środa, 30 września 2015

Rozdział 30.

Tris
Terenówka z całym impetem uderza w ogrodzenie. Odruchowo odskakuję w tył i przewracam się do tyłu. Rozdzieram sobie skórę na łokciach i z przerażeniem wpatruję się na to, co zostało z samochodu. Brama nie puściła. Jednak teraz mogę wspiąć się na auto i zeskoczyć z niego na drugą stronę. Patrzę w prawo, Tobias jest cały blady, ale skutecznie odpiera pojedyncze ataki żołnierzy.
- Na co czekasz?! Szybko, przeskocz ogrodzenie! Musimy się ukryć. – krzyczy, próbując przedrzeć się przez huk strzałów. Wstaję i podnoszę broń, którą wypuściłam z rąk. Wskakuję na pakę, i już podciągam się na dach pick-upa, kiedy wreszcie dociera do mnie na czym stoję. To nasza terenówka. Mike. W jednej chwili zeskakuję i próbuję dojrzeć coś przez szybę. Szarpię za drzwi ale są zatrzaśnięte.
- Mike! – krzyczę, nie wiem czy jest prawdopodobieństwo przeżyć takie coś. Podnoszę łokieć i walę w szybę. Za pierwszym razem nic się nie dzieje, ale za drugim używam pistoletu. Szyba roztrzaskuje się na kawałeczki, i moim oczom ukazuje się przerażający widok. Głowa Mike’a jest cała pokryta krwią, a nogi wciśnięte pod kierownice, powyginane w sposób, który nie jest możliwy. – Mike. – szepczę. Mimo, że prawie nie znałam tego chłopaka, w moich oczach pojawiają się łzy.
- Idź. – Ledwie co słyszę jego głos. Żyje, ale długo nie pociągnie. Pewnie zaraz się wykrwawi. Nie mogę nic zrobić, nie mamy tu żadnego lekarza. – Już po mnie. Wiem to. Uciekajcie. – po tych słowach uchodzi z niego powietrze. 
Nagle, ktoś chwyta mnie od tyłu i próbuje odciągnąć od martwego chłopaka. Odruchowo wystrzelam łokciem w tył. Słyszę jęk, i zamieram. To Tobias.
- Tris! Uspokój się! Idziemy, musimy się ukryć. – Obraca mnie i potrząsa, doprowadzając do trzeźwości. Tępo wpatruję się w coś za nim. – Już mu nie pomożesz. – mówi, ale tym razem już spokojniej. – Chodź. – Nie odzywając się zaczynam za nim iść. A jednak, Mike’owi udało się rozwalić kawałek bramy. Puściła przy zawiasach i powstała tam mała dziura przez, którą teraz da się przejść. Tobias ciągnie mnie za sobą, uważnie obserwując okolice. Ściągam z ramienia broń i wyszarpuję rękę z uścisku Tobiasa. Obraca głowę w moją stronę, i gdy zauważa, że już się uspokoiłam, kiwa mi głową. Jakby chciał usilnie zakryć twarz. Znajdujemy opuszczony dom na obrzeżach miasta.
- Nie jesteśmy tu bezpieczni. – mówię.
- Wiem, ale to na razie nasza jedyna kryjówka. Masz jakiś inny pomysł? – słyszę, że jest wkurzony. Ma prawo. Walnęłam go w twarz, i to z całej siły. Stoję przy oknie, zerkając czy przypadkiem nikt nie idzie. Niepewnie spoglądam w jego stronę. Tobias zmierza w stronę zlewu. Bierze jakąś szmatkę i ją namacza. Musi być naprawdę źle skoro to robi. Podchodzę do niego ostrożnie, jeszcze raz upewniając się, że nikt nie idzie i kładę mu rękę na ramieniu. Odwraca się do mnie i z moich ust wyrywa się krzyk. Z nosa leci mu krew, a prawe oko już zaczyna sinieć. Na pewno ja to zrobiłam?
- Tob… - zaczynam, ale nie jestem w stanie nic powiedzieć. Jak mogłam go uderzyć? Widzę, że nie ma ochoty na dyskusje więc odwracam się i z powrotem podchodzę do okna. Opieram głowę o szybę a po moich policzkach zaczynają spływać łzy. Mike nie żyje, jesteśmy zdani sami na siebie, Christine zapewne gdzieś wywieziono i na dodatek to. Czuję jak Tobias staje obok mnie. Nie dotykam go. Boję się, że mnie odtrąci.
- Będziemy spać na zmianę. Ja wezmę pierwszą wartę. – mówi, nie podnoszę na niego wzroku. Niespodziewanie jego ręka znajduje się na moim ramieniu, a po chwili jestem już w objęciach.
- Przepraszam. – chowam twarz w jego kurtce. – Nie chciałam. 
- Nie powiem, że nic się nie stało. – Tobias śmieje się smutno. – To naprawdę boli. Ale przestań. To nie twoja wina. W sumie to się cieszę, że umiesz się bronić. Gdyby mi tak bardzo nie zależało na zabraniu nas do bezpiecznego miejsca, to bym tam poległ. – całuje mnie w czoło. – No już przestań płakać. Wyglądam aż tak strasznie? – Nieśmiało się uśmiecham, podnoszę głowę do góry i lekko całuję go w nos, który powoli staje się już bordowy. – To nic. – patrzy mi w oczy.
- Owszem, to coś. To nie powinno mieć miejsca. – patrzę na niego, nadal nie rozumiejąc jak mogłam zrobić mu taką śliwę.
- Ale miało, i powtarzam: To nie twoja wina. – całuje mnie w usta i przyciąga do siebie. Gdy odrywamy się od siebie, przez chwilę patrzymy sobie w oczy. Potem odwracamy głowy i wpatrujemy się w zachód słońca, jednocześnie obserwując czy nikt nie idzie. – Pójdę zobaczyć czy nie ma nikogo po drugiej stronie domu. – spogląda na mnie kpiąco i ciągnie dalej. – A ty idź się lepiej umyć. 
Wychodzi z domku, a ja zmierzam w stronę kranu, gdzie wcześniej Tobias próbował zatamować krwotok. Kręcę głową w niedowierzaniu i zaczynam oglądać swoje ubranie. Nie jestem brudna, nie biorąc pod uwagę tego, że jestem cała w piachu. Oglądam swoje ręce i łokcie, które zaczynają mnie piec, ponieważ do ran dostały się ziarenka piasku. I wtedy to zauważam. Na całej długości prawego rękawa widnieje wielka plama krwi. Krwi Tobiasa. Wzdrygam się i ściągam kurtkę, w nadziei, że uda mi się to zmyć.
Ale gdy ciszę przecina mrożący krew w żyłach wrzask Tobiasa, wszystko inne przestaje się dla mnie liczyć.

3 komentarze: