wtorek, 20 października 2015

Rozdział 32.

Tris
Pod Tobiasem tworzy się coraz większa kałuża krwi. Tam, gdzie został postrzelony, dywan jest już czarny. Podnoszę się i znowu idę do szafy po nowe szmaty. Wyciągam kolejne 3 ubrania, starannie zawiązuje je nad raną i znów uciskam dziurę. Patrzę z niepokojem na pręt, który już się zaczerwienił i podchodzę do niego. Zamykam oczy i opieram się o szafkę. ‘Mam tylko jedną szansę’ myślę, jednocześnie chwytając pręt i odwracam się w stronę Tobiasa. Podnoszę rękę ale nie sądziłam, że pręt będzie tak gorący i ciężki. Nie jestem w stanie utrzymać go jedną ręką. Wyciągam drugą żeby sobie pomóc, ale nie wiele to pomaga. Z całą swoją siłą spada mi na stopę, rozgrzaną końcówką.
– Aaaachh! – wrzeszczę. Upadam na podłogę i widzę, że pręt zdołał przetopić mi się przez but i przypalić skórę na stopie. Nie mogę teraz myśleć o sobie. Z taką raną uda mi się przeżyć, ale mu nie. Podnoszę się mimo okropnego, pulsującego bólu w stopie i kulejąc, podchodzę do Tobiasa. Pochylam się nad nim – Kocham Cię. – szepczę i całuję go w czoło. Rozrywam mu podkoszulek i odwiązuje ubrania. Rana wygląda fatalnie. W miarę moich możliwości wycieram krew i powoli zbliżam pręt do jego skóry. Wolną ręką staram się zbliżyć do siebie poszarpane brzegi skóry. Zaciskam zęby i przyciskam gorący metal do jego ciała. Zwalczam odruch wymiotny, gdy wyczuwam w powietrzu swąd spalonej skóry. Odrywam pręt i widzę, że to działa. Teraz płaczę już nie z obawy, że go stracę, tylko ze szczęścia. Przykładam jeszcze raz odwracając głowę, a gdy odsuwam żelazny pręt, z ulgą stwierdzam, że rana prawie w całości się zasklepiła. Wiem, że to nic nie pomoże, ale jeszcze przez pare minut trzymam skórę z obawy, że otwór rozsunie się niczym zamek błyskawiczny. Byle tylko się nie ruszał, bo wtedy wszystko pójdzie na marne. W spowolnionym tempie odrywam ręce od jego ciała. Spuszczam głowę i miażdżę swoje uda, wbijając w nie paznokcie. Łapię kilka oddechów i znowu idę do części kuchennej. Muszę sprawdzić czy nie ma tutaj żadnego alkoholu. Nie jestem pewna, czy ranę powinnam była odkazić wcześniej czy teraz. Ale teraz to już nie ma znaczenia, jest już po fakcie. W malutkiej szufladce znajduję buteleczkę spirytusu. Nasączam nią szmatkę i powoli przemywam ranę Tobiasa. Po tym zaczynam ściągać swój but. Boję się spojrzeć na swoją stopę. Nie mogę pozwolić aby doszło do zakażenia. Ściągam skarpetę i nie obywa się to bez moich krzyków. Każdy kolejny ruch doprowadza do rozsadzającego bólu. Rana piecze i pulsuje. Spoglądam w dół, a widok mojej stopy mnie przeraża. Pojawiły się białe bąble, a cały poparzony obszar wygląda jakby był z plasteliny. Odwracam wzrok i z całej siły przyciskam szmatkę namoczoną spirytusem do tego miejsca. Przygryzam wargę do tego stopnia, że czuję na języku krew. Łzy ciurkiem spływają mi po policzkach. Z całej siły próbuję powstrzymać się przed chęcią krzyczenia. Kończę oczyszczanie rany i zostawiam ją gołą, ponieważ za bardzo mnie boli i nie ma szans żebym teraz cokolwiek na nią ubrała. Skacząc na jednej nodze podchodzę do okna w nadziei, że nikogo za nim nie zauważę. Mój wzrok pada na ciężarówkę jadącą w oddali. Natychmiast się chowam, a gdy hałas cichnie znowu zerkam przez szybę. Wzdycham z ulgą, stwierdzając że pojechała dalej. Zamykam drzwi na klucz, zdając sobie sprawę, że gdy przyjadą żołnierze i tak nic to nie pomoże. ‘Christina i tak już pewnie nie żyje.’ Myśl w mojej głowie pojawia się nagle i niespodziewanie. Kręcę głową żeby wyrzucić ją z głowy. ‘Ona żyje’ Kulejąc podchodzę do ściany i siadam, opierając się o zimny beton. Biorę rękę Tobiasa i mocno ją ściskam.
- Damy radę. – zamykam oczy i usypiam.
                                                                      ***
Budzę się słysząc jakieś szmery. Słońce jeszcze nie wzeszło. Wyglądam przez okno i widzę, że księżyc jest na samej górze. Jest około 3 w nocy. Przecieram oczy i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że coś jest nie tak. Tobias. W ciemności macam miejsce w którym przed chwilą leżał. 
-Tobias? – szepczę w ciemność. Znowu jakiś szmer. Na czworaka posuwam się dalej aż natrafiam ręką na coś ciepłego. Dłoń, chwytam za nią i mocno ściskam. – Tobias? – mówię cicho kładąc mu rękę na policzku. Możliwe, że się obudził? Niekoniecznie to on się przesunął. Może to ja we śnie nieświadomie się wierciłam i od niego odsunęłam. Czekam chwilę na odpowiedź, ale gdy po 2 minutach nie uzyskuję odpowiedzi, wzdycham i znowu opieram się o ścianę. Gdy balansuję pomiędzy snem a jawą, czuję ucisk na dłoni. Szeroko otwieram oczy i odrywam się plecami od ściany. Patrzę uważnie, na twarz Tobiasa, w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak przebudzenia. Nic nie widzę i przypomina mi się latarka Tobiasa. Grzebię w torbie, starając się nie hałasować. Natrafiam palcami na coś zimnego i twardego. Wyciągam rzecz, mając nadzieję, że to ona. Z radością odnajduję znajomy przycisk na jej końcu. Zaświecam latarkę i zakrywam sobie usta aby nie krzyknąć. Tobias ma szeroko otwarte oczy i patrzy na mnie poważnym wzrokiem.
- Tris, co się stało? – próbuje wstać, ale ja przytrzymuję go za ramiona.
- Ani drgnij. – patrzę na niego karcąco. – Dopiero co rana się zasklepiła, nie mam zamiaru robić tego ponownie. I na dodatek kiedy będziesz przytomny. – Widzę jak w oczach Tobiasa przewijają się sceny z wczorajszego wieczoru. 
- Żyję? – pyta, nadal w szoku. Zaczynam się śmiać, przechylam się do przodu i opieram czoło o jego klatkę piersiową.
- Tak. Jakimś cudem tak. – uśmiecham się do niego jak głupia. Nadal jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale on żyje.
- Co zrobiłaś? – Tobias znowu podciąga się do góry, ale gdy jego wzrok pada na moją twarz od razu zaprzestaje swoich prób. ‘Ciekawe dlaczego.’ Myślę z ironią.
- Proszę nie pytaj. – krzywię się na te wspomnienia. – Nie krwawisz, to się liczy. – Bierze głęboki wdech i zamyka oczy. 
- Też cie słyszałem. – uśmiecha się lekko. Domyślam się, że chodzi mu o czas kiedy był nieprzytomny.
- Domyśliłam się. – ostrożnie prostuję nogę, którą poparzyłam i kładę się po prawej stronie Tobiasa. Jego ręka delikatnie dotyka mnie w okolicy talii. Przypuszczam, że nie ma siły objąć mnie całkowicie.

- Dziękuję. – szepcze mi do ucha.
- Odwdzięczyłam się. – patrzę na niego przepraszająco. – Za nos, i oko. – Tobias przewraca oczami, ale zaraz znowu się krzywi.
- Bardzo boli? – patrzę na niego, jeżdżąc palcem wskazującym po jego dolnej wardze.
- Nie tak bardzo, gdy to robisz. – patrzy na mnie z czułością i lekko całuje. Pochylam się, żeby przedłużyć pocałunek. Kładę mu rękę na szyi i przyciągam go do siebie mocniej, uważając na ranę. Tobias pogłębia pocałunek, ale natychmiast opada na dywan wijąc się w bólu.
- Mówiłam Ci coś! – karcę go, podnosząc się i sprawdzając czy nic się nie stało.
- To twoja wina, że tak na mnie działasz. – Patrzy na mnie rozbawiony. Całuję go w czoło.
- Idź spać. Jeśli damy radę musimy jutro opuścić to miejsce.
- Damy? – przeklinam się w duchu. Tylko niepotrzebnie go stresuję.
- Wiesz… Gdy próbowałam Ci pomóc, sama niechcący się uszkodziłam. Przypaliłam sobie stopę. – patrzę na niego lekko zawstydzona.
- Pokaż…
- Leż! – przyciskam go ręką do ziemi. – Rano będziesz mógł zobaczyć. Teraz śpij. – Niemal wyobrażam sobie jak w ciemności przewraca oczami, ale się poddaje. – Dobranoc. – mówię i lekko całuję w policzek. 
-Mhm. – słyszę jego pomruk. Obrażony?
- Nie nabiorę się na to. – śmieję mu się w szyję. Po chwili jego ręka znowu odnajduje mój bok.
- Wiem. – całuje mnie w czoło i wyczuwam, że jest uśmiechnięty. – Kocham Cię.
Po tych słowach usypiamy.

3 komentarze:

  1. Czekam na następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna fanfikcja, czytam od niedawna. Życzę weny twórczej - jedna z wieeelu fanek trylogii. ♥

    OdpowiedzUsuń