pieprz się! – wrzeszczę. Nerwy mi puszczają i wypełnia mnie wściekłość. Luna zatrzymuje się i gwałtownie obraca, jednocześnie kopiąc mnie w twarz.
- Uważaj na słowa. – i wychodzi na dwór. Wypluwam krew z ust i spoglądam na jedynego strażnika, który został w pomieszczeniu.
- Mogę się do niej zbliżyć? – pytam. Może się zgodzi.
- A może nie? – odpowiada i uśmiecha się do mnie obleśnie.
- Chcę tylko sprawdzić czy oddycha! – wyduszam z siebie te słowa z wielką trudnością, bo ból w boku z każdą chwilą rośnie. Żołnierz spogląda na mnie z pogardą i powoli do mnie podchodzi. Oklepuje każdą kieszeń i wyciąga z nogawki spodni nóż.
- A to co? – ogląda swoje znalezisko. – Myślę, że teraz Ci się już nie przyda. Twoją dziewczynkę też mam przeszukać? – jego uśmiech się poszerza.
- Tylko spróbuj. – warczę i kopię go w goleń. Jego noga na moment traci oparcie ale nie jestem nawet w stanie poczuć satysfakcji, ponieważ żołnierz już trzyma mnie za podkoszulek i mówi prosto w twarz.
- Nie pogrywaj sobie ze mną. Jeszcze jeden taki wybryk, a niechcący rzucę tym nożem w to. – pokazuje palcem Tris. Zaciskam zęby na słowo „to”. Nazwał Tris jakby była rzeczą. Zauważa, że jestem spięty i się uśmiecha. Nagle jego ręka z całej siły trzaska mnie w policzek. Czuję w tym miejscu ostre pieczenie. – Możesz. – odchodzi ode mnie i obserwuje cokolwiek, co jest w tej chwili za oknem.
Czołgam się do bezwładnego ciała Tris i obracam ją na plecy. Podciągam się na łokciu i wstrzymuję oddech. Z nosa poleciała jej krew i teraz cała jest w niej umazana. Czując piekielne rwanie w boku ściągam z siebie kurtkę i okrywam nią Tris. Rękawem wycieram jej krew z twarzy i lekko klepie po policzku.
- Tris. – mówię szeptem. Ile można być nieprzytomnym? To normalne, że tak długo nie ma z nią kontaktu? Z rozmyślania wyrywa mnie jej kaszel. Wypuszczam z siebie powietrze i odgarniam jej włosy z twarzy. – Tris. Nie ruszaj się.
- Co się stało? – ledwo co ją słyszę. Jej głos jest słaby, zachrypnięty.
- Jadą po nas. Wezmą do szpitala i opatrzą. A przynajmniej taką mam nadzieję. Bo jeśli nie, to się wykrwawię. – posyłam jej smutny uśmiech i opadam na podłogę. Już połowa mojego podkoszulka nasiąkła krwią.
- Błagam, wytrzymaj. – słyszę jak Tris jest na skraju wyczerpania.
- Wytrzymam. Ale tylko wtedy, kiedy obiecasz mi, że ty też to zrobisz. – patrzę na nią uważnie. Kiwa głową i z jękiem obraca się w moją stronę. Głaszczę ją po policzku i kontynuuję. – Kocham Cię. Wiem, że cały czas to powtarzam, ale muszę mieć pewność, że to wiesz.
- Ja Ciebie też. – łza spływa jej po policzku. Ledwo muskam jej wargi. Nie mam siły na pożegnanie, moja głowa spada bezwładnie na podłogę. Tris chwyta mnie za rękę. A potem do domu wbiegają jacyś ludzie.

Rozdzialik wrzucam szybciutko, bo jesteście dla mnie mega wyrozumiali :*