czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 27.

Tobias
Broń jądrowa. Słowo odbija mi się w myślach. Uczyliśmy się o tym. Dawno temu. A jednak coś mi to mówi. Spoglądam na Tris w poszukiwaniu wyjaśnienia, ale wyraz jej twarzy, mówi mi że jest gorzej niż podejrzewałem.
- Tris. Co to jest. – nie jestem w stanie zadać nawet pytań. Chwytam ją za ramiona, a ona wreszcie podnosi wzrok. W jej oczach widzę jednocześnie niedowierzanie, przerażenie i szok. 
- Uczyliśmy się o tym. – jej ton jest poważny, rzeczowy. Zachowuje się tak gdy naprawdę coś nam zagraża i potrzebne jest zachowanie trzeźwego myślenia. – Broń jądrowa, inaczej atomowa. To broń, która zniszczyła nasz świat. – Patrzę na nią w oszołomieniu. Jakim cudem? Czy ci ludzie nie mają rozumu? Dlaczego znowu to wyprodukowali skoro o mało co to właśnie ta broń nas zniszczyła?! W mojej głowie pojawia się za dużo pytań i opadam bezwładnie na materac. Tris podchodzi i siada obok mnie.
- To nie Agencja ją ma. – kontynuuje Tris. Zakrywam oczy ramieniem. Ona jest bardziej wytrzymała ode mnie. Mimo takich okropnych informacji nadal ma chęć aby się nad tym zastanawiać. Spoglądam na nią spod pół przymrużonych powiek. Widzę, że jest pewna swoich przypuszczeń. – Ma ją Luna. To dlatego chcą się o nas jak najwięcej dowiedzieć. Żeby się zorientować, czy też ją mamy. Czy również im zagrażamy. Oni oszaleli.
- Musimy uciekać. Ja nie chcę się w to mieszać, Tris. To jest bezcelowe. Najlepsze co możemy przez to osiągnąć, to szybko zginąć. – siadam i obracam się tak, że jestem naprzeciwko niej. – Myślę, że Christina to już przegrana sprawa. Proszę, wybacz mi jeśli Cię to zabolało. Ale sama też to powoli sobie uświadamiasz, wiem  o tym.
- Nie możemy uciec. – widzę jak zamyka oczy w ciemności, opuszczając głowę z rezygnacją. – Przed naszym domkiem stoją strażnicy. Widziałam ich przez okno. Albo tam pójdziemy i chociaż spróbujemy coś zrobić, albo zginiemy tutaj. Zabiją nas bez słowa wyjaśnienia, ponieważ za dużo wiemy.
- A więc jutro idziemy.
- Tak. – jej głos nie wyraża żadnych emocji. Przygarniam ją do siebie i przytulam, opierając brodę o jej głowę. Jest tak mała, że cała mieści się w moich objęciach. – Musimy wymyślić jakiś plan. Co robimy, i w ogóle.
- Myślę, że po prostu działajmy według tego co powiedział Phil. Zobaczymy co z tego wyniknie. Gdy uda się nam wejść do budynku, musimy dostać się do Luny. Swoje biuro ma na najwyższym piętrze. Tam spróbujemy ją zaszantażować. Ugnie się, ponieważ za bardzo ceni sobie własne życie. Znajdziemy Christine i tamtych i będziemy musieli ich gdzieś ukryć. W bezpiecznym miejscu, gdzie będą mieli co jeść. Nie damy rady ich wyciągnąć z miasta, bo będzie wtedy już całkiem obstawione żołnierzami.
- Ale co zrobimy z bombą? Przecież, jej się nie da od tak, - Tris pstryka palcami. – usunąć. Do tego zapewne trzeba jakichś specjalistów. Chyba nie masz zamiaru podejść do któregoś z naukowców, którzy tam pracują i poprosić go o jej unieszkodliwienie. Nikt Cię nie posłucha.
- Zróbmy cokolwiek! Ja nie chcę więcej ofiar! Tym bardziej, że w Chicago zostali Zeke, Shauna i wiele innych. Odradzamy się. Nie możemy pozwolić, aby śmierć wszystkich tych, którzy się poświęcili poszła na marne. Pomyśl o Tori, Marlene, Lynn, Uriahu…Willu. Oni na to zasługują.
Tris całkowicie się rozpada, ja też. Po naszych policzkach spływają łzy, pozwalamy aby wsiąkały w ubrania. W jednej chwili mnie otrzeźwia.
- Tris. – mówię poważnym tonem. – Przestań. Masz w tej chwili przestać płakać. Jesteś Nieustraszona, my nie znamy strachu. –Dziewczyna patrzy na mnie uważnie. W jednej chwili wygląda jakby nic się nie stało. – Dobrze. Chodźmy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.
- Cztery? – słyszę i lekko się uśmiecham. Domyśliła się, że już nie jestem Tobiasem. Jeśli chcemy przeżyć, muszę na powrót stać się Cztery.
- Tak? – odpowiadam cicho.
- Kocham Cię. – w jednym momencie z mojej twarzy znika uśmiech. Głaszczę ją po policzku i lekko całuję w czoło. Tris wykręca się i sięga wargami do moich ust. Obracam się na bok i ułatwiam jej to zadanie. Wsuwam jej rękę za podkoszulek i przyciskam ją do siebie kładąc dłoń pomiędzy jej łopatkami. Nie mogę oddychać. Przekręcam się i znajduję się nad nią. Całuję ją w szyję i sunę ustami wzdłuż linii jej żuchwy. Słyszę jej głośny oddech. Na koniec wędrówki składam na jej ustach bardzo delikatny, słodki pocałunek, w który wkładam całą swoją miłość, którą nią darzę.
- Kocham Cię, Beatrice. – patrzę jej prosto w oczy. Po tym wyznaniu Tris ponownie mnie do siebie przyciąga, tym samym sprawiając, że ześlizgujemy się z materaca. Jednak w niczym nam to teraz nie przeszkadza.

Dzięki za przeczytanie i składam prośbę o jak największą ilość komentarzy, co sądzicie, czy się podoba itp. ;P ;) Komentarze naprawde motywują xd

5 komentarzy:

  1. Jesteś niezwykła ! Nie dodaje nigdy komentarzy poniewaz to co piszesz jest tak wspaniałe , że brak mi słów ! DZIĘKUJĘ ! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć. Cieszę się, że ożywiłaś dla mnie Tris. Fajnie, że napisałaś tyle rozdziałów. Nie mogę doczekać się następnego - dokładnie tak jak wtedy, gdy czytałem książki. Oby Ci się nie znudziło!

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest świetne! Uwielbiam to czytać <3

    OdpowiedzUsuń