niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 4.

Tobias
Caleb tylko na mnie spogląda i to mi wystarcza. Wiem, że rozważa opcje ucieczki. Jego oczy miotają się od lewej do prawej.
-Nawet nie próbuj Caleb, obaj wiemy, że pokonałbym cię nawet ze związanymi rękami i nogami. – mówię szybko. Zaczynam się trząść. To wszystko dzieje się zdecydowanie za wolno. Już powinienem przy niej być! Mam wrażenie, że czekam na nią od miesięcy, od kilku lat. Nie mam zamiaru tracić ani sekundy więcej.
Jego twarz wykrzywia się w grymasie i zaczyna się niechętnie podnosić z krzesła. Wyklinam go w duchu. Nie zmienił się ani trochę, los Tris go nie obchodzi. Cieszę się, że nie mam rodzeństwa bo brat taki jak Caleb to nie jest żadne wsparcie, on potrafi nie dość, że pozwolić Ci umrzeć tylko żeby ocalić własny tyłek, to jeszcze potem mieć głęboko gdzieś to, że jednak masz możliwość przetrwania. Biorę go za koszulę i szarpię do przodu, leci na ścianę, krew tryska mu z nosa. 

- Biegiem! - warczę. Słyszę coś w rodzaju szlochu, co za mięczak. Gdy jesteśmy na korytarzu, nie mogę znieść tego, że Caleb tak wolno się porusza. Mało brakuje do tego, aby powiedzieć, że niosę go na rękach. Ja go praktycznie wlokę po ziemi.
- TOBIAS! – jej głos wstrząsa moim ciałem. Tęsknota rozdziera moje ciało i tracę możliwość logicznego myślenia. Duszę w sobie jęk, puszczam Caleba, mocno rzucając go na ziemię i zaczynam biec. Nigdy bym nawet nie pomyślał, że potrafię poruszać się tak szybko.



Tris
Doktorzy zaczynają być głośniej, to samo dzieje się z piszczeniem urządzeń i w tej chwili zaczynam odzyskiwać czucie w rękach. Drętwieje każda część mojego ciała. Tak jakby dziesiątki mrówek biegały po twojej skórze i wgryzały ci się pod nią. Ból mnie obezwładnia. Przez chwilę czarne kropki znowu przysłaniają mi widok, ale gwałtownym szarpnięciem wyrywam się z objęć ciemności. Próbuję rozprostować moje ręce. Cara zaczyna krzyczeć abym zwolniła, ale ja nie mogę znowu wrócić do tej pożerającej mój mózg nicości, nie chcę. Potrzebuję Tobiasa, w tej chwili i nie mam zamiaru przestać próbować. Zaczynam oddychać szybciej, serce wyrywa mi się z piersi jakby chciało zwrócić na siebie uwagę. Moje wargi drżą. Zaczynam się krztusić. Energicznie łapię powietrze, przy okazji je połykając. Gdy na nowo przyzwyczajam się do przełykania nie waham się ani chwili.
-CZTERY!- wrzeszczę. Czy to mój głos?!- myślę z lekkim szokiem. Brzmi jakby nikt nigdy go nie używał i jest mocno zachrypnięty. Nieoczekiwanie słyszę jego głos i walenie w drzwi. Jest tutaj. Nie odszedł. Jest mi na zmianę zimno i gorąco. Co się dzieje?! – Cztery. – mówię, tym razem łagodniej. Wszyscy lekarze mnie przepraszają, że nie mogę go zobaczyć. Nagle pod powiekami mi się rozjaśnia. Odzyskuję resztę czucia na twarzy i natychmiast otwieram oczy. - Aaach! - krzyczę, światło pali mi oczy. Zamykam je z powrotem, ale się nie poddaję, wystrzelam ręką w górę i uderzam kogoś pięścią w szczękę. Nie mają zbyt wiele czasu na reakcję, ale odkrywam, że coś jest nie tak. Próbuję się podnieść. I w jednej chwili ogarnia mnie przerażenie. Nie mogę poruszyć dolną częścią mojego ciała. Nie mogę ruszać nogami. Targają mną wszelkie emocje. To okropne nie mogąc zobaczyć osoby, którą się kocha, w tym najgorszym momencie. Wybucham płaczem. Muszę go ujrzeć. Dotknąć go. Pocałować. Czuję lodowate łzy na moich policzkach.
- Cara proszę. Błagam, pomóż mi. – widzę jak Cara sztywnieje, kiedy wymawiam jej imię. Chwila ciszy i słyszę jak coś mówi do doktorów. Nadal nie mogę otworzyć oczu, lampy za bardzo mnie oślepiają, ale pomimo że nic nie widzę, wiem, że to Cara tutaj rządzi, i że to jej zdanie się tu liczy. Słyszę trzask drzwi.

- Tris. - pełen bólu szept. Przygotowuję się na rozsadzający ból i otwieram oczy. Widzę go. Tobias. O Jezu, w jakim on jest stanie. Pierwszy raz go takim widzę. Jego twarz jest zalana łzami. Cały się trzęsie. Jego podkoszulek jest mokry, a na ręce ma krew, nie chcę wiedzieć do kogo ona należy. Usta ma otwarte i oddycha tak szybko jak w swoim krajobrazie strachu. Jakby bał się, że zaraz zabraknie tlenu. W jego oczach widzę wszystko. Urazę, miłość, złość, tęsknotę, desperację, pragnienie, radość i smutek. Podnosi ręce do góry i szarpie się za włosy. Mam ochotę się na niego rzucić, ale nie mogę. Nie mogę się ruszyć, chcę go pocieszyć. Zaczynam jeszcze głośniej płakać. Mam wrażenie, że mój głos budzi Tobiasa z otępienia. Rzuca się w moją stronę, omal nie przewracając się o krzesło, stojące pod moim łóżkiem. Bierze moją twarz w dłonie i płaczemy wpatrując się w siebie, chłonąc widok, za którym tak bardzo tęskniliśmy. Z jękiem przyciska usta do moich ust. Natychmiast odwzajemniam pocałunek, moje wargi rozchylają się pod jego naciskiem. Jego dotyk wstrząsa moim ciałem, tak mi tego brakowało…
- Myślałem, że cię straciłem Tris. – chlipie, gdy mówi nasze usta cały czas się o siebie ocierają. Trzymamy się siebie tak jak tonący koła ratunkowego. Jeśli teraz go puszczę to utonę. Uduszę się brakiem jego bliskości. Trzymają moją twarz i ponownie mnie całuje. Coraz delikatniej. Są to pełne boleści pocałunki. 

– Dlaczego mnie opuściłaś Tris? – Już się nie powstrzymuję, zaczynam płakać na głos, podnoszę moje ręce i przesuwam nimi po jego włosach, po jego twarzy, koniuszkami palców dotykam jego ust. To już nie jest altruistyczny jeż jaki pamiętam, jego włosy są dłuższe. Patrzę w jego ciemne oczy i słyszę mój głos. Nadal nie wierzę, że on należy do mnie.
- Tobias, tak bardzo mi przykro.
- Czemu to zrobiłaś. – to nie pytanie, on po prostu płacze. Przez cały ten czas Cara sprawdza mój stan. Pikanie maszyn jest cały czas szybkie, ale Cara wyjaśnia nam, że to normalne w obecnej sytuacji. Nie patrzę na nią. Tobias też. Za bardzo się za sobą stęskniliśmy. Tylko jeden głos potrafił mnie teraz ocucić i słyszę go.
-Tris? – łamiący głos należy do Caleba, który stoi w progu drzwi. Tobias się odsuwa. Caleb czeka cierpliwie, aż coś do niego powiem.
- Nic Ci nie jest?. – mówię poważnym głosem. Podchodzi do mnie i miażdży mnie swoimi rękami w uścisku, nigdy nie oczekiwałam tego od mojego brata. Nie odwzajemniam go. Nie sądzę, żeby ten jeden incydent zmienił jego osobę. Zdobywam się tylko na lekki, pełen dystansu uśmiech. 
- Przepraszam. - odpowiada cichym głosem. - Wiem, że tak szybko mi tego nie wybaczysz. Rozumiem Cię. I będę czekał. Choćby do końca życia. - patrzy na mnie jeszcze przez chwilę i odwraca się od drzwi.

- Caleb, ja Ci już dawno przebaczyłam. Ale potrzebuję czasu żeby znowu Ci zaufać. Przykro mi.
Kiwa głową, posyła mi słaby uśmiech i odchodzi.
Tobias opowiada mi wszystko to, co powiedział mi gdy byłam nieprzytomna. Nie mam odwagi mu powiedzieć, że to wiem bo wygląda tak szczęśliwie gdy mówi do mnie teraz, kiedy mogę go widzieć i słyszeć. Siedzi na moim łóżku. Pozwolili mu na to po ciężkiej walce. Opiera się o ramę łóżka i trzyma mnie na kolanach. Leżę na plecach z głową odchyloną na jego klatce piersiowej. Głaszczę jego ręce i kiedy dochodzę do jego stwardniałych od stałych treningów kostek orientuję się, że przestał opowiadać. 
-Co jest? – pytam, martwi mnie jego wyraz twarzy.
-Christina… ona…. – głośno przełyka i potrząsa głową – Ona wyjechała, Tris. – Już to wiem, ale i tak łzy napływają mi do oczu. Kiwam lekko głową i pozwalam im wypłynąć. Straciłam ją, i teraz tęsknię za nią jeszcze bardziej.
-Czy wiesz gdzie ona jest? – Przygryzam dolną wargę, żeby przestać płakać. Pomimo, że bardzo bełkotam Tobias zrozumiał co powiedziałam.
-Dallas. To inne miasto w Ameryce. Nie tak daleko jeśli leci się samolotem. Dołączyła do Wiernych.
- Ale Wierni już nie istnieją, prawda? – pytam ze zmieszaniem. Christina powiedziała mi, że była członkiem buntowniczej grupy, która ma na celu zatrzymanie programu związanego z uszkodzeniami genetycznymi, ale nie do końca wytłumaczyła ich zamiary.
- Są teraz grupą, która chce pokojowo zatrzymać przeprowadzanie testów stosowanych przeciwko UG. Christinę spytano czy chciałaby do nich dołączyć, a ona przy pierwszej lepszej okazji zgodziła się, kiedy dowiedziała się ile ludzi przy tym ginie. - Zamilkł. Domyślam się, że powiedział wszystko co miał do przekazania. Może Caleb będzie wiedział więcej.
Uświadamiam sobie, że chcę wiedzieć więcej na ich temat, ponieważ pragnę do niech dołączyć. Pamiętam jak mama powiedziała mi, że świetnie się spisałam, kiedy myślałam, że umarłam. Teraz wiem, że mam większy cel. Kiedy myślę o tym spostrzegam, że Tobias nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie mogę go opuścić, chcę wieść z nim normalne życie. Co będzie jeśli jedno z nas umrze wykonując jakąś niebezpieczną misję? To nadal może stać się w każdej chwili.
-Tobias ? – szepczę. Kiwa na mnie głową na znak, że mogę mówić. Przechylam głowę na bok i patrzę do góry w jego oczy. – Jestem gotowa do tego, żeby wieść z tobą jako tako normalne życie. – Zaczyna się śmiać i muska wargami moje usta.
- Ja zawsze byłem gotowy, Tris.

3 komentarze:

  1. Kocham cię za wszystko co dla nas robisz <3 Czekam na 53. Kochana ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Super Rozdział <3 Kiedy będzie Kolejny ?? Czekam z utęsknieniem ;*** Fanka Z Fb ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaaaaa <3 boskie *.* jejku proszę pisz więcej bo te rozdziały są świetne <3 😍 💟 ♥

    OdpowiedzUsuń