wtorek, 31 marca 2015

Rozdział 5.

Tris
Budzę się czując na ustach wargi Tobiasa.
-Pobudka, Beatrice. – mruczy, przesuwam ręką po oczach i je otwieram.
-Beatrice? – mówię zaspana i śmiejąc się przyciągam jego usta bliżej aby przedłużyć ten cudowny pocałunek. Budzić się w jego ramionach jest jak rodzić się na nowo i nie pamiętać o żadnych problemach. To uczucie jest nie do opisania. Teraz wreszcie mam szansę, aby naprawdę się tym delektować. Wcześniej, w tym całym wirze wojen i kłótni, nie mogłam w pełni korzystać z jego obecności. Los nareszcie dał mi szansę aby to się zmieniło.
-To specjalna okazja – mówi, kiedy zaczerpuje powietrza. – Wesołych Świąt. - W ręce trzyma małe pudełeczko, które wyglądem przypomina prezent. Jest owinięte w czerwony papier i białą wstążkę. Święta! Ostatnie Boże Narodzenie ledwo co pamiętam. Ja, Caleb i rodzice przeważnie siedzieliśmy przy stole i jak zwykle ze sobą rozmawialiśmy. Jedliśmy to co zwykle, ponieważ nie mogliśmy sobie dogadzać, nie dawaliśmy sobie żadnych prezentów. To wszystko uległo zmianie. Teraz będę żyła inaczej.
-Ale ja przecież nic dla Ciebie nie mam. – mówię do niego. Marszczę brwi, nic mu nie dam, bo nawet nie miałam czasu żeby coś wymyślić, w końcu byłam w śpiączce! Ale nawet jeśli dostałabym możliwość, aby coś mu podarować to nie wiedziałabym co mogłoby być tą rzeczą.
- Obudziłaś się. To więcej, niż możesz sobie wyobrazić. – Całuje mnie w czoło i pomaga mi usiąść na szpitalnym łóżku. Terapia jak dotąd mi pomaga. Shauna przychodzi do mnie codziennie aby pomagać mi w rehabilitacji. Potrafię usiąść i z wielkim wysiłkiem mogę przenieść moje nogi poza łóżko, ale chodzenie jest jak na razie o wiele za trudne.
Odpakowuję prezent powoli. Chcę poczuć smak tego jak dokładnie jest zapakowany. Tobias czeka cierpliwie na moją reakcję. Docieram do czarnego pudełeczka, podnoszę pokrywkę i zamieram gdy widzę w środku naszyjnik.
-Tobias to jest… - nie umiem dokończyć. Co tam Altruizm, nawet w Nieustraszoności nie myślałam o otrzymaniu jakiejkolwiek biżuterii. Obracam wisiorek w ręce, przejeżdżając opuszkiem palca po każdym błyszczącym guziczku. – Proszę, możesz mi to założyć? – Potakuje i uśmiecha się do mnie.
Odgarnia włosy z mojej szyi, całując mnie w krawędź szczęki, lekko wzdycham. Oddaję mu naszyjnik, i z wielkimi trudnościami oraz przekleństwami ze strony Tobiasa, w końcu udaje mu się go zapiąć. Patrzę na mój prezent. Na mojej szyi, w świetle słońca, połyskuje liczba 10 wygrawerowana z diamentów.
- Tobias jak ty to zdobyłeś? –szepczę.
-To moja sprawa, a ty nigdy się tego nie dowiesz. - Posyła mi uśmiech, który przyprawia mnie o zawroty głowy i nie mogę się powstrzymać przed ponownym pocałowaniem go. Drzwi się otwierają i słyszę lekkie kaszlnięcie, prawdopodobnie jest to znak abyśmy przestali. Podnoszę głowę i widzę Caleba, który jest cały czerwony. Czuję jak krew napływa mi do policzków. Sztywniaczką pozostaje się na całe życie – myślę ze śmiechem.
-Wiem że Tobias dał ci najlepszy prezent na świecie, ale myślę że też mogę Ci coś dać – Nic ze sobą nie przyniósł i czuję zakłopotanie kiedy wychodzi z pokoju. Wraca z wózkiem inwalidzkim przeznaczonym zapewne dla mnie.
- Gdzie idziemy? – pytam.
- Na zewnątrz. – Caleb się uśmiecha. I nagle rozumiem sens ulgi, która mnie teraz zalała. W moim obecnym pokoju jest tylko jedno małe okno, które znajduje się pod samym sufitem, w rogu i na dodatek za mną. Więc, aby je zobaczyć muszę przenieść moje nogi poza łóżko, co jest bardzo trudne. Śnieg. Mam wrażenie, ze minęły lata, kiedy ostatni raz go widziałam.
Tobias podnosi mnie w ślubnym stylu i sadza mnie wózku. Mają płaszcze, rękawice, buty i koce, którymi mnie owijają, ponieważ wszystko co mam na sobie to tylko szpitalny fartuch.
Caleb chwyta wózek i to on pcha mnie przez hol, ponieważ to jest jego prezent. Tobias otwiera nam drzwi. Niedługo potem zauważam wielkie drzwi, które prowadzą na zewnątrz.
Biel. To wszystko co widzę. To jest jak przeciwieństwo ciemności, która mnie wcześniej otaczała. Ten widok sprawia, że czuję się wolna. Moja ręka wędruje do kruków na moim obojczyku. Mam na sobie rękawice wiele płaszczy i koców, ale nadal czuję siłę, która od nich emanuje.
Wtedy śnieżka uderza mnie z całą swoją siłą. Czuje to, mimo że byłam głęboko pogrążona w rozmyślaniach. Rozglądam się na wszystkie strony i widzę uśmiechającego się Tobiasa.
- BITWA NA ŚNIEŻKI! – Caleb podaje mi bielusieńkie kulki, którymi zaczynam ciskać w Tobiasa, ale nawet wtedy, kiedy ja i Caleb jesteśmy w jednej drużynie, Tobias wygrywa. Skacze na wszystkie strony i sprawnie unika wszystkich wymierzonych w niego pocisków. Nagle Caleb ląduje w zaspie, ponieważ oberwał kulką w głowę. Teraz jego policzki są różowo-czerwone.
-Cztery, czy ty próbujesz mnie zabić?! – piszczy. Te słowa są tak typowe dla Caleba, że muszę się roześmiać. Nigdzie nie widzę Tobiasa, ale naglę czuję na policzku jego gorący oddech.
-Wygrałem? – śmieje się z grymasu na mojej twarzy.
- Wygrałeś tylko dlatego, że jestem na wózku, i że moim partnerem był Caleb. – słyszę dochodzące zza Tobiasa protesty i pomruki mojego brata na temat dokładności moich rzutów, ale się tym nie przejmuje.
- Kocham Cię, Tris – Niespodziewanie mówi Tobias, poważnie patrzy mi w oczy. - Nie wiem co bym zrobił, gdybyś nigdy się nie obudziła. – Czuję jak łzy napływają mi do oczu i próbuję je odpędzić.
- Ja też Cię kocham – mówię starając się, aby mój głos nie drżał. Podnoszę wzrok do góry i widzę jak Caleb błąka się za nami. – Ciebie również kocham Caleb, tak się cieszę że mam z powrotem chociaż część mojej rodziny. - Myślę o tym kiedy moi rodzice umarli, a Caleb był zdrajcą. O tym jak ryzykowałam dla niego moje życie, ponieważ pomimo tego co zrobił, nadal jest moim bratem. Caleb uśmiecha się i podchodzi, żeby mocno mnie przytulić.
-Kocham Cię, Beatrice – szepcze. Myślę, że to największe uczucie jakie mogliśmy sobie ofiarować. Począwszy od bycia dziećmi Altruizmu i ogólnie we wszystkim.
-No dobra, teraz pora na świąteczny obiad, prawda? –  krzyczy Tobias, który stoi już przy drzwiach. Śmieję się. Oczywiście, Tobias myśli o jedzeniu. Caleb wiezie mnie z powrotem do środka, a po posiłku mój chłopak protestuje co do mojego powrotu do szpitalnego pokoju i ignoruje pretensje Cary.
-Są Święta. Chce leżeć w normalnym łóżku i chce żeby ona ze mną była. – żąda Tobias. Niedługo potem Cara zostaje pokonana i Tobias zwycięsko wiezie mnie do swojego pokoju.
Mogę leżeć tylko na plecach więc Tobias robi to samo i usypiamy z naszymi rękami złączonymi razem.

4 komentarze:

  1. Uratowałaś moją psychikę.
    To jest zakończenie!
    A nie tamto.
    Kocham mocno i dziękuję i czekam na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz zarąbiście :) Ale jakbyś mogła to dodaj trochę szybciej rozdział bo zaczynam się niecierpliwić ( Jak by co to ja cę nie Pośpieszam bo wiem jak to jest nie mieć czasu no ale wiesz ) FANI CZEKAJĄ Hihi <3 ;***

    OdpowiedzUsuń