niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 36.

Tris
Żołnierze Luny podchodzą do nas, cały czas mając mnie i Tobiasa na celowniku. Z niedowierzaniem kręcę głową. Po co do nas celują skoro nie jesteśmy w stanie się ruszyć? Obraz przed oczami cały czas mi się przesuwa, a widok przysłaniają czarne plamki. W mojej głowie panuje chaos spowodowany rozsadzającym bólem w czaszce. Mocno ściskam rękę Tobiasa. Nie da się opisać, jak wielką mam ochotę po prostu się do niego przytulić. Schować się w jego ramionach i zniknąć.
- Wstawać. – żołnierz szturcha Tobiasa nogą. Krzywię się, gdy widzę jak zaciska zęby.
- Nie widzisz, że nie może? – mówię.
- Cicho. – rzuca i zaczyna podnosić Tobiasa. Gdy podciąga go do góry z ust Tobiasa wyrywa się krzyk tak przeraźliwy, że oczy napełniają mi się łzami.
- On się wykrwawi! – krzyczę, próbując wstać, ale świat przed moimi oczami na chwilę znika i z powrotem upadam na podłogę.
- Dlatego mam go zanieść do wozu. – mężczyzna odpowiada tak, jakby miał mnie za wariatkę. Uśmiecha się i przerzuca sobie Tobiasa przez ramię. Jego głowa kołysze się bezwładnie. Stracił przytomność. Podchodzi do mnie kobieta, bezceremonialnie podnosi i pcha mnie do przodu. Cały ciężar ciała przekładam na ranną stopę przez co z impetem wpadam na ścianę. Strażniczka wzdycha, podchodzi do mnie i z litością wymalowaną na twarzy wyprowadza mnie za drzwi.
- Gdzie nas wieziecie?
- Raczej gdzie wieziemy Ciebie. – odpowiada kobieta, a ja zamieram w bezruchu. – Co z Tobą? Idziemy.
- Gdzie bierzecie Tobiasa? – pytam. Powoli zaczynam odpływać. Nadmiar emocji zaczyna przejmować nade mną kontrolę.
- Tego chłopaka? To już nie moja sprawa. Ale gdybym była na twoim miejscu, nie liczyłabym na to, że go jeszcze zobaczę.
Pochłania mnie ciemność.
                                                                    ***
Otwieram oczy. Nie czuję żadnego bólu. Jestem w białym pokoju. W kącie leży brudny koc, a pod drzwiami jakiś talerz. Nie ma okna. Z sufitu zwisa samotnie jedna, goła żarówka. Spoglądam na stopę i w szoku stwierdzam, że po poparzeniu nie ma ani śladu. Patrzę tępo w ścianę i próbuję trzeźwo myśleć. Nie ma ze mną Tobiasa. Nie wiem nawet czy jeszcze żyje. Jedyne co mi pozostało to nadzieja. Nadzieja na to, że gdzieś tam jest i nadal oddycha. Wstaję i słyszę jak wszystkie kości w moich stawach strzelają. Rozciągam się i podchodzę do talerza z jakąś papką. Wącham zimną breję i z odruchem wymiotnym odsuwam nos od talerza.
-Tobias, do cholery, gdzie ty jesteś? – szepczę i wtulam twarz w koc. Moim ciałem zaczynają wstrząsać fale płaczu.

Tobias
Budzę się w jakiejś furgonetce. Dociera do mnie co się stało i natychmiast próbuję się podnieść. Próbuję. Moje ręce są przywiązane do łóżka, tak samo jak moje nogi i tułów. 
- Puśćcie mnie! – krzyczę i zaczynam się szarpać. – Zostawcie mnie w spokoju!
- Jeśli się nie uspokoisz to tego nie zrobimy. – mężczyzna w białym fartuchu klika jakieś przyciski na dziwnej maszynie. Ma jasne, krótko obcięte włosy i okulary w czarnych grubych oprawkach. Jego brew przecina ciągnąca się do końca oka blizna. Czy wszystkich tutaj torturują? Powoli wyrównuję oddech i przestaję się ruszać.
- Dobry chłopak. – mężczyzna ze spokojem kiwa głową na ekran urządzenia.
- Gdzie jest Tris? – to pytanie jest w tej chwili najważniejsze.
- Domyślam się, że chodzi Ci o tą małą blondynkę? Jedzie innym samochodem.
- Czego od nas chcecie?
- Ja mam Cię tylko zszyć. Nie wiem co planują. Będziesz musiał sam się tego dowiedzieć.
- Czemu mi to mówisz?
- Ponieważ, wiem w jakiej jesteś sytuacji. To czy ją zobaczysz zależy tylko od Ciebie... – nachyla się i udaje że sprawdza rurki podpięte do mojej piersi, ale tak naprawdę kończy swoje zdanie. – … a ja z całego serca Ci tego życzę.
- Po co Wam to? – pytam. Spogląda na mnie spod opuszczonych oprawek.
- Chciałbym wiedzieć. – patrzy na mnie. W jego wzroku widzę współczucie, które za wszelką cenę stara się ukryć. Nie chcę współczucia. Muszę ją odnaleźć. Moim zadaniem jest bezpieczne dowiezienie jej do Chicago. Patrzę przed siebie pustym wzrokiem. A jednak nas rozdzielili. Udało im się to. Mogę jej już nigdy nie zobaczyć. Nagle czuję ukłucie w ręce i widzę jak jakaś substancja spływa ze strzykawki do żyły. Chcę zaprotestować ale nie mogę. Powieki same mi się zamykają i powoli tracę świadomość.
- 326. – to ostatnie co słyszę i jest to tak zniekształcone, że ledwo co do mnie dociera.


Nie da się opisać radości jaką czuję gdy widzę tyle komentarzy! Dziękuję za wasze opinie i zachęcam do dalszego czytania! <3

4 komentarze:

  1. Nie da się opisać radości jaką ja czuję widząc dzisiejszy rozdział ;) <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam w mega napięciu... Jak teraz przerwiesz na miesiąc to się załamie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietnie Ci idzie pisanie :) Oby kolejne czesci pojawialy sie jak najszybciej ;)

    OdpowiedzUsuń